Wiersz na urodziny „Przekroju”
Doznania

Wiersz na urodziny „Przekroju”

Marcin Orliński
Czyta się 2 minuty

Niech się niesie aż po Chiny:
„Przekrój” ma dziś urodziny!

Z tej okazji (żyj nam zdrowo!)
skrobnę o nim to i owo.

Jak to było? Koniec wojny.
Kraków. Marian mówi: „Oj, wy-

dałbym w Polsce takie pismo,
co się robi lekko!”. I stąd

ów tygodnik, który prędko
stał się na talenty wędką:

Waldorff, Lengren, Kern i Mrożek,
Hoff, Kamyczek oraz (Boże!)

gęś zielona, bury Fafik,
nawet się i Miłosz trafił.

Święty Józef, Artur Rojek
(chyba coś tu sobie roję).

Świat się zmieniał, legły mury,
przeminęły dyktatury.

(Przeminęły? Tu dygresja:
tak i nie. To sporna kwestia). 

Dziś redakcja jest na Marsie
Można? Można! „Przekrój” stał się

czymś na kształt kosmicznej bazy:
kwaterują tu pegazy,

zjawy senne, kosmoludzie,
kosmopsy śpią w kosmobudzie.

Kosmoprzekrój, kosmoheca.
Czy wciąż warto? Tak, polecam!

Jest fundacja i jest pismo
(dzięki, Tomku!). Stąd już blisko

do portalu (w dwóch językach).
Jest co śledzić, jest co czytać.

Płynie rubryk wartka rzeka,
piesek miauczy, kotek szczeka.

Czyta Piotrek, czyta Ela,
czyta Kasia Konfacela.

W czasie suszy i zarazy
czyta Jankiel i Gerwazy.

„Przekrój” w formie oraz treści
niech nam żyje i szeleści!

Czytaj również:

Reporterskie wspominki
i
zdjęcie: Wojciech Plewiński, archiwum, nr 1305/1970 r.
Wiedza i niewiedza

Reporterskie wspominki

Roman Burzyński

Już w początkach „Przekroju” postanowiono, że redakcja pisma mieścić się będzie w Krakowie, ale że w Warszawie powinno istnieć coś w rodzaju filii. Tą jednoosobową „warszawską redakcją Przekroju” zostałem ja, a pierwsze kroki na terenie stolicy wyglądały następująco.

Mieszkałem w jednej z ocalałych kamienic w centrum miasta, po lewej stronie Wisły. Ale cały rząd, wszystkie ministerstwa, przeróżne urzędy ulokowały się w Warszawie — jak to wówczas mawiano „prawobrzeżnej”, czyli na Pradze. Ażeby cokolwiek załatwić, trzeba było biegać piechotą z Wiejskiej na Wileńską. Szło się Powiślem do tego miejsca, które leżało mniej więcej 200 metrów powyżej ruin Mostu Poniatowskiego. Tu zaczynała się wydeptana wśród lodów zamarzniętej Wisły ścieżyna i szła dziwnym ukosem ku Saskiej Kępie. Kończyła się na prawym brzegu, gdzieś u wylotu ulicy Zwycięzców.

Czytaj dalej