(Nie)winne zdjęcia
i
mat. prasowe
Doznania

(Nie)winne zdjęcia

Joanna Kinowska
Czyta się 10 minut

How to Look Natural in Photos to na pierwszy rzut oka przyjemny album archiwalnych fotografii. Ale przy wnikliwej lekturze robi się już mniej przyjemnie. Beata Bartecka i Łukasz Rusznica wybrali i ułożyli ponad 150 zdjęć w wielowarstwową, bolesną narrację.

Za pierwszym razem czytam te zdjęcia, udając nieświadomą. Piękna żółta okładka, zagadka. Ciekawe, co znajdę. Oszukuję sama siebie, bo przecież od razu wiem (z zapowiedzi), że to archiwa policyjne. Więc w tle – nieprzyjemności. A także polityka, i to ta najgrubsza. Polska Walcząca, Solidarność, symbole, więc szeptem, więc czuję nagle kołnierzyk koszuli. Uwiera. Strategie, którymi się posłużyli Bartecka i Rusznica, są znane. Bodaj najsłynniejszą i pierwszą tak głośną pozycją z tego samego nurtu była książka duetu artystycznego Mike’a Mandela i Larry’ego Sultana z 1977 r. – Evidence. Zestawione w niej zdjęcia służą najrozmaitszym celom – naukowym, archiwizacyjnym, także śledczym. Nie ma ani kawałka podpisu, wiemy jedynie, z jakich archiwów korzystali autorzy. Zaskakujące, zachwycające, ale bez tego ciężaru konkretu.

Z wymieszania, z nowego zestawienia, z braku podpisu pod zdjęciem – korzystają też autorzy w How to Look Natural in Photos. To potęga późniejszej narracji, odczytania na nowo. Bez wyjaśnień, sznureczka, którego można się przytrzymać. Sam układ i kolejność już wymusza skojarzenia i napisanie historii na nowo.

mat. prasowe
mat. prasowe

Przy lekturze przypominają się też oczywiście projekty bazujące na makabrach historycznych: Death Landscapes Huberta Humki i projekt Narzędzia zbrodni Katarzyny Mirczak. Ale Bartecka i Rusznica nie robią zdjęć, a przynajmniej nic tutaj od siebie nie dodają. Nie podnoszą aparatu. Działają na tym, co mają, co wyjęli, odkurzyli. Czasem znaczenie ma stworzona przez nich instrukcja albo kartka, do której przyklejone zostały fotografie. Ale nie ma dodatków, uwspółcześniania, żadnych pozaarchiwalnych działań. Stąd rzeczywiście, zamiast tematu trzeba szukać formalnych skojarzeń. Jak daleko mogą się posunąć – autorzy, fotoedytorzy, kuratorzy i redaktorzy.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Najbardziej zadziwia mnie chyba format książki. Albumowe wydanie. Piękny papier. Chce się dotykać. Jest przyjemnie i ładnie, zdjęcia takie duże, estetyczna rzecz. Tymczasem tu nastąpiło główne przesunięcie. Nawet nie, że wyjęto z szuflady i zestawiono w innej strategii. Powiększono i wydrukowano jako pełnoprawne, samodzielne i stanowiące jednostkowe dzieło. Otwieram książkę, widzę wspaniale prezentowane zdjęcie, więc automatycznie szukam mocnych punktów, plamy, kompozycji. Estetyka górą. Ależ te zdjęcia pięknie leżą obok siebie! Jak one do siebie pasują i przechodzą jedno w drugie. Jakie to jest ładne! Pan wskazuje, obok wskazuje pani. A ściana, choć to dwa zupełnie inne zdjęcia, idealnie łączy pana i panią w jeden zgrabny widoczek. Szokujące jest ciągłe zapominanie i przypominanie sobie – to są akta, szuflady papierów, to są zdjęcia z archiwum policyjnego. Tu nie może być zachwytu nad formą. To niestosowne.

mat. prasowe
mat. prasowe

Czasem to przypomnienie przychodzi samo. Zdjęcia, które w oryginale musiały być niedużymi odbitkami, tu są powiększone pewnie i wielokrotnie, a to zawsze zostawia ślad w nieostrości, w pikselach.

Orzeźwienie po zachwycie jest szybkie. Najpierw: o, słup, w tle gałęzie iglaste, świetna kompozycja, dopalone lampą, kolor, mogłoby pochodzić z efektownego współczesnego projektu dokumentalnego. A po sekundzie: to jest przecież fragment materiału poglądowego z wizji lokalnej i dotyczy procesu zabójców ks. Jerzego Popiełuszki. I już nie planujesz, żeby powiększać i wieszać na ścianie.

Zdjęcia zostały ułożone czysto formalnie. W spisie odnajdujemy wszystkie informacje: daty, nazwiska, wydarzenia. Bartecka i Rusznica lepią ze zdjęć jak z gliny, jak z puzzli, które zawsze pasują do kawałka obok. Ten czysty układ zostaje zburzony mniej więcej w połowie narracji. Zaczyna się niewinnie. Cztery widoki bramy. Aparat trwa nieruchomo. Mija czas, przechodzą ludzie, wyjeżdżają auta. Ale ze strony na stronę zdjęć przybywa, aż przestają już być czytelne. Autorzy powielają zdjęcia, namnażają. Dziś przywykliśmy do kamer przemysłowych. Więc faktycznie pierwsze zestawy nie robią prawie żadnego wrażenia. Ot, typologia, pewnie patrzyli na konkretną osobę. Żeby jednak wrażenie wywrzeć, zdjęcia się mnożą, powtarzają, szukam reguły, nie znajduję, ze strony na stronę coraz więcej. Aż dochodzi do absurdu. Nic już nie widzę. Zostają skojarzenia, domysły, pytania. Surrealna sytuacja. Nieprzebrana ilość zdjęć i pełna inwigilacja.

