Muzyka, której się nie słyszy
Rozmaitości

Muzyka, której się nie słyszy

Wszystko Będzie Dobrze
Czyta się 1 minutę

Muzyka sfer – pitagorejski koncept – poruszające się harmonijnie ciała niebieskie wywołują niesłyszalne dla ucha ludzkiego dźwięki, które razem składają się w majestatyczną, cudowną muzykę.

Muzyka CERN – przypomina muzykę sfer, jest jednak dużo bardziej skomplikowana, pogmatwana i niezrozumiała. Na dodatek kosztowała miliony euro i może wytworzyć czarną dziurę.

Muzyka sfor – rozbrzmiewa wokół zapomnianych schronisk dla psów. Pełna boleści, skarg i nadziei.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Muzyka z ferm – krótkie pieśni w formie gdakania, wydawane przez setki tysięcy kurczaków. Popularność pasztetu świadczy o tym, że nikt na te pieśni nie zwraca uwagi.

Muzyka SOR – jęki, charczenia i przekleństwa tłumów czekających na szybką wizytę u lekarza, w dobie pandemii szczelnie izolowana od reszty społeczeństwa.

Muzyka zer – zawiłe artykułowane dźwięki wydawane przez skrajnie wrogo nastawionych do siebie homo sapiens w sytuacjach rywalizacji. Homo sapiens – jak wynika z badań – okazują się zupełnie niewrażliwi na istotę tej muzyki.

Kevin McNamee-Tweed, "94", 2018 r., ceramika szkliwiona, 25,4 ×1 7,8 cm; zdjęcie: Wild Don Lewis, dzięki uprzejmości Steve Turner Gallery Los Angeles
Kevin McNamee-Tweed, “94”, 2018 r., ceramika szkliwiona, 25,4 ×1 7,8 cm; zdjęcie: Wild Don Lewis, dzięki uprzejmości Steve Turner Gallery Los Angeles

Czytaj również:

Kto ma uszy, niechaj słucha
i
„Lunch w restauracji Fournaise”, Auguste Renoir, 1875 r./The Art Institute of Chicago (domena publiczna)
Edukacja

Kto ma uszy, niechaj słucha

Aleksandra Pezda

Cierpliwe i uważne słuchanie drugiego człowieka to zanikająca sztuka. Zapomnieliśmy, jak to się robi. Są jednak powody, dla których powinniśmy znowu nastawić się na odbiór.

Doświadczyłam tego podczas mityngu Anonimowych Hazardzistów. Rozmowy toczyły się wokół codziennych spraw – ktoś pokłócił się z teściową, ktoś inny tego dnia nudził się w pracy. ­Jeden z mężczyzn przez kwadrans mówił o szczeniaku, którego przyniósł niedawno do domu: co pies je, jak się bawi, ile razy dziennie trzeba z nim wyjść. Brakowało w tej opowieści akcji, nikt jednak nie próbował przerywać. Słuchaliśmy z powagą i bez komentarzy. Spotkanie było otwarte. Poszłam tam, bo pracowałam nad reportażem o uzależnieniach, ale pod nikogo się nie podszywałam, doskonale też zdawałam sobie sprawę z głównej zasady mityngów, zgodnie z którą żadna z historii uczestników nie może wyjść poza ten krąg. Oprócz mnie nie dołączyła żadna nowa osoba, zabrakło więc „mocnej”, typowej dla debiutujących AH opowieści o wchodzeniu czy wychodzeniu z nałogu. Mogłam się nudzić. Tymczasem po pierwszej godzinie zdałam sobie sprawę, że wcale nie chcę opuszczać tego miejsca. Czas biegł, ale ja nie czułam, że go tracę. Nieoczekiwanie sprawiło mi ulgę słuchanie pozbawionych dynamicznej puenty raportów z dnia codziennego. Uwiódł mnie panujący wśród nas spokój. Nikt nikomu nie przerywał. Nikt nie wykazał nawet odrobiny zniecierpliwienia. Nie było sporów, przepychanek ani popisów. Pomyślałam: „Kiedy ostatnio spędzałaś z ludźmi czas w taki sposób? Tak bezkolizyjnie i tak kojąco?”. Nie mogłam sobie przypomnieć.

Czytaj dalej