Musical wymaga absolutnej perfekcji
i
fot. Karol Mańk
Przemyślenia

Musical wymaga absolutnej perfekcji

Joanna Brych
Czyta się 7 minut

Nie było jeszcze w musicalu czegoś takiego jak samolot na scenie. I choć polscy piloci w latach 40. nie śpiewali ani nie tańczyli w rytmie hip-hopu, w Pilotach będą to robić. O musicalu opowiada jego reżyser i autor libretta Wojciech Kępczyński.

Joanna Brych: Ukończył Pan warszawską szkołę baletową, ale chyba bardziej ciągnęło Pana w stronę teatru dramatycznego. A może to balet Pana nie chciał? 

Wojciech Kępczyński: Ze szkołą baletową to jest tak, że mamusia wysyła do niej syna czy córkę w wieku 10 lat, a oni sami nie zdają sobie sprawy z tego, co oznacza zawód artysty baletu. Po sześciu latach doszedłem do wniosku, że balet nie do końca mnie interesuje. Ale oczywiście to, że zdobyłem takie wykształcenie (za co jestem moim pedagogom bardzo wdzięczny i zobowiązany) pomaga mi w zrozumieniu teatru ruchu. Ważnym doświadczeniem był też dla mnie pobyt w szkole Maurice’a Béjarta, działającej wówczas pod Brukselą. Miałem wtedy zaszczyt asystować przy produkcjach jego spektakli. Potem sam stworzyłem mnóstwo choreografii.

W tej chwili zastępuje mnie wspaniała Agnieszka Brańska (choreografka Pilotów –przyp. red.), ale teatr ruchu, w tym balet, jest mi bardzo bliski. Staram się nie opuszczać polskich premier baletowych, a także tych odbywających się na świecie. Jednak najbliższy jest mi musical.

A co w tym gatunku jest tak wyjątkowego?

Musical wymaga absolutnej perfekcji. W momencie kiedy tej perfekcji brakuje robi się słabo. Wszystkie elementy – śpiew, scenografia, muzyka, taniec – muszą ze sobą idealnie współgrać. I taki właśnie teatr totalny najbardziej mnie pociąga.

fot. Kajus W. Pyrz/SHAKE

Przed Panem Teatrem Muzycznym Roma kierował Bogusław Kaczyński, którego marzeniem było stworzenie w Warszawie drugiej sceny operowo-baletowej. Jego plan legł w gruzach, głównie z powodów finansowych. Pan natomiast studiował zarządzanie teatrem w warunkach gospodarki rynkowej. Czy musical nie był po prostu łatwiejszym wyborem?

Nie traktowałem tego w tych kategoriach. Nie zastanawiałem się, który gatunek okaże się korzystniejszy. W pewnym momencie, po skończeniu szkoły teatralnej, zadałem sobie pytanie: co dalej robić. Na polskich scenach królowała operetka, musical był nieobecny, a ja widziałem już chociażby West Side Story. Pomyślałem, że warto poświęcić się musicalowi i byłem pewien, że scena Romy jest stworzona do ich wystawiania. Wierzyłem też i chyba się nie pomyliłem, że ludzie będą chcieli ten rodzaj sztuki oglądać. Poza tym jest to pasjonująca praca. Weszliśmy na rynek musicalowy.To, że udało nam się wystawić takie spektakle jak Upiór w operze, Les Misérables, Mamma Mia!, Deszczowa piosenka jest absolutnie fantastyczne.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W jednej z przedpremierowych wypowiedzi powiedział Pan: „Chodzi o to, żeby widz wyszedł z przedstawienia, nucąc piosenki, a za chwilę kupił płytę. Żeby ta muzyka miała siłę i wpadała w ucho”. Czy takie są prawa rynku? Czy tak się po prostu robi dobrą sztukę?

Tak się robi dobry musical. Kilkanaście lat temu w repertuarze Romy znalazły się Koty Andrew Lloyda Webbera. Wśród sześciu motywów muzycznych, które się w tym musicalu powtarzały był m.in. wielki hit, słynne Memory. Filip Chajzer, który prowadził naszą konferencję prasową powiedział, że wczoraj nie mógł zasnąć. Tak mu się spodobała jedna z piosenek Pilotów, Pan Hurricane. Moim marzeniem jest, aby ludzie wyszli z premiery nucąc najlepiej wpadające w ucho fragmenty muzyczne, żeby kupowali płyty i śpiewali nasze utwory.

Piloci to spektakl apolityczny. Jego wymowa ma być uniwersalna. Czy uważa Pan, że taka fabuła, pozbawiona elementów polityki historycznej, będzie dla widza bardziej przekonująca?

Oczywiście, że tak uważam. Każdy widz, bez względu na to jakie ma przekonania polityczne, na pewno będzie wzruszony opowieścią o wielkiej miłości i polubi naszych czterech bohaterów- pilotów walczących w Bitwie o Anglię. Ale obdarzonych też ogromnym poczuciem humoru, lubiących podrywać dziewczyny, pić whisky, tańczyć boogie-woogie

Wojciech Kępczyński/ fot. Karol Mańk

I hip-hop…

Przecież wszyscy doskonale wiemy, że w latach 40. polscy piloci tańczyli na lotniskach hip-hop.

