Mieszkańcy słowiańskiego Olimpu
i
Światowid ze Zbrucza, rysunek z książki „Narody na ziemiach słowiańskich przed powstaniem Polski” Joachima Lelewela, 1853 r. (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Mieszkańcy słowiańskiego Olimpu

Bogna Wernichowska
Czyta się 7 minut

Oddawano im cześć w świętych gajach i wzniesionych z drewnianych bali świątyniach, składano na ofiarę płody ziemi, miód i owoce. Z opisów pozostawionych w średniowiecznych kronikach przez tych, którzy kazali palić gontyny, wrzucać w ogień posągi i wycinać święte drzewa, można się dowiedzieć w jakiej postaci wyobrażali sobie Słowianie niektórych spośród nich. Tylko nieliczne posągi — wydobyte z dna rzek czy odkrytych po upływie stuleci dawnych grodzisk — przetrwały do naszych czasów.

Archeolodzy, historycy i religioznawcy nie są zgodni co do liczby i imion boskich istot tworzących słowiański panteon. Niekiedy to samo bóstwo różne plemiona czciły pod różnymi imionami, kiedy indziej znowu, chociaż ze wzmianek w kronikach, urywków starych pieśni, a nawet przekazywanych z pokolenia na pokolenie zaklęć można się dowiedzieć imienia dawno zapomnianego boga, nie sposób dociec, jaką dziedzinę życia wyznawcy oddawali mu niegdyś w opiekę.

Bóstwem, którego kult był rozpowszechniony wśród wszystkich Słowian i którego opisami średniowieczni kronikarze zapełnili wiele pergaminowych kart w swych dziełach, był Światowid, zwany też Swantewitem lub Świętowitem. Niemiecki kronikarz z XI wieku, Hemhold, pisał o nim w swojej „Kronice Słowian”: Świętowit, bóg ziemi Rugian, zajął najprzedniejsze miejsce pomiędzy wszystkimi bogami Słowian. On bowiem więcej jaśniał zwycięstwami od innych, był skuteczniejszy wyroczniami… Wszystkie kraje słowiańskie przesyłały mu roczną daninę wyznając, że jest on bogiem bogów. Zaś żyjący nieco później Saxo Gramatyk zwiedził święty gród, Arkonę na Rugii, i pozostawił niemal reportażowy opis miasta Światowid oraz gontyny.

W środku miasta znajdował się płac, na którym stała świątynia o misternej budowie. (…) Jedno tylko było wejście. Samą świątynię podwójny rząd ogrodzeń otaczał, z których zewnętrzne, ze ścian złożone, dach czerwony pokrywał, wewnętrzne zamiast ścian świeciło czerwonymi zawieszonymi zasłonami. (…) W świątyni stał posąg ogromny, z czterema głowami i tyluż karkami, wzbudzający zadziwienie, z których dwie w stronę piersi a dwie w stronę pleców zdawały się patrzeć. (…) Brody głów były podstrzyżone. W prawej ręce trzymał róg z rozmaitego kruszcu zrobiony, który kapłan co rok napełniał miodem. (…) Opodal widziało się uzdę i siodło bóstwa i kilka innych oznak boskości, a podziw dla nich zwiększał się z uwagi na miecz znacznej wielkości, którego rękojeść rzucała się w oczy zewnętrznym wyrobem srebra i roboty rzeźbiarskiej.

Bóg ten, którego imię tłumaczono jako święty zwycięzca — swanty wit — był bogiem urodzajów i wojny. Opiekował się pracą rolników, strzegąc jednocześnie ich dobytku przed wrogami. Jego wyznawcy oddawali mu szczególną cześć w dzień jesiennego święta plonów. Obchodzono je co roku uroczyście w Arkonie; do grodu Światowida ściągali wówczas pobożni z całej Słowiańszczyzny. W dzień święta plonów główny kapłan, nazywany drzewidem, wróżył o urodzajach na rok przyszły, sprawdzając, czy w rogu napełnionym miodem, jaki dzierżył w ręku bóg, ubyło od ostatniego święta złocistego płynu. Jeśli tak się stało — rok zapowiadał się niepomyślnie, jeżeli natomiast ilość miodu pozostała bez zmian, można się było spodziewać jesienią pełnych spichlerzy i stodół. Po tej wróżbie stary miód wylewano na ziemię u stóp posągu, a róg napełniano nowym i wkładano w dłoń boga. Potem żercy wnosili do świątyni kołacz wielkości człowieka, stawiali go przed kapłanem, a ten życzył zebranym, aby w roku następnym urodzaj był tak obfity a kołacz tak ogromny, by kapłana nie było widać zza okrągłego placka.

