Marzę o legitymacji prasowej
i
Agata Jabłońska, zdjęcie z prywatnego archiwum
Przemyślenia

Marzę o legitymacji prasowej

Rozmowa z Agatą Jabłońską
Maciej Stroiński
Czyta się 13 minut

Z Agatą Jabłońską, poetką, historyczką sztuki, kociarą i matką Polką aktywistką, rozmawia Maciej Stroiński

Maciej Stroiński: To nie mógł być przypadek, że na ten wywiad umówiliśmy się na ulicy, a ściślej – na manifestacji. Miejsce naszego spotkania ciekawie się łączy z tytułem i tematem Twojego pierwszego tomu: Raport wojenny. Istnieją tak zwani „poeci frontowi”, war poets, i np. PJ Harvey tak sobie siebie wyobraziła, gdy nagrywała Let England Shake, a raczej – gdy pisała, bo na tej płycie pierwsze były słowa. Z jakiego frontu piszesz swoje wiersze?

Agata Jabłońska: Od wielu lat marzę o legitymacji prasowej. Używałabym jej do tego, do czego czasem służy mi profesja historyczki sztuki – do włażenia tam, gdzie inni nie wejdą. Tego najbardziej zazdroszczę znajomym reporterom i nieznajomym reporterkom. Co prawda piszę te słowa pod koniec listopada 2020, w momencie dziejowym, w którym skuteczność takiego rekwizytu została zakwestionowana (zatrzymanie Agaty Grzybowskiej podczas manifestacji pod MEN), ale i tak czasem fantazjuję o płynących z legitki przywilejach. Między innymi o szansie znalezienia się (choćby pozornie) poza konfliktem. Pogrążającym mnie nawykiem językowym jest bowiem opieranie wypowiedzi na konstrukcji „coś tam, coś tam, z drugiej strony coś tam”. To uciążliwe gmatwanie się i grzebanie w problemach nie służy określeniu frontu. Dodaj do tego nadpobudliwość, przez którą zamiast słuchać lub uczestniczyć „jak inne dzieci” – w wycieczkach, spotkaniach literackich, happeningach, wernisażach i demonstracjach – robię zdjęcia.

Jednym z obrazów, które ukształtowały mnie jako człowieka, jest Ziemia niczyja Danisa Tanovicia, film opowiadający o ludziach, którzy są dokładnie tam, gdzie ja „widzę siebie za pięć lat” (ściślej: sześć, tyle mi zostało do odchowania nieletniego i do tego punktu nie wypada pakować się w sytuacje zagrażające życiu). Jak pewnie pamiętasz, bohaterowie filmu, mimo że nie chcą być tam, gdzie są, są centralnie między frontami. Być pomiędzy znaczy starać się rozumieć wszystkie motywacje, słyszeć głosy każdego, przekazywać krzyżowo wiadomości – brzmi super i może się skończyć tragicznie. Szczególnie że kiedy przyjdzie co do czego, ani żadna ze stron konfliktu, ani społeczność międzynarodowa się do ciebie nie przyznają.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Dodaj znów: skłonność do brania w opiekę słabszych. Pytasz, za kim jestem, pytasz o stronę: opowiem się po tej, która moim zdaniem potrzebuje wsparcia. To niebezpieczne, bo zależy od zasobu wiedzy (i od źródeł!). Możesz wierzyć lub nie, ale był czas, w którym dość serio rozstrzygałam w głowie na rzecz tzw. obrońców życia, gdyż właśnie ten front konfliktu wydawał się potrzebować pomocy. Nie kusiło mnie wystawanie pod kościołami ze zdjęciami abortowanych płodów, ale wydawało mi się, że wolność kończy się dużo bliżej, niż dziś wiem, że powinna. Nawiasem: ruch pro-life naprawdę potrzebuje wsparcia i zasilenia szeregów myślącymi osobami (choć już nie mną), to być może pozwoliłoby pogodzić w praktyce wiele punktów widzenia.

Posiadam też wybitne i udokumentowane osiągnięcia w grze na dwa fronty. Wychodzi na to, że słaba ze mnie poetka frontowa. Widziałabym się z chęcią w roli dziewczyny z kwiatem, idącej naprzeciw funkcjonariuszy, tylko że moja dziewczyna ma co nieco za uszami, w rzeczywistości jest uzależniona od adrenaliny; trochę prosto do nieba czwórkami idzie, a trochę ma z tego ubaw.