Ja o tym nie wiedziałam.

Ja też nie. Ale to jest nasz pomysł, nasza fantazja, na którą możemy sobie chyba pozwolić. Poza tym fabułę Pilotów opowiadamy współczesnym językiem.

Czy na tym też polega ta ucieczka od stereotypów, o której wspominał Michał Wojnarowski, autor tekstów piosenek?

Czerpiemy z najlepszych wzorów i doświadczeń, ale staramy się nie powtarzać. Nie było jeszcze czegoś takiego w musicalu jak samolot, który stoi przed nami na scenie. Polscy piloci nigdy nie śpiewali ani nie tańczyli w rytmie hip-hopu, a u nas będą to robić. Nie opowiadamy naszej historii językiem lat 40., chociaż w tych latach osadzona jest akcja. Pewne elementy obowiązującej wtedy stylistyki zachowaliśmy, jak mogła się Pani przekonać, na początku spektaklu. Ale jednocześnie staramy się odejść od tego, co widz sobie o tym okresie wyobraża. Proponujemy nowe rozwiązania. Nie chcemy widza zanudzić, chcemy go trochę zaskoczyć, nie dać mu usnąć w wygodnym fotelu (choć może głośna muzyka mu na to nie pozwoli).

A nie obawia się Pan zarzutu, że trochę koloryzujecie?

Absolutnie nie obawiam się takiego zarzutu. Robimy musical, a w tym gatunku wszystko jest dozwolone.

Dziękuję za rozmowę.

Scena z musicalu „Piloci”, fot. Karol Mańk

Wojciech Kępczyński

Absolwent warszawskiej Szkoły Baletowej i wydziału aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza. Stypendysta The United States Information Agency, The British Council („Zarządzanie teatrem w warunkach gospodarki rynkowej”) oraz rządu francuskiego w Théâtre d’Orsay,Théâtre des Bouffes du Nord i Ballet du XXe siècle Maurice’a Béjarta. Twórca przedstawień muzycznych w teatrach w całym kraju, m.in. takich tytułów jak: „Huśtawka”, „The Fantastics”, „I Do, I Do”, „Me And My Girl”. W latach 1991-1998 dyrektor Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego w Radomiu. Twórca i dyrektor trzech edycji Międzynarodowego Festiwalu Gombrowiczowskiego. Reżyser uznanych za sukces artystyczny i komercyjny musicali „Józef i cudowny płaszcz snów w technikolorze” Andrew Lloyda Webbera, „Fame” Davida de Silvy, „Crazy For You” z muzyką George’a Gershwina, „Miss Saigon” Claude-Michela Schönberga.
Od 1998 roku dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Muzycznego ROMA, w którym wyreżyserował musicale: „Koty” „Mamma Mia!”, „Deszczowa piosenka”, „Les Misérables”, „Upiór w operze”, „Akademia Pana Kleksa”.

PILOCI- premiera 7 października 2017, Teatr Muzyczny ROMA

Twórcy i realizatorzy

Libretto i reżyseria- Wojciech Kępczyński

Teksty piosenek- Michał Wojnarowski

Muzyka i aranżacje- Jakub Lubowicz, Dawid Lubowicz

Scenografia- Jeremi Brodnicki

Kostiumy- Dorota Kołodyńska

Kostiumograf d/s mundurów i militariów- Andrzej Szenajch

Choreografia- Agnieszka Brańska

Reżyseria światła- Marc Heinz

Reżyseria scenografii cyfrowej i animacji- Kamil Pohl, Platige Image

Reżyseria dźwięku- Paweł Kacprzycki

Fryzury- Jaga Hupało

Charakteryzacja- Sergiusz Osmański

Czytaj również:

Kuwety
Przemyślenia

Kuwety

Jakub Popielecki

Taki obrazek: gala oscarowa A.D. 2011, Kathryn Bigelow zaraz ogłosi, kto otrzyma nagrodę za najlepszą reżyserię, ekran telewizyjny dzieli się na pięć, by pokazać wszystkich nominowanych: Darrena Aronofsky’ego, Davida O. Russella, Toma Hoopera, Davida Finchera, braci Coen. O ironio, gdyby zagrać wówczas w „wykreśl niepasujący element”, trzeba by wskazać na pana, którego nazwisko zostało ostatecznie wyczytane. Tom Hooper miał wtedy w zanadrzu Jak zostać królem – i go ozłocili. Dziś nakręcił Koty – i go dopadli.

Triumf Jak zostać królem był przecież triumfem hollywoodzkiej sztampy, uśrednionego gustu i oscarowej konfekcji. Zakrawa więc na karmiczny żart, że noga powinęła się Hooperowi teraz, na dużo bardziej ekstrawaganckim filmie. Sęk jednak w tym, że Koty nie miały być żadnym doświadczeniem granicznym. Tak, to film nieudany w sposób, jaki gwarantuje miejsce w rejestrze kultowych złych filmów. Ale to też transgresja z przypadku. Raczej smutna, brzydka i nudna niż naprawdę wywrotowa.

Czytaj dalej