Uroczystość kończyła wspólna biesiada pielgrzymów, na którą wierni przynosili miód, zwierzynę i obrzędowe kołacze, pieczone z najbielszej mąki z nowego zbioru. Uczta, urozmaicona tańcami i śpiewem, ciągnęła się długo w noc, aż do chwili, kiedy nadmiar wypitego miodu zwalał z nóg biesiadników. Ten, kto z umiarkowaniem sięgał po pełne puchary, uchodził za mało pobożnego i ponoć ściągał na siebie gniew boga, żądającego by wierni w ten dzień cieszyli się biesiadą i obfitością wszelkiego jadła i napitku.

Światowid był właścicielem „świętego konia”, na którym — jak twierdzili kapłani — cwałował nocami przez parowy i bory. Piękny, mleczno-biały rumak stał w stajni przy gontynie, a nikt ze śmiertelnych — oprócz głównego kapłana — nie miał prawa go dosiadać. Wyprowadzano go na podwórzec, świątyni, kiedy trzeba było zapytać boga o powodzenie wojennej wyprawy, zawarcie pokoju czy dalsze prowadzenie wojny. Koń przechodził wówczas pomiędzy dwoma rzędami wbitych w ziemię włóczni — jeśli potrąci którąś z nich prawym kopytem było to pomyślnym znakiem, przewrócenie włóczni lewym kopytem — złą wróżbą.

"Wróżba przed bitwą", 1890 r., Józef Ryszkiewicz
„Wróżba przed bitwą”, 1890 r., Józef Ryszkiewicz

Światowid to najbogatsze ze słowiańskich bóstw — do skarbca na Rugii co roku napływały ofiary, a kronikarze niemieccy twierdzili, że każdy Słowianin każdej jesieni musiał podarować bogu jeden pieniążek. Wojownicy posyłali Światowidowi trzecią część łupów, proszący o łaskę — cenne dary. Gontyna i skarbiec Światowida istniały jeszcze w sto kilkadziesiąt lat po przyjęciu przez Piastów chrześcijaństwa — dopiero latem 1168 roku król duński Waldemar II zdobył Rugię, skarbiec złupił, a posąg Światowida kazał zwalić na ziemię i porąbać na opał.

Łaskawszym natomiast okazał się los dla posągu boga o czterech twarzach, wydobytego ze Zbrucza w 1848 roku; ukryty w rzecznym mule przetrwał do naszych czasów i można go oglądać w Muzeum Narodowym w Krakowie.

Swarożyc — bóg słońca i ognia, zwany też w zaklęciach Dażbogiem, miał największą ze swych świątyń w grodzie Radogoszcza. Gontyna ta stała na fundamencie z rogów dzikich zwierząt, ściany jej zdobiły płaskorzeźby, obok był skarbiec, gdzie wśród skrzyń z pieniędzmi srebrem, bursztynami i zdobycznymi kosztownościami przechowywano sztandary bojowe, tzw. stanice. Swarożyc również miał świętego konia — rumak jego był czarnej maści i podobnie jak koń Światowida służył kapłanom do wróżb. Świątynię w Radogoszczy kilkakrotnie burzyli Niemcy — po raz pierwszy w roku 1069 zdobyły ją wojska biskupa Burchardta, który zrabował skarbiec i na rumaku Swarożyca wrócił triumfalnie do Niemiec. Wierni odbudowali gontynę, tym razem na otoczonej wodami jeziora wyspie Dołęża i jeszcze przez z górą 100 lat Radogoszcza była świętym grodem boga.

Swarożyca czciły wszystkie niemal plemiona słowiańskie zamieszkujące ziemie dzisiejszej Polski, a miejsca jego kultu musiały być dość liczne, o czym świadczą nazwy miejscowości w rodzaju Swaryszewo, Swarzędzin, Swarozino itp.

Władcy gromów, Perunowi, oddawano cześć w świętych gajach dębowych, gdzie rosnąć musiał przynajmniej jeden stary dąb, a u jego stóp gorzał wciąż podsycany przez kapłanów ogień. Szczególnym kultem otaczali Peruna Litwini, Żmudzini, Rusini i Prusowie. Kapłani jego zajmowali się też wróżeniem z płomieni i leczeniem wszelkich dolegliwości popiołem z dębowych bierwion spalonych u stóp świętego drzewa. Ostatnią świątynię Peruna zburzono w XV wieku w Wilnie, a na jej miejscu postawiono kościół św. Jana.

Jarowit, zwany też Jarewitem a na Rusi Jaryłą, był panem wiosny i symbolem odradzającej się natury. W „Życiorysie św. Ottona” zachowało się trochę wiadomości o jego kulcie — największe świątynie tego boga były w Wielogoszczy na Pomorzu i w Hawelbergu nad Łabą. Przechowywano w nich ogromne złote tarcze — symbol boskiej siły Jarowita. Kiedy Słowianie wyruszali na wyprawę wojenną, zbierali się przed świątynią, a kapłani wynosili na zewnątrz złote tarcze i podnosząc je wysoko do góry — jak gdyby błogosławili zbrojne oddziały.