A jak Twoje wykształcenie wpływa na Twoje pisanie? Tak się zresztą poznaliśmy, chodziłaś do mnie na zajęcia, choć jest między nami tylko rok różnicy. Jesteś po historii sztuki i film Danisa Tanovicia (bardzo lubię, pierwszy raz widziałem, będąc na wagarach) nazywasz obrazem. W Raporcie wojennym masz wiersz Nowosielski i obok jego „odwrotność”. Myślałaś np. o ekfrazie w wierszu? A może oddzielasz pisanie od pracy?

Ekfrazy i inne wiersze przybliżające kulturę wysoką (takie z odniesieniami do mitologii albo z nazwiskami istotnych myślicieli) zostawiam osobom, które piszą wiersze tak, jak wierzę, że trzeba, czyli wtedy, kiedy coś ich poruszy tak bardzo, że nie wytrzymują i muszą się tym podzielić ze światem mową wiązaną. Wiem, że tacy są i że idzie im to świetnie. Mnie nie idzie, być może dlatego, że napatrzyłam się w życiu na sporo dzieł sztuki i nie umiem wybrać, które mnie najbardziej inspirują.

Nowosielskiemu tytuł nadałam po przeczytaniu jego biografii Nietoperz w świątyni. Wiersz odnosi się do bardzo ambiwalentnego czasu w życiu malarza (alkohol, kobiety, krzywda żony) i bliżej mi przez to do rubryki plotkarskiej niż do lirycznej ekfrazy. Nie ma co wiązać go z moją dyscypliną: książka Krystyny Czerni to rzecz do czytania „dla ludzi”, chociaż posiada przypisy i obszerną bibliografię. Cały tekst – bo to jeden kawałek, tylko tak szeroki, że wydrukowaliśmy go na dwóch stronach – dla historii sztuki robi tyle, że jeśli ktoś wcześniej nie znał tego nazwiska, to wpisze je w Google.

Chodziłam do Ciebie na zajęcia pomimo niedużej różnicy wieku, bo po drodze na świecie pojawił się mój syn i przez chwilę robiłam to, na co moje koleżanki decydowały się dopiero po studiach lub wcale. Kiedy wróciłam, okazało się, że taka zaburzona kolejność nie jest może optymalna, ale potrafi wiele dać. Magisterkę pisałam na MISH-u i była to historia sztuki zanieczyszczona historią, socjologią i czymś tam jeszcze. Tematem przewodnim była międzywojenna architektura. Trudno mi wyobrazić sobie mój wiersz o modernistycznym osiedlu mieszkaniowym, ale może się jeszcze przytrafi.

Moja praca też jest luźno związana z wykształceniem: zajmuję się mediami społecznościowymi w narodowej instytucji kultury. Choć staram się stosować wiedzę oraz umiejętności nabyte na uniwersytecie, siedzę w dziale marketingu.

Ziemia niczyja jest dla mnie obrazem, bo mało pamiętam fabuły, dawno jej nie odświeżałam. Mam w głowie pojedyncze klatki i kolory, przede wszystkim ziemi. Kadry nakładają się na wspomnienia z podróży przez Bałkany i fragmenty innych filmów. Piach i paprochy – jak mówić o tym jak o filmie? Nie masz tak, że w którymś momencie kadry zaczynają żyć swoim życiem? A obraz to kadr, zdjęcie. Na co dzień sporo fotografuję.

Twój następny tomik, jeśli dobrze rozumiem po nazwie pliku .pdf, będzie miał tytuł Dla moich dziewczyn. Zaczynasz litanią do swych przyjaciółek, z czego wnoszę, że sprawa kobiet jest Ci bliska nie tylko osobiście i dajesz jej wyraz w sztuce. Żyjemy w czwartej fali feminizmu, różnej od genderów z początku lat 90. Co dla Ciebie dzisiaj znaczy bycie feministką i walka o sprawę kobiet?

Byłoby to zabawne, gdyby było zabawne, że wyrok TK, który wywołał ostatnie protesty kobiet, zapadł w dniu moich 35. urodzin. 22 października wychodzę ze zdalnej pracy, odczytuję życzenia, sprawdzam wiadomości i świat płonie. Dotąd najbardziej widowiskowa rocznica, jaką świętowałam w związku z urodzinami, dotyczyła katastrofy kolejowej na Gare Montparnasse w Paryżu (1895). Pewnemu maszyniście udało się wtedy z rozpędu wyp… lokomotywę z wysokości pierwszego piętra. U nas rzecz idzie dużo wolniej.

