(Nie)znośna lekkość śmierci
i
Fotos z filmu „Meanwhile on Earth”, reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Przemyślenia

(Nie)znośna lekkość śmierci

Rozmowa z Carlem Olssonem
Dariusz Kuźma
Czyta się 8 minut

Carl Olsson, 36-letni szwedzki dokumentalista, postanowił w filmie „Meanwhile on Earth” (tytuł można tłumaczyć jako „Krótką chwilę na Ziemi”) zgłębić zagadnienie kulturowego i społecznego postrzegania śmierci, przyglądając się pracy ludzi, którzy mają z nią kontakt na co dzień: grabarzy, przedsiębiorców pogrzebowych, kierowców karawanów i innych. Rezultatem jest niebanalny i pełen humoru film o wymyślnych rytuałach, których potrzebujemy, żeby zapomnieć o banalności i oczywistości przemijania – wciąż tematach tabu w wielu zachodnich społeczeństwach. W rozmowie z Dariuszem Kuźmą reżyser podzielił się swoimi spostrzeżeniami oraz refleksjami przed, w trakcie oraz po realizacji filmu.

Dariusz Kuźma: Jesteśmy w tym samym wieku i obaj pewnie myślimy o śmierci znacznie częściej niż kiedyś, podobnie zresztą jak wielu naszych rówieśników, lecz Ty przekułeś swoje rozważania w film. Miałeś ku temu jakiś konkretny powód, czy była to po prostu ciekawość dokumentalisty?

Carl Olsson: Pewnie spodziewasz się odpowiedzi w stylu „chciałem lepiej zrozumieć sens tego wszystkiego” czy „skłonił mnie brak ważkich odpowiedzi”, lecz prawda jest taka, że nie było w tym większych egzystencjalnych dywagacji. To znaczy jestem świadomy różnych psychologicznych kontekstów wypierania tematu przemijania z zachodniej świadomości kulturowej, która z roku na rok nasyca się coraz bardziej fascynacją kultem młodości i młodzieńczego piękna. W trakcie realizacji filmu zrozumiałem dodatkowo, jak kuriozalne bywa nasze podejście do przemijania, nie mówię przy tym o śmierci wynikającej z politycznych, kulturowych i religijnych konfliktów. Inspiracją dla Meanwhile on Earth było duńskie krematorium, w którym kręciłem sceny do mojego filmu dyplomowego. Projekt nie był związany ze śmiercią, ale uderzyła mnie – z braku lepszego słowa – błahość ludzkiego końca rozpatrywanego przez pryzmat pracujących w krematorium ludzi, dla których obcowanie ze śmiercią jest codziennością. Czymś naturalnym, integralną częścią życia.

Czy to nie jest w pewien sposób naturalne, że pracując w miejscach związanych ze śmiercią, ludzie muszą uodpornić się emocjonalnie, bo inaczej długo tam nie wytrwają?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Uderzyło mnie nie to, że pracownicy krematorium uodpornili się psychicznie, lecz że traktują śmierć jako coś oczywistego, w tej oczywistości zaś wręcz banalnego. Zwyczajnego. Przychodzą do pracy, robią to, co mają zrobić, po czym wracają do mieszkań i domów. Bez emocjonalnego znieczulenia, z zawodowym obowiązkiem. Pochodzę ze Szwecji, która do przemijania podchodzi pragmatycznie, ale dotąd kojarzyłem śmierć raczej z czymś podniosłym i smutnym, z czymś, nad czym należy przystanąć, wysnuć jakąś refleksję. Tam zobaczyłem coś zupełnie przeciwnego, dzień jak co dzień, czasem ktoś zaklnie pod nosem, ktoś inny rzuci dowcip. Z szacunkiem, ale bez egzystencjalnej melancholii. Spodobał mi się pomysł zestawienia wypełniającego wiele osób lęku przed śmiercią ze standaryzacją i trywialnością jej upiększania na potrzeby żyjących. Nie znam duńskiej kultury tak dobrze, więc wróciłem do Szwecji i zacząłem szukać miejsc i ludzi, o których „życiu zawodowym w towarzystwie śmierci” mógłbym opowiedzieć obrazem. Bo dobrze skomponowany obraz jest znacznie bardziej sugestywny niż dziesiątki pustych słów.

