Musimy trochę zmoknąć
i
fot. Michał Piłat
Doznania

Musimy trochę zmoknąć

Jan Błaszczak
Czyta się 13 minut

Syny są na polskiej scenie muzycznej zjawiskiem osobnym. Bitów autorstwa „88” powinno im zazdrościć pół hiphopowego środowiska, tak samo koncertowej scenografii, która przypomina o teatralnych doświadczeniach Piernikowskiego. Ich niezwykle oryginalny debiut tekstowo sytuował się zaś równie blisko Molesty, co Masłowskiej. Ta odrębność budziła wątpliwości czy sequel „Orientu” może się udać. Świetne recenzje i frekwencja na promujących tegoroczny „Sen” koncertach pokazują, że Syny poradziły sobie z wysoko zawieszoną poprzeczką. „Przekrojowi” Piernikowski i „88” opowiadają o prostych wartościach, sztucznej inteligencji i podejrzliwym stosunku do goretexu (a czasem i do ortografii).

Jan Błaszczak: Robicie muzykę od wielu lat, ale żadna z Waszych płyt nie odbiła się tak szerokim echem jak debiutancki album Synów. Czy pracując nad następcą Orientu, czuliście tę presję?

Przemysław „88” Jankowiak: Byliśmy w takim amoku, że nie mieliśmy czasu, żeby myśleć o oczekiwaniach słuchaczy. Presja została gdzieś tam obok.

Robert Piernikowski: Wiadomo, znajomi przekazywali nam, co się mówi na ulicy. Że postawiliśmy sobie wysoko poprzeczkę i teraz musimy od….ć coś dobrego. Dochodziły do nas takie głosy, ale jak już zaczynamy coś robić, to odcinamy się od świata. Nawet Oneta nie sprawdzam wieczorem. To, że robimy swoje gówno, to nie jakiś pusty frazes. My to robimy i nie rozglądamy się zbyt wiele na boki.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Od czego zaczęła się praca nad Snem: mieliście jakiś ogólny zarys lub koncepcję muzyczną?

„88”: Zawsze jest tak, że najpierw powstaje ogólny klimat, który tworzymy sobie w głowach. Potem powstają bity, które Robert dostaje w wersjach szkicowych i robi z nimi, co mu się podoba.

R.P.: Nagrywam wokale do pętli, robię z tego piosenki i odsyłam je z powrotem do „88”. On na to reaguje i buduje dalej swoje. Mamy intensywną wymianę pomysłów.

„88”: I taka wymiana trwa.

Co to jest ten „ogólny klimat”?

„88”: To jest synoski klimat.

R.P.: Mamy taką wspólną rozkminę. To jest trochę tak jak przed walką. Musisz się nakręcić, zbudować atmosferę, która będzie trampoliną. Mam wrażenie, że u nas ten etap trwa dłużej niż samo nagrywanie płyty. Wiadomo, w studiu nie przestajemy się nakręcać, ale najpierw…

„88”: …trzeba stworzyć zaczyn.

R.P.: No właśnie. Tyle że to nie jest jakiś koncept na płytę. Nie wychodzi nam to. Mieliśmy kilka takich pomysłów, ale to nie działa.

„88”: Lepiej niż takie założenia działa intuicja.

fot. Piotr Pytel
fot. Piotr Pytel

Mówicie jednak o założeniach dotyczących atmosfery płyty, ewentualnie tekstów, ale co z muzyką? Czy tutaj też nie ma założeń? Mam wrażenie, że na Śnie jest np. trochę mniej dubu – to też wyszło intuicyjnie?

„88”: Ten dub się czai, choć może pojawia się w mniej oczywisty sposób.

R.P.: „88” ma bardzo zwarty styl, choć zdarzają mu się wyskoki.

„88”: Ty zmieniasz charakter moich bitów, dodając wersy. Muszę na to reagować i tak powstają te mniej oczywiste rzeczy. Charakter utworu Mój ruch zmienił się w ten sposób diametralnie.

R.P.: Tak samo było z Wierszami.

„88”: I to działo się przed samym oddaniem płyty. Chyba już tak mamy, że na koniec lubimy trochę zepsuć.

A przecież we wspomnianych Wierszach rapujesz: „proste wiersze, pierwsze wersje/chujowe nagrywki zawsze najlepsze/myślę, poprawie se, wiadomo, że spieprzę”.

R.P.: Bo my się na maksa przywiązujemy do tych pierwszych wersji.

„88”: Ty się przywiązujesz!

R.P.: Ty też! Jak coś zmieniam w tekstach, to mi piszesz, że wcześniejsza wersja bardziej ci się podobała. Ale ja mam tak samo z bitami.