Bycie feministką to według mnie postawa dla każdego i każdej, coś na wyciągnięcie ręki. Wielu ludzi uprawia feminizm, nawet o tym nie wiedząc, na swoją skalę i na swoich zasadach: szanując innych, wspierając się nawzajem, chroniąc słabszych, dzieląc się tym, czym się mogli podzielić. Orientujesz się, że to „wojujące lewactwo”, dopiero w momencie, gdy rządzący ich krajem nazywają tak normalną ludzką postawę. I włączają narzędzia opresji.

Feminizm nie dotyczy tylko kobiet, od dawna jest filozofią uwrażliwioną na potrzeby i problemy wszystkich płci. Opiera się na poszanowaniu i celebrowaniu różnorodności. Feminizm jest opensource’owy, piszemy go razem, więc wszyscy możemy z niego korzystać. Krzyk o wolność, który teraz słychać na ulicach, nie jest krzykiem o brak odpowiedzialności: postulaty ostatnich protestów dotyczą równości, bezpieczeństwa, opieki dla potrzebujących, dostępu do świadczeń (nie tylko aborcji, bardzo wiele mówi się choćby o dziecięcej psychiatrii). W zasadzie nie chodzi o nic wielkiego. W tym, co się teraz dzieje na ulicach, dostrzegam krzyk o standardy godne cywilizowanego świata, o normy, na które nas stać i które przyniosą korzyść każdemu.

Dla moich dziewczyn to tytuł, a litania będzie na okładce. Kiedy to wymyślałam, nie wiedziałam, co się będzie działo w kraju – większość pracy wykonałam we wrześniu, kiedy omawialiśmy szkic książki na warsztatach Biura Literackiego w ramach Stacji Literatura w Stroniu Śląskim. Nie sądziłam, że przyjdzie mi ją kończyć pod ostrzałem z broni gładkolufowej i gazu łzawiącego.

W drugim tomiku da się wyczuć trzymanie ręki na pulsie, to jest również raport, ale z innych zdarzeń, nowych… Jakim przeżyciem jest dla Ciebie „druga fala” (wiadomo czego)?

Mniejszym niż pierwsza. Mam procedury, umiem się w tym poruszać. Z grubsza wiem, co robić, żeby się nie zarazić, jak działać, żeby nie lekceważyć zagrożenia, a zarazem nie panikować, jak nie narażać innych. Maseczka, mycie rąk, spotkania na świeżym powietrzu, standard. Udało mi się nie złapać bakcyla, choć chorowali ludzie na wyciągnięcie ręki, mimo że bujałam się po świecie.

Z drugiej strony, mniej więcej koło ostatniego nowiu, coś zaczęło pękać i pojawił się miks „COVID plus listopad” i tego część moich podzespołów nie wytrzymała. Jestem delikatna, szalenie delikatna jak po hucznym party, którego niestety wcale nie było. Uciekam w izolację wewnętrzną, nie chcę o tym mówić.

Wiosną strach dotyczył bardziej własnej namacalnej nienaruszalności, strachu o bliskich, ośrodek lęku był w płucach, a centrum wszechświata – na domowej kanapie, gdzie nic nas nie mogło dosięgnąć. Teraz doskwiera chaos. Nie wiem, kiedy pęknie struna i kto, wychodząc na ulice, zacznie rzucać kamieniami na serio. Restauratorzy? Aktorzy? Rolnicy? Lekarze? Wiem, że wielu ludzi po prostu boi się o swoją przyszłość. Wiele profesji, aktywności, doświadczeń zostało podanych w wątpliwość tak bardzo, że społeczny spokój wydaje się wierutną mrzonką. Boję się, że nie wystarczy nam w jakimś momencie miłości do drugiego człowieka. Że coś się wymknie spod kontroli i będę pisać prawdziwe wiersze wojenne. Przesadzam?

Oby! A co czytasz i oglądasz, odkąd mamy więcej czasu? Ja głównie The Crown, choć muszę przyznać, że patrzenie w ekran to już nie jest taki fun jak kiedyś. Wolę książki. Chcę Cię wysondować w tym temacie, żeby lepiej zrozumieć, z którego miejsca – Ty, osoba od sztuk wizualnych – wchodzisz w literaturę.