Fotos z filmu "Meanwhile on Earth", reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Fotos z filmu „Meanwhile on Earth”, reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Fotos z filmu "Meanwhile on Earth", reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Fotos z filmu „Meanwhile on Earth”, reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Fotos z filmu "Meanwhile on Earth", reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Fotos z filmu „Meanwhile on Earth”, reż. Carl Olsson (materiały prasowe)

Wspomniałeś, że nabyłeś podczas realizacji filmu większą świadomość tego, jak śmierć jest postrzegana w Szwecji, ale czy coś Cię zaskoczyło? Czy coś zmieniło Twoje podejście?

Przede wszystkim zdałem sobie sprawę, że nie miałem pojęcia o istnieniu całej grupy zawodów zajmujących się załatwianiem wszystkich spraw związanych z żegnaniem zmarłych – co świadczy znów o rzeczywistości, w której zostałem wychowany i wszedłem w dorosłość, a która od takiej świadomości bardzo skutecznie separuje. Człowiek w żałobie skupia się przeważnie na duchowych rytuałach, kwestie praktyczne zostawia ludziom oraz instytucjom, za których usługi płaci, żeby skoncentrować się na wspominaniu zmarłej osoby. I w pewnym sensie na sobie, bo przecież zmarłemu nie zależy na wystawnym pogrzebie. Zacząłem się zastanawiać nad Szwecją, jej kulturą i społeczeństwem, na ile różni się w kontekście postrzegania śmierci i przemijania od innych państw, ale nie czułem się na siłach, by wyjść z dokumentem poza mój kraj. Może kiedyś.

Co masz na myśli, mówiąc o kulturowej separacji od śmierci?

Mam 36 lat, trochę już przeżyłem, ale przed realizacją filmu nie widziałem nigdy ludzkich zwłok. Świadomie przeżywałem śmierć bliskich mi osób i ludzi z mojego otoczenia, ale z jakiegoś powodu zawsze byłem odseparowany od tego widoku. A on naprawdę dużo zmienił w mojej głowie. Proste zobaczenie martwego ciała, bez „właściciela” w środku, coś mi dało. Nie do końca wiem co, ale czuję, że to było ważne, potrzebne, że jakoś mnie „uzupełniło”. Jestem wciąż młody, jednak, jak wspomniałeś na początku, odczuwam z biegiem lat coraz większy lęk przed śmiercią, a praca nad Meanwhile on Earth niestety go nie złagodziła, ale sztuka istnieje nie po to, by dawać odpowiedzi, lecz uczyć się zadawać ważne dla siebie pytania.

Podczas seansu nurtowała mnie technologiczna estetyzacja i standaryzacja współczesnego przemijania. Ukazujesz istniejące poza świadomością żałobników pomieszczenia, w których wystarczy wcisnąć jeden guzik, by ciało zmarłego zostało przetworzone tak, żeby zmieściło się w stylowej urnie. Forma pożegnania staje się niejako jego treścią.

Ta świetnie naoliwiona ludzka i technologiczna machina zbudowana wokół żegnania zmarłych jest fascynująca. Twoja ukochana babcia znika we wnętrzu połyskującego stalą mechanizmu, żebyś mógł zostać z jej wspomnieniem, nie zastanawiać się nad fizycznością śmierci. Wszystko jest czyste, schludne, efektywne, pomyślane tak, aby nie trzeba było zajmować się trywialnymi szczegółami. Ma to sens duchowy, ale odziera nas z ważnego aspektu przemijania, jakim jest fizyczność. Tworzymy wokół śmierci różne rytuały, które pomagają nie tylko w radzeniu sobie z czyimś odejściem, ale także z myślą, że nas też kiedyś to czeka. Co ciekawe, wśród dziesiątek moich bohaterów nie było ani jednej religijnej osoby. Nikt z nich nie wierzył w życie po życiu, ale wszyscy stosowali rytuały, które łatwo pomylić z wiarą religijną. Na przykład zajmujący się upiększaniem ciał tanatokosmetolog kłaniał im się zawsze po skończonej pracy. Nikt go nie widział, nikt nie oceniał, robił to w dużej mierze z szacunku, ale też dlatego, że ludzie potrzebują otaczać się sprawdzonymi rytuałami, żeby funkcjonować. Przy czym te nasze rytuały nie muszą wywodzić się z religii czy kwestii kulturowych. Muszą być po prostu nasze.