Każdej wiosny — prawdopodobnie na przełomie kwietnia i maja — obchodzono święto Jarowita i przybierano domy zielenią i kwiatami. Niestety, wiadomości o innych zwyczajach związanych z tym świętem nie przetrwały do naszych czasów.

Oprócz bogów wszystkich Słowian były też bóstwa plemienne. Szczecin był miejscem kultu Trigława, trójgłowego bóstwa władającego niebem, ziemią i państwem zmarłych. W Korzenicy na Rugii istniało sanktuarium boga wojny Rugian — Rugiewita. Jego posąg, wyrzeźbiony w dębowym pniu, miał siedem głów, a opasywał go skórzany pas, przy którym wisiało siedem mieczy. Kadłub posągu był wewnątrz wydrążony i gnieździły się w nim jaskółki — ptaki poświęcone bogu.

Przy dębowym stole spełniano ofiary i toczono wojenne narady. Świątynie Trzygłowa i Rugiewita przestały istnieć w XI i XII wieku. Gontynę szczecińską kazał zburzyć św. Otton posyłając trzy głowy posągu papieżowi Kalikstowi jako dowód nawrócenia Pomorza na wiarę chrześcijańską, a na miejscu pogańskiej świątyni wzniesiono kościół św. Wojciecha. Sanktuarium Rugiewita zniszczyły wojska duńskie, a biskup Absolon własnoręcznie porąbał i podpalił posąg boga.

Grono boskich istot, do których Słowianie zanosili modły i którym składali ofiary było prawdopodobnie znacznie liczniejsze. Niektóre bóstwa znane są tylko z imienia. Weles, zwany też Wołosem, był, zdaniem uczonych, bóstwem opiekuńczym pasterzy i bydła, inni natomiast twierdzili, że był to bóg pieśniarzy, poetów i duchów zmarłych, pan podziemnej krainy przodków — nawii. Wysuwano też hipotezę, że bóg Wołos opiekował się handlem i kupcami, jako że posągi jego stawiano na targowiskach. Chors uchodził za personifikację księżyca, bogini Żywią była panią życia i szczęścia. Bielboch i Czernoboch wyobrażeniem dobra i zła, nie wiadomo jakie miejsce zajmowali na słowiańskim Parnasie bogowie Smogor i Sreibok, czy też Mokosz, w której to bogini dopatrywano się opiekunki pracy domowej kobiet i strażniczki owiec.

W dawnych opracowaniach dotyczących słowiańskiej mitologii wymieniano często bogów, których kult nigdy nie istniał — jak na przykład Ładę, uważaną przez Długosza a potem Lubicza za boginię wiosny i urody, Marzannę, Dziewannę, Dziedzillę i wielu innych. Tymczasem słowo „Łada”, powtarzające się w starych pieśniach weselnych, nie było imieniem własnym, lecz po prostu oznaczało oblubienicę. Podobnie, jak nie istniała rzekoma słowiańska bogini śmierci, Marzanna, czy Dziedzilla, opiekunka małżeństwa. Bóstwa te poczęły się w wyobraźni dziejopisów — w kilkaset lat po wygaśnięciu pogaństwa.

Odkrycia archeologów wciąż poszerzają wiedzę na temat kultu i obrzędów religijnych dawnych mieszkańców polskich ziem. W muzealnych gablotach można obejrzeć wydobyte z kurhanów i grodzisk przedmioty, jakimi posługiwano się niegdyś przy oddawaniu czci zapomnianym dziś bóstwom, których kult stanowił przecież ważną cząstkę przeszłości.

Tekst pochodzi z numeru 1788/1979 r., (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

Czytaj również:

Kaszubskie ars moriendi
i
Juliusz Kossak, ilustracja do "Podania o morowej zarazie"; "Tygodnik Ilustrowany" 1868, nr 11 (14 marca), s. 135/MNW (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Kaszubskie ars moriendi

Stasia Budzisz

Czyli o tym, kiedy dobrze jest umrzeć i dlaczego najbardziej należy bać się nie umarłych, lecz dusz potępionych i czyścowych.

Wszystkie okna od ulicy zasłonięto białym płótnem. Na lustrach powieszono szary papier, telewizor przykryto prześcieradłem, a zegary zatrzymano na godzinie 15:34. Dziadka, odświętnie ubranego w czarny garnitur i białą koszulę, położono na środku największego pokoju. Poduszkę, na której leżał przystrojono gałązkami mirty. Cały dom pachniał ciężkimi kwiatami i palonymi świecami.

Czytaj dalej