mat. prasowe
mat. prasowe

***

Innym razem autorzy książki rozrywają pasujące czy sąsiednie ujęcia i przerzucają w dalekie miejsca. Serwują déjà vu w nieprzyjemny sposób. Powracające twarze, wydarzenia, skojarzenia. Szczególnie ambiwalentne uczucia mam wobec jednej powtarzającej się twarzy. Co kilka lat wykonywane zdjęcie portretowe, legitymacyjne. Mężczyźnie z fotografii nie patrzy dobrze z oczu, a one są tak często, w indeksie przeczytam, że to funkcjonariusz SB. Zebrane razem stanowią wręcz modelową wizualizację instrukcji fotografowania na potrzeby bezpieki.

Najbardziej urokliwą serią ze wszystkich jest sekwencja z ćwiczeń milicjantów. Wyglądają, jakby to była gimnastyka synchroniczna, ćwiczenia do pochodu. Zaczyna się niewinnie. Ale rozkręca się malowniczo, jak układ taneczny. Szkoda, że znów przychodzi otrzeźwienie: przecież to instrukcja, jak ustawić kordon. Milicja plus kordon, to przecież wytyczne ministerialne (z lat 65–73), a zaraz galopują w głowie liczby z historii: 68., 70., 76., 80., 81. I tak cała ta książka: zachwyty i znienawidzenia, urok i ohyda, sentyment i wstręt.

mat. prasowe
mat. prasowe

Książkę tę można czytać też jako brakujące dotąd ogniwo historii wizualnej. Są tu fotografie z pielgrzymki Jana Pawła II, wspomniane już ze śledztwa w sprawie zabójstwa ks. Popiełuszki, pokłosie rozruchów w Radomiu w 1976. Dopełniające obraz zdarzeń unikalne zdjęcia, których nie da się wstawić do podręczników historii. Jest też namacalna presja, ucisk w brzuchu na samo wyobrażenie metod działania tajniaków. Niby niewinne zdjęcia. Całość uzupełnia i wyjaśnia znakomity esej historyczny Tomasza Stempowskiego Fotografie na służbie. Zdjęcia z archiwów polskiej policji politycznej 1944–1989. A w nim przypomnienie: „Trzeba pamiętać, że jakkolwiek zwyczajnie wyglądałyby obrazy zarejestrowane przez służbę bezpieczeństwa, służyły one do kontrolowania, a czasem represjonowania obywateli”.

I jeszcze:

„Dla nieuprzedzonego widza to po prostu pejzaże, portrety czy fotografie reporterskie. Niektóre mogą wydawać się absurdalne lub zabawne, budzić zdumienie i śmiech. Oto dowód na to, jak bardzo obraz może być oderwany od znaczenia. Dlatego trzeba spojrzeć na rewersy zdjęć i dostrzec to, co poza obrazem. Dopiero wiedza, że pochodzą z archiwum tajnej policji, uświadamia, czym były, wtedy można zapytać, czym są teraz. Odpowiedź nie będzie prosta. W grę wchodzi nie tylko napięcie między estetyką a etyką, lecz także mnóstwo odniesień społecznych, kulturowych i politycznych. Zresztą żadna odpowiedź nie będzie pełna, zdjęcia bowiem, choć już są, za każdym kolejnym przywołaniem stają się na nowo”.

mat. prasowe
mat. prasowe

Po co tę książkę bierze się do ręki? Można dzięki temu uzupełnić wiedzę historyczną, zrozumieć techniki i strategie działań tajnych służb, a także zapoznać się z szerokim wachlarzem możliwości fotografowania. Można spróbować iść drogą Barteckiej i Rusznicy, zastanawiać się, meandrować, dać się ponieść znaczeniom samych obrazów. Ale można też po swojemu odczytać, pobawić się w narracje, zadać trudne pytania i poszukać odpowiedzi. Być może dotknąć grozy, wyobrazić strach, spojrzeć z drugiej strony.

Beata Bartecka, Łukasz Rusznica, How to Look Natural in Photos, wyd. Ośrodek Postaw Twórczych (OPT), Palm* Studios, Wrocław 2021.

Czytaj również:

Trzy zdjęcia o nędzy
i
„Nie tylko Bauhaus”, mat. prasowe Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie
Przemyślenia

Trzy zdjęcia o nędzy

Wojciech Nowicki

Świadectwo międzywojnia na krakowskiej wystawie „Nie tylko Bauhaus” jest trudne do przyjęcia. Na zdjęciach, poza ludźmi, znajdują się: nędza, głód, wycieńczenie. I jednocześnie my, widzowie, dobrze wiemy, że świat prezentowany na tych fotografiach za chwilę zniknie.  Esej o trzech podobnych, choć jednak zacznie się różniących, fotografiach napisał dla „Przekroju” Wojciech Nowicki.

Mam tu trzy zdjęcia, widziałem je na wystawie w niewielkich odbitkach. Można było ich nawet nie zauważyć. Dwa pierwsze mogłyby być tego samego autora, ale to tylko niewielka szansa ufundowana na domyśle. Z tego samego okresu, dotyczące tego samego tematu – skutków wielkiego kryzysu z lat 1929–1933 w Niemczech. Trzecią fotografię z łatwością można by podpiąć do tamtej pary, bo dotyczy sytuacji kryzysowej, tych samych ziem, jednak chodzi tu o inny kryzys, nie ogólnoświatowy, ale wewnętrzny, niemiecki, wcześniejszy od wielkiego. Pochodzi z 1920 r.

Czytaj dalej