Reportaże. Nałogowo, bo zwykle dobrze wiem, co w nich będzie, bo już się naczytałam skrótów i zapowiedzi, wiem, że nie będzie lekko. Rosja, Ukraina, Bałkany, akcja „Wisła”. Albo w internetach: „Wyborcza Classic”, śledztwa reporterskie na plebaniach, straszne historie na zapadłych wsiach. Przeleciałam już prawie wszystko. W pewnym momencie Facebook podpowiadał mi cynicznie strony opisujące zbrodnie sprzed lat – na przykład. Poblokowałam, ostatnio ograniczam i Facebooka. Czytam te krwawe baśnie, bo to się należy bohaterom i bohaterkom, potem to odchorowuję. Ostatnio oglądamy jeszcze „Fakty” i „Wiadomości”. To z jednej strony.

Druga to świetnie realizowane seriale i dokumenty na platformach streamingowych – poluję na te, które dzieją się w niebanalnych wnętrzach i mają dobre kostiumy, ale jeśli są z rozmachem zmontowane ze zdjęć archiwalnych lub fantastycznie nakręcone z drona, to też ekstra. Odkąd liznęłam technik montażu, takie rzeczy bardzo mnie wciągają, patrzę na nie po części warsztatowo. Od czasu do czasu załapujemy się na jakiś festiwal filmowy online, ale to nie to samo, co pójść do kina.

Poetów nie lubię wymieniać po nazwiskach. Wydaje mi się, że to widać w wierszach, a jeśli nie – to po co o tym gadać?

No, na pewno Pawlikowska, którą dajesz w dedykacji! Bardzo podoba mi się fragment „co z tego że on nie sprzątnie za tym psem, skoro / nazajutrz wdepnie w to g…”. Bo wiadomo, „karma wraca”, ale to też przypomina wstęgę Möbiusa, w której ruszając w lewo, wracasz na to samo miejsce z prawej. Twoja twórczość ma potencjał – nie bójmy się tego słowa – naukowy, jako np. krytyka kapitalizmu. Co Ci nie leży w tym systemie?

Jednak będzie nazwisko: wczoraj przeczytałam Bailout Tomka Bąka i mogę Cię do niego odesłać, bo tam jest wszystko super precyzyjnie wyjaśnione. Poemat Bąka w sposób zabójczo sprawny językowo naświetla niuanse ekonomii. Co do mnie, prostej dziewczyny, która ma problem z działaniami w zakresie stu, przemawiają te bardziej nieskomplikowane rzeczy: „Pamiętasz, kiedy ostatnio spacerowałeś / we wtorek między dziesiątą a osiemnastą? / (Jeżeli jesteś listonoszem, możesz pominąć tę strofę)”. Nie tylko pandemia sprawia, że na ulicach widać ostatnio przeważnie rowerzystów z pyszne.pl. Albo weźmy litanię: „Gdy dzwoni telefon i nie chcę go słyszeć / please send me evenings and weekends /Gdy mnie kolega nie zastał, choć przyszedł / please send me…”.

Kapitalizm to dla mnie i chyba wielu innych nieustający stan gotowości do pracy, w której rezultaty i wynagrodzenie zawsze są poniżej oczekiwań. Niezauważalnie znajdujemy się za granicą przeciągnięcia (termin lotniczy), samolot traci sterowność i lecimy głową w dół wprost do oceanu, ale nie zauważymy tej katastrofy, zagapieni w służbowe laptopy. Połowa z nas nie ma zapiętych pasów, bo trzeba być frajerem, żeby dawać ograniczać swoją wolność (co innego laptop, z laptopa płyną pieniądze).

Tak naprawdę nie wiem, o co chodzi w kapitalizmie. Wiem, że wolne popołudnia i weekendy, nieobciążone poczuciem, że właśnie tracę resztki szans na lepszą przyszłość dla mojego dziecka, mogłyby wiele dla mnie zmienić.

System, w którym żyjemy (bo to jest ten kapitalizm, tak?), obraża mnie notorycznie swoją krótkowzrocznością, brakiem wyczucia, wyobraźni. To widać na przykładzie decyzji dotyczących środowiska naturalnego: wycinki lasów, przekopów mierzei, wielkich budów hydrotechnicznych. Ludzkość odkryła już długofalowe skutki takich posunięć, a nasi decydenci nie chcą wykorzystać tej wiedzy. To smutne i straszne.

PWN właśnie rozstrzygnął konkurs na młodzieżowe słowo roku – odwołując konkurs. Nie wytrzymali naporu żywiołu jak wrażliwa nauczycielka, która liczyła, że uczniowie zgłoszą same ładne słowa. How do you like that? W swoim „robieniu w języku” też czekasz na taki moment, gdy komuś strzeli bezpiecznik?