Fotos z filmu "Meanwhile on Earth", reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Fotos z filmu „Meanwhile on Earth”, reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Fotos z filmu "Meanwhile on Earth", reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Fotos z filmu „Meanwhile on Earth”, reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Fotos z filmu "Meanwhile on Earth", reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Fotos z filmu „Meanwhile on Earth”, reż. Carl Olsson (materiały prasowe)

Nadajemy moc sprawczą zaufanym rytuałom, żeby ułatwiały nam radzenie sobie z życiem, śmiercią, niespodziewaną utratą pracy czy bolesnym zawodem miłosnym, tyle że narzucane nam społecznie i kulturowo religijne rytuały mają po prostu większą siłę przebicia?

Większość współczesnych rytuałów została narzucona przez instytucje, przy czym te religijne wiodą oczywiście prym. W Szwecji, i ogólnie na Północy, sytuacja jest nieco inna, gdyż żyjemy w społeczeństwach postreligijnych, ale nie dorobiliśmy się wciąż równie mocnych rytuałów, więc korzystamy z tych, które świetnie znamy, nawet jeśli w pewnym sensie zaprzecza to temu nowemu porządkowi. To interesujące i uniwersalne zagadnienie, bo rytualizacja ludzkiego życia jest jedną ze stałych rozmaitych kultur i światopoglądów, ale mimo niezliczonych dyskusji, które odbyłem na ten temat, wciąż nie wiem, na ile jest w tym coś więcej, a na ile to tylko i aż sprytny sposób na oszukanie własnego umysłu. Szczególnie w kontekście przemijania, bo przecież gdyby człowiek nie nauczył się filtrować swoich myśli, gdyby zastanawiał się cały czas nad kwestiami egzystencjalnymi, toby szybko oszalał. W tym świetle cała efektowna otoczka wokół żegnania zmarłego ma spory sens, bo pozwala filtrować niechciane myśli i refleksje, jednak odbywa się to niestety kosztem separowania się od naturalności przemijania.

Czy to oznacza, że Szwedzi odebrali Meanwhile on Earth lepiej niż, powiedzmy, Włosi?

Nie spotkałem się z jakimiś skrajnie negatywnymi komentarzami, choć w jakimś chrześcijańskim czasopiśmie filmowi zarzucono, że wysługuje się ładnymi, lecz irytująco niejednoznacznymi obrazkami, podczas gdy powinien zawierać więcej faktów, statystyk, konkretów. Gdy pokazałem film mojemu tacie, obejrzał go z ciekawością, a potem powiedział, że cieszy się, że wszystko tak sprawnie działa, ponieważ wie, że po śmierci zajmą się nim wykwalifikowani ludzie. Z kolei na południu Europy widzowie oglądali Meanwhile on Earth w napięciu, a po seansie opowiadali, że przerażające jest to nasze bezosobowe szwedzkie podejście do śmierci, że oni by tak nie potrafili. Najlepiej przyjęty został wszędzie wątek mężczyzny, który przygotowuje się na odejście mamy, bo jest on najbardziej uniwersalny i wywołuje emocje, które najłatwiej chyba nazwać.

Myślisz, że filmy pokroju Meanwhile on Earth mogą oswoić część widzów z oczywistością przemijania? Podnieść świadomość społeczną w tej kontrowersyjnej kwestii, żeby śmierć – oczywiście ta naturalna, nie wojenna czy wynikająca z przemocy – przestała być tematem tabu i domeną rzucającego na prawo i lewo duchami czy zombiakami kina popularnego?