„88”: No, Robert często ma problem, bo nagrał wokal do jakiegoś bitu, który mu siedział, a mnie już zaczyna wchodzić coś nowego, co nie do końca pasuje do jego wizji. Ale to chyba naturalna sprawa.

R.P.: Ciekawe są momenty, kiedy coś nagram, potem tego słucham i myślę: k…a, dziwne to, chyba ch…..e jakieś. Na drugi dzień odsłuchuję i słyszę, że jest to zaje….e. Nasze g…. nawet nam nie od razu się podoba. Białasy muszą coś przekroczyć.

À propos „białasa”, jak trafiasz na te słowa klucze, które rozrzucasz po płycie? Na Oriencie było „ciężko” i „włanczaj”, a teraz mamy „białasów”. Skąd to się bierze?

R.P.: Pisząc Z Białasami, poczułem, że muszę przesadzić z tym słowem. Przesadziłem i wiedziałem już, że od niego nie ucieknę. Sam nie wiem, o co mi chodzi… Wiesz, mówiłem nieraz, że to trochę takie tagi i wk…….e brudy, ale finalnie zakochujesz się w nich i nie potrafisz sobie wyobrazić tego g…. bez nich. Te słowa traktuję też jak zaklęcia, które rzucam, żeby coś sobie nimi zrobić samemu. „Białas” pojawiał się już zresztą wcześniej na płycie No Fun.
„88”: I w jednym miejscu na Oriencie.

R.P.: I jeszcze w utworze, który nagrałem w 1996. Miałem tam wers: „noszę dziewiątkę za pasem/jestem niebezpiecznym białasem”.

Skąd się wziął ten „białas”? Czy to tylko gra z wiadomym słowem z amerykańskiego rapu, czy stoi za nim coś jeszcze?

R.P.: Ja tu widzę kilka poziomów. Z jednej strony to naiwna kalka amerykańskiego rapu. Kiedy w Polsce pojawiały się pierwsze hiphopowe numery, one – także na poziomie tekstowym – były mocno kopiowane z tych amerykańskich. Zresztą ja też to robiłem. Tłumaczyłem sobie te amerykańskie zwrotki i próbowałem pisać w taki sam sposób. I ten „białas” jest odniesieniem do tamtych czasów. Dla mnie to słowo jest jednocześnie krytyczne i afirmatywne. Białas może być twoim białasem, a może być ch…m, może być zakompleksiony, że nie urodził się na Brooklynie, a może być zadowolony z tego, gdzie jest, i robić swoje g……  

Słuchając Snu, dostrzegam nawiązania do Orientu nie tylko na poziomie pojedynczych słów, ale także ogólnej metaforyki. Dalej chętnie sięgasz po opozycję: wysoko–nisko, ciężko–lekko. To, co dobre, jest lżejsze niż powietrze. To, co złe – ciągnie w dół. Skąd Ci się to wzięło?

„88”: Masz rację, „Jestem wysoko, potem jestem nisko/w kwestii emocji to wszystko”.

R.P.: Dużą rolę odegrała w tym wszystkim intuicja. Dopiero po jakimś czasie zauważyłem, że używam wielu opozycyjnych pojęć. Wydaje mi się, że to jest tęsknota za prostymi wartościami i jasnymi podziałami na dobro i zło. Trochę western, trochę Gwiezdne wojny. Chciałbym pisać o takich jednoznacznych emocjach. Nie jest to jednak specjalnie tak poukładane, bo wiele rzeczy robię na ostatnią chwilę. Trzy dni do wysłania płyty, a ja jestem w dupie i piszę wiersze (śmiech). Co do wartości prostych, to finalnie stwierdzam, że są „pojebane w chuj” i że „gówno nie jest takie proste”, wiesz?

Kiedy rozmawialiśmy ostatnio, mówiłeś, że wplatasz w swoje teksty zdania zasłyszane na ulicy. Na przykład: „Za kawę każą płacić dziesięć, dziesięć albo więcej/za kawę dużo chcą pieniędzy” było wypowiedzią bezdomnego w McDonaldzie. Czy na Śnie pojawiają się podobne cytaty?

R.P.: Nie pamiętam, bo szybko uznaję te teksty za swoje (śmiech). Dalej jednak słucham ulicy. W pewnym sensie o tym jest właśnie utwór Wiersze. O chwytaniu tego, co leci przez okno. W pewnym sensie to jest moja piosenka o miłości. Miłości do sztuki i nie tylko sztuki, jeśli wiesz, o co mi chodzi…

Skoro wiersze są Waszą piosenką miłosną, to czy Bluzy kaptury nie są czasem piosenką polityczną? Nie mam na myśli polityki postrzeganej przez pryzmat partii, ale traktowanej jako dostęp do władzy czy nierównowaga sił. „Bluzy kangury daszki, kaptury/chuj nas obchodzi, co leci z góry” – odbieram to zdanie jako wypowiedź kogoś, kogo nie ekscytują przekazy medialne, ponieważ ma świadomość, że to wszystko dzieje się poza nim.

