Weltschmerz Hardcore to powieść o Macieju Wolnym, który wchodzi w świat punk rocka i już w nim zostaje. To Polska PRL-u lat 80. na przykładzie śląskiej prowincji i świat XXI w. na przykładzie Londynu. Pierwsi przyjaciele, pierwsze tanie wina w parku, pierwsze fajki, pierwsze koncerty, przegrywane kasety w pudełkach ze skserowanymi okładkami, milicja ścigająca za długie włosy, rygorystyczna szkoła i młodzieńczy bunt, a przede wszystkim muzyka odkrywana na wszelkie możliwe sposoby, przeżywana nie tylko estetycznie, ale też ideologicznie jako podłoże drogi życiowej oraz jeden z powodów marzenia o wolności i lepszym świecie. Z autorem Weltschmerz Hardcore Wojciechem Kozielskim rozmawia Anna Wyrwik
Anna Wyrwik: Piwo czy muzyka?
Wojciech Kozielski: Wydaje mi się, że najlepiej słucha się muzyki na żywo, trzymając w ręku piwo, więc to się zazębia. Gdy słucha się muzyki w dużej sali albo na festiwalu, to piwo tam jest zazwyczaj paskudne, ale jeżeli to jest w małym klubie czy w domu, to piwo z muzyką uzupełniają się doskonale.
Tak jak w twojej powieści. Weltschmerz Hardcore – skąd ta książka?
Zacząłem ją pisać w 2011 r. w Londynie. Pracowałem wtedy w branży muzycznej przy dystrybucji płyt i ta praca była paskudnie nudna. Z jednej strony lubiłem to miejsce, z drugiej robienie transferów płyt z jednego punktu do drugiego było straszne. W tej pracy interesowały mnie tylko rozmowy z ludźmi i przerwy na papierosa. Trochę zacząłem się martwić, mimo że przecież zdawałem sobie sprawę z faktu, że rynek płytowy w takim kształcie, w jakim znałem go z lat 90., kiedy to wydawało się, że ludzie mogą się z muzyki utrzymać, odchodzi w przeszłość. I był taki dzień, kiedy byłem już tak bardzo znudzony tą swoją pracą, że wziąłem coś, co nazywa się sick leave, zadzwoniłem i powiedziałem, że nie przyjdę, bo boli mnie brzuch. Poszedłem do parku z iPodem na uszach i zacząłem coś tam pisać. Pomysł i gotowy zarys historii – zarówno tych przeżytych, jak i zasłyszanych czy zmyślonych miałem już wcześniej, a wtedy po prostu zacząłem przepisywać to na papier, bo chcę zaznaczyć, że książka została napisana ręcznie. Nie jestem typem człowieka, który wstaje, siada do biurka i pisze pięć stron tekstu dziennie, więc pisałem ją w różnych dziwnych miejscach, nie tylko w Londynie, ale też w innych miastach. Bardzo mnie to wciągnęło i tak od listopada do końca grudnia napisałem archiwalną część książki rozgrywającą się w Polsce. Zasadniczo idea wzięła się z poczucia pustki wynikającej z wykonywanej pracy. Zawsze byłem aktywny na scenie muzycznej i zawsze interesowała mnie ona od strony kreatywnej, jednak jako człowiek, który nigdy nie nauczył się grać na żadnym instrumencie, który nie założył zespołu, po prostu postanowiłem napisać książkę. Wydawało mi się, że mam do opowiedzenia historię dosyć ważną dla mnie i mojego pokolenia. Potem koleżanka poradziła mi, by ten tekst przełamać fragmentami współczesnymi i rok później dopisałem historie londyńskie. Wyszła z tego konfrontacja pokazująca, jak to wszystko się rozmyło i w jakich poszło kierunkach. A w ogóle wzięło się to też z tego, że w Londynie miałem wielu przyjaciół z całego świata i często opowiadałem im historie, które dla nich były tak straszne i niewiarygodne, że aż poczułem potrzebę ich spisania.
Książka będzie przetłumaczona na język angielski?
Będę się starał, ale oczywiście wszystko rozbija się o finanse.
Z polskim wydaniem trochę to trwało.
Po napisaniu książka leżała dwa lata