Nie wiem, czy są w stanie oddziaływać tak na większą skalę, ale na pewno potrafią uświadamiać indywidualnych widzów. Właśnie dlatego wszyscy ludzie, których widać na ekranie, zgodzili się wziąć udział w filmie – żeby zasugerować, że jeśli pogodzimy się z faktem przemijania, jeżeli zaczniemy podchodzić do śmierci zdroworozsądkowo, a nie zabobonnie, wszyscy skorzystamy. Oni wszyscy mają serdecznie dość kulturowej pompy, nierzadko wręcz hipokryzji, związanej z lękiem przed starością i doświadczaniem śmierci. Chcieli za sprawą mojego filmu przekazać, że to coś normalnego, że oni są normalni, mimo że mają dzień w dzień kontakt ze zwłokami czy pogrzebami. Meanwhile on Earth nie miał być zresztą nigdy zaangażowanym dokumentem, który przekonuje tych nieprzekonanych, lecz swoistą reakcją na kulturową niechęć do dyskusji na niewygodne tematy. Nie ma nic złego w rozmowie na tematy egzystencjalne, tak jak nie ma nic złego w życiu wedle sprawdzonych rytuałów. Chodzi o to, by znaleźć między nimi równowagę.

Fotos z filmu "Meanwhile on Earth", reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Fotos z filmu „Meanwhile on Earth”, reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Fotos z filmu "Meanwhile on Earth", reż. Carl Olsson (materiały prasowe)
Fotos z filmu „Meanwhile on Earth”, reż. Carl Olsson (materiały prasowe)

Skoro Twoi bohaterowie chcieli opowiedzieć o swoim życiu i pracy, brałeś kiedyś pod uwagę bardziej tradycyjną formę dokumentu z większą liczbą „gadających głów”?

Nie, to zawsze miał być film składający się z żywych obrazów i stylistycznie zakomponowanych scenek rodzajowych, by uchronić się od jednoznaczności. Ludzie przyzwyczaili się do oglądania dokumentów podających im fakty, ciekawostki, humorystyczne anegdoty, gadających do kamery znawców, żeby nie musieć myśleć i odczuwać za siebie. Co, jak na ironię, przypomina sterylny, przewidywalny styl, w jakim dziś podchodzi się do przemijania. To zapewne również kwestia kulturowa, to znaczy, w jakiej rzeczywistości dorastamy i dojrzewamy do emocjonalnej oraz intelektualnej samodzielności. Ja wybrałem w swoim filmie inną drogę, kontrastuję powagę przemijania z subtelnie czarnym humorem, prowokuję do emocjonalnych reakcji, sugeruję różne interpretacje. A to, jak dany widz odbierze Meanwhile on Earth, nie jest zależne ode mnie.


Film „Meanwhile on Earth” był pokazywany w ramach festiwalu EnergaCAMERIMAGE.

Czytaj również:

Wszystkie śmierci Elisabeth
i
Elisabeth Kübler-Ross, kolaż z rysunkiem Daniela Mroza
Opowieści

Wszystkie śmierci Elisabeth

Maria Hawranek

„Umierania nie należy się bać. Może być ono bowiem najwspanialszym doświadczeniem waszego życia” – twierdziła Elisabeth Kübler-Ross. I choć można nie podzielać tego poglądu, jej zasługi dla ludzi umierających pozostaną nieśmiertelne.

Nie przewidywała dla siebie takiego życia nawet w najśmielszych marzeniach. A i tak te marzenia były przecież bardzo śmiałe. Elisabeth Kübler przychodzi na świat w Zurychu 8 lipca 1926 r. jako pierwsza z trojaczków. Jej ojciec to poważny i surowy człowiek, wicedyrektor największej w mieście firmy dystrybuującej artykuły biurowe. Kocha muzykę i góry. Mama jest znakomitą gospodynią, gotuje, robi na drutach, uprawia ogród.

Czytaj dalej