R.P.: Bluzy kaptury dotyczą w ogóle zmagania się z siłami, od których jesteśmy zależni, a na które nie mamy żadnego wpływu. Mam na myśli nie tylko politykę, ale także działania korporacji czy sprawy osobiste, egzystencjalne. Możemy się przed tym wszystkim chronić grubą skórą, taką nieprzemakalnością, ale to nie jest dobre dla mnie wyjście. Jeśli cały ubiorę się w goretex, to serce uschnie. My musimy trochę zmoknąć.

Już po wydaniu debiutu Synów ukazały się Wasze albumy solowe: Gruda No Fun. Czy one wpłynęły w jakiś sposób na charakter Snu?

R.P.: Czuję ten wpływ. Jest wiele powiązań, spraw, które wynikają z tego, co zrobiliśmy na solówkach. Część tematów, pomysłów o siebie zahacza.

„88”: Przede wszystkim teraz jedziesz bardziej osobiście. Niektóre numery ze Snu mogłyby się znaleźć na twoim solo – wcześniej tego nie było.

R.P.: Rzeczywiście, na Oriencie nie ma tylu białasoskich wyznań.

Podczas koncertów promujących Orient pojawialiście się na zadymionej scenie. Roberta widzieliśmy albo z profilu, albo w ruchu, bo przemierzał scenę to w lewo, to w prawo. Teraz zaczynacie bez dymu, a Ty patrzysz prosto w publiczność. Czy to dlatego, że czujecie się pewniej, bardziej swojo z Synami?

„88”: Rzeczywiście, zero dymu i techniczne światło. Nigdy jednak nie chowaliśmy się w dymie, bo mieliśmy coś do ukrycia. Ta sytuacja sceniczna pozwala nam lepiej wejść w nasz świat. Kiedy kończy się Nag Champa, czyli numer, od którego zaczynamy, znów znikamy w dymie. Co nie znaczy, że ta sytuacja się kiedyś nie zmieni. W tym temacie nie jesteśmy w stanie przewidzieć naszego ruchu. Powiem ci jedno, a zaraz zrobię drugie.

Tych pomysłów było już kilka. Pamiętam, że na pierwszym koncercie w Warszawie Robert podczas pierwszego utworu stał wśród publiczności i dopiero po kilku minutach wchodził na scenę.

R.P.: Dalej tak czasami robię. Zwłaszcza na koncertach solowych. Lubię zmianę perspektywy. Białas też sobie chce posłuchać i popatrzyć.

„88”: Jeśli jednak chodzi o miejsca, to staramy się używać tych samych ustawień i pomysłów. Jesteśmy swoimi scenografami, co jest oczywiście dodatkową robotą. Potrafimy nad tym spędzić cały dzień.

R.P.: Staramy się zawsze narzucić klubom nasz wizualny klimat. Czasem przeglądam zdjęcia z naszych koncertów i nie potrafię dojść do tego, co to za miejsce. Dążymy do tworzenia własnej, uniwersalnej przestrzeni. I teraz w Kulturalnej to też się udało.

To prawda, że zagrałeś ten koncert z pękniętym żebrem?

R.P.: Tak.

„88”: I z zapaleniem płuc.

R.P.: Już podczas prac nad płytą, kiedy mieliśmy straszny zapieprz, łykałem tabletki, żeby nie kaszleć w studiu. Bo Sen poszedł na zapaleniu płuc i pękniętym żebrze. To był naprawdę hardcore, bo z tym drugim niewiele możesz zrobić. Ale już jest OK.

Dym, który stanowi część opraw Waszych koncertów, jest też obecny w warstwie tekstowej. Dymiarka przemawia na Śnie ludzkim, choć odpowiednio przetworzonym, głosem.

R.P.: I tu znów wracamy do twojego pytania o wpływ płyt solowych – bez utworu Antari M-10 nie byłoby rozwinięcia kultu tego artefaktu. To jest nasza wymarzona dymiarka – niestety, jeszcze nigdy z niej nie korzystaliśmy.

„88”: Kolejny symbol gonienia za marzeniami (śmiech). Najwyższy model, z jakiego korzystaliśmy, to „M-5”.

R.P.: W Polsce tylko w trzech miejscach możesz wynająć M-10.

„88”: Bo to najwyższy model – może zniszczyć planetę.

