Nie śpiewasz, nie żyjesz
i
Album Quilt, Sarah Ann Wilson, 1854 r. / Art Institute of Chicago
Przemyślenia

Nie śpiewasz, nie żyjesz

Milena Rachid Chehab
Czyta się 20 minut

„Jedna kobieta, jeden penis, hej” – ta przyśpiewka ludu Bayaka pomogła prof. Jerome’owi Lewisowi dojść do wniosku, że homo sapiens potrafił śpiewać, jeszcze zanim nauczył się mówić.

Milena Rachid Chehab: Podobno muzyka jest jak sernik. Nie daje nam niczego poza przyjemnością.

Jerome Lewis: Niech pani nie wierzy w te bzdury! Steven Pinker, który światu głosi tę teorię z zacisza swojego gabinetu na Harvardzie, chyba nigdy nie był w głuszy.

A co to zmienia?

Teoria o ewolucyjnym serniku, czyli o czymś, co jest przyjemne, ale nie daje nic pożytecznego, to totalna bzdura. W wielkim mieście, gdzie nie uświadczysz ani dzikich zwierząt, ani buszu, a nawet o wysoką trawę trudno, rola śpiewu rzeczywiście może się sprowadzać do przyjemnego koncertu lokalnego chóru. Ale nie w lesie pełnym goryli, gepardów czy bizonów. Lud Ba­yaka, nomadyczne plemię Pigmejów żyjące w afrykańskim lesie równikowym, które badam od lat, mówi wprost: śpiewamy, żeby przeżyć, nasze jodłowanie odstrasza niebezpieczne zwierzęta.

Tak zresztą robią nie tylko Ba­yaka, ale właściwie każda społeczność leśna – w Indiach na przykład odpowiednim śpiewem odstrasza się tygrysy.

Nie wolno nam zapominać, że miasta to dość nowy wynalazek – liczą sobie ledwo 9 tys. lat, i to jeśli weźmiemy pod uwagę te najstarsze, w Mezopotamii. My tu, w Europie, znacznie dłużej byliśmy społeczeństwem zbieracko-łowieckim – dawne nawyki zaczęliśmy porzucać na rzecz rolniczego życia dopiero 3–3,5 tys. lat temu. Ewolucja nie zdążyła nas jeszcze do tego odpowiednio przystosować.

W przypadku Bayaka nie mówimy chyba o zwykłym jodłowaniu, skoro UNESCO umieściło je na liście niematerialnego dziedzictwa ludzkości?

To niezwykły polifoniczny śpiew, który Bayaka uprawiają przynajmniej od 30 tys. lat, ale niewykluczone, że w ten sposób śpiewali nawet 150 tys. lat temu. Przypomnijmy, cywilizacja starożytnego Egiptu zrodziła się jakieś 5 tys. lat temu, a przecież uznajemy ją za bardzo starą!

Nie da się go śpiewać solo – by wybrzmiał, musi się połączyć wiele głosów, które dzielą się na dwie grupy: te płynące z głowy i te wydobywane z klatki piersiowej. Zachodzą na siebie od niskich do wysokich, przy czym każda osoba ma inną linię melodyczną.

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Opera to absurd
i
Maciej Zakrzewski/ Malta Festival Poznań
Przemyślenia

Opera to absurd

Agnieszka Drotkiewicz

Agnieszka Drotkiewicz: Zanim zostałaś dramatopisarką, pracowałaś jako copywriterka w agencji reklamowej. Co ci to dało?

Małgorzata Sikorska-Miszczuk: Praca w agencji nauczyła mnie, że natchnienie może być „na zawołanie”. To doświadczenie w dużym stopniu mnie uformowało. Agencje reklamowe pojawiły się w Polsce po transformacji ustrojowej i wszyscy weszliśmy w coś nowego, bez precedensu. Uczenie się zostało wpisane w tę pracę. Wiadomo było, że moje dotychczasowe umiejętności są bez znaczenia, w pracy w agencji trzeba wszystko zacząć od nowa. Nowy był nawet język, język nowego kapitalizmu i nowego biznesu, bazujący na angielszczyźnie, która nosi w sobie cały światopogląd anglosaskiej cywilizacji. Musiałam sprostać zadaniom, które do tamtej pory wydawały mi się absolutnie sprzeczne – napisać na zadany temat coś, co miało być i artystyczne, i komunikatywne. Dodaj do tego pracę w open space, gdzie siedzi wiele osób i panuje totalny rejwach. Mogłam się na ten świat obrazić albo mogłam czegoś się od niego nauczyć.

Czy wyniosłaś ze szkoleń w agencji coś, co przydało ci się w pracy twórczej?

Poznawałam techniki wspomagania kreatywności. Dzisiaj takich kursów jest wiele, wtedy to były początki, a w nas – jako w awangardę biznesu – mocno inwestowano. Przy okazji zainwestowano w polską dramaturgię – to jest piękne w życiu, że nikt nigdy nie wie, w co inwestuje (śmiech)! Jeden z nauczycieli mówił nam: „Think opposite!”. Znaczy to, że nie warto powtarzać zdań wypowiedzianych już milion razy, bo nie da się zaskoczyć ludzi tym, co już wiedzą. Ta zasada okazuje się płodna także w życiu: „Pomyśl o tym odwrotnie, wywróć do góry nogami, zobacz, co się wtedy ujawni”. Stosuję ją w pisaniu.

Czytaj dalej