R.P.: Teksty wypowiadane przez lektorkę to coś w rodzaju tagów. Chcieliśmy, żeby one od czasu do czasu wchodziły w naszą muzykę i żeby robiły to inwazyjnie, żeby rozwalały nasze utwory w natrętny, perfidny sposób. W pewnym momencie zajaraliśmy się wizją sztucznej inteligencji, której możemy nadać ducha. Ten pomysł pojawił się podczas naszych wyjazdów w trasę.

„88”: Zawsze podłączamy telefony przez Bluetooth do samochodowych głośników. Jeden jest zarejestrowany jako Robert, drugi – „88”. Kiedy się łączymy, głośnik je w końcu znajduje i wymawia te słowa. I od tego się zaczęło. Potem wleciał Blade Runner, który też nam namieszał w głowie.

R.P.: To myślenie o sztucznej inteligencji i technologiach można też pociągnąć do naszych solówek. Na No Fun zajarałem się chórami z syntów, z którymi można normalnie nawiązać dialog. Drążę ten temat od jakiegoś czasu.

„88”: A z drugiej strony korzystasz z wokodera, za sprawą którego oddajesz swój głos maszynie. Dajesz ducha robotowi.

Wygląda na to, że chętniej współpracujecie z robotami niż z ludźmi. Na nowym albumie pojawiają się, co prawda dyskretne, partie wokalne Aniki i Renaty Miklewskiej, ale – w przeciwieństwie do innych reprezentantów hiphopowej sceny – nie rozsyłacie wielu zaproszeń.

R.P.: Unikamy featuringów, choć nie chcę deklarować, że w przyszłości one się nie pojawią. Taka współpraca po prostu rzadko daje zadowalający efekt.

„88”: Kiedyś Łona miał o tym numer, coś w tym jest.

R.P.: Bo trzeba wejść w płytę, czaić jej klimat – inaczej się nie uda. Ale może niepotrzebnie dobudowuję do tego filozofię? Zapraszamy, jeśli tylko ktoś chce.

Idąc tym tropem, płyty Synów zawsze są bardzo chwalone za bity, a mimo to próżno wyglądać innych produkcji z Twoim udziałem?

„88”: Dostaję czasem takie propozycje, ale nie jestem takim typowym producentem za kasę. Ten pomysł musi we mnie uderzyć. Niedawno zrobiłem bit dla Rosalie., bo wyczułem w niej pewną oryginalność. Poza tym to było wyzwanie – zrobić popowy numer. Oczywiście nie udało mi się zrealizować tego założenia, bo kawałek wyszedł zupełnie inaczej. Sama próba zmierzenia się z tą konwencją była jednak bardzo ciekawa i jestem zadowolony z efektu końcowego. Ale to był jeden strzał. Nie chcę masowo produkować muzyki. Nie będę przygotowywał paczki bitów i rozsyłał ich do raperów. Muszę pracować z artystą od zera, to musi być pełna kooperacja.

W książeczkach dołączonych do płyt konsekwentnie umieszczacie tłumaczenia tekstów. To kwestia ambicji czy rzeczywistej potrzeby?

„88”: Potrzeby, ludzie na to czekają.

R.P.: Niech białasy z różnych stron świata sobie poczytają wiersze. Ogólnie tam, gdzie docieraliśmy za granicę, ludzie kumali, co się wydarza. Niech gówno idzie w świat! No co?!

„88”: Za każdym razem, kiedy patrzę na publiczność, ona reaguje dokładnie tak jak w Polsce. Klimat, strona wizualna, muzyka – to wszystko sprawia, że oni w to idą po całości. Zrozumienie jest zadziwiające.

R.P.: To nie marketing, żeby wejść na zagraniczny rynek i że chcemy podbić świat… To znaczy chcemy i podbijemy, ale zrobimy to raczej naszą muzyką.

Czytaj również:

Organizacja Narodów Wymarzonych
i
Podczas World Culture Festival milion uczestników z całego świata celebrowało różnorodność i wspólnotę; zdjęcie: Archana Patchirajan
Złap oddech

Organizacja Narodów Wymarzonych

Reportaż z World Culture Festival 2023
Paulina Wilk

W ostatni piątek września kongresmeni na Kapitolu spierali się o dług publiczny. Nad krajem zawisła groźba bankructwa. A nieopodal, w samym centrum Waszyngtonu milion ludzi zanurzało się w łagodnej medytacji.

Media grzmiały od świtu. Wielu pracowników na państwowych posadach – od policjantów po muzealników – miało z dnia na dzień zostać bez centa. W Izbie Reprezentantów trwały gorączkowe negocjacje, na Kapitol wjeżdżały potężne czarne SUV-y z przyciemnionymi szybami oraz telewizyjne furgonetki. Miasto zamarło w napięciu.

Czytaj dalej