Musiałam się w tym rozpatrzeć i doszłam do wniosku, że stoję dziś tam, gdzie PWN. Nie podoba mi się wizja, że słowo „młodzieżowe” ma być nasycone agresją i pogardą wobec konkretnej osoby/typu osób, niezależnie od tego, kim te osoby są. Postawa pełna pogardy jest toksyczna i powinno się tego młodym oszczędzać.

Uważam natomiast, że uniwersalne i piękne „wyp…” ma inny charakter. Pokazuje siłę zrywu i gniewu, jest przy tym bardzo eleganckie i totalnie nadaje się na słowo roku. Głosujący nie pomyśleli taktycznie. Gdyby przeczytali komentarz o prawackiej „julce”, odpuściliby sobie osiem gwiazdek, które mają identyczny wydźwięk. Darowaliby sobie „sasina”, w ogóle nie zachowywaliby się, jakby wpadli lekko podpici na imprezę. Wtedy wygrane słowo byłoby jedno. Czy ten klimat nie przypomina ciut każdych wyborów w Polsce?

Uczestnicy mogliby też obadać, co to jest ta strona, na której się głosuje, i pod tym kątem rozpracować głosowanie (nie porównywałam frekwencji, ale podejrzewam, że była rekordowa i że mogła przekraczać liczbę regularnych użytkowników słownika, czyli ludzi, których na co dzień interesuje znaczenie słów). Nie daję głowy, ale przeczuwam, że „wyp…” solo mogłoby nawet nie zostać odrzucone.

To oczywiście zależy od wielu tajemniczych czynników. Pamiętajmy, że bawimy się w okolicach publicznej instytucji w tych czasach. Nie chce mi się gadać o tym, jak kruche i drżące są tafle, na których stoi się czasem w takich miejscach, starając się zrobić coś, „żeby fajnie było”, jak mawia pewna mucha. Na pewno nie można zakładać, że jeśli coś ma „państwowe” w nazwie, to ktokolwiek tam stuprocentowo o czymś decyduje według swojego gustu, albo i zdrowego rozsądku.

W literkach – wiadomka – nie chodzi o to, czy się przeklina, czy nie przeklina, tylko jak się to robi i po co. W Raporcie wojennym nie padło brzydkie słowo, chociaż tematy były ciężkie. W książce Dla moich dziewczyn znajdziesz ich kilka, ale czy są potencjalnie oburzające? Jeszcze nie jest też przegięciem pisanie o kobietach, lęku, doświadczeniu przemocy, zagrożeniu albo buncie. Wierzę, że w literaturze można zrobić wiele bardzo radykalnych rzeczy, że jest na to miejsce i – co istotne – zgoda, a nawet ciekawość czytelników. Być może dlatego, że czytanie poezji z zasady jest dość niszowe.

Na koniec, jeśli pozwolisz, pytanie z działu lifestyle. Jak spędzisz w tym roku święta?

Najważniejszym dla mnie świętem w najbliższym czasie jest przesilenie, a właściwie to, co się po nim zacznie: stopniowy przyrost dnia. Nie wyobrażasz sobie, jak na to czekam. Czas świąt przebędę tak, jak lubię spędzać życie: z kotami.

Agata Jabłońska, zdjęcie z prywatnego archiwum
Agata Jabłońska, zdjęcie z prywatnego archiwum

Agata Jabłońska:

Ur. 1985, poetka, historyczka sztuki po UJ. Zadebiutowała zbiorem wierszy Raport wojenny (Biuro Literackie), za który otrzymała Wrocławską Nagrodę Poetycką Silesius, Nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny, nagrodę „Browar za debiut” i nominację do Nagrody Literackiej Gdynia. Przygotowuje drugą książkę poetycką pt. Dla moich dziewczyn. Mieszka w Krakowie, pracuje w Muzeum Narodowym. Uczestniczy w spotkaniach Krakowskiej Szkoły Poezji, współtworzy nieregularnik „Stoner Polski”. Wychowuje syna.

Czytaj również:

Kultura jest jak ziemia: nie jest niczyją własnością
i
Jerzy Jarniewicz, fot. Justyna Bargielska
Przemyślenia

Kultura jest jak ziemia: nie jest niczyją własnością

Rozmowa z Jerzym Jarniewiczem
Maciej Stroiński

Maciej Stroiński: Od pięciu dni biegam na ulicę, żeby protestować (w tej sprawie, co wszyscy), i teraz już jestem zwyczajnie zmęczony. „Nie dam rady okupować wszystkiego”, że zacytuję swą studentkę aktywistkę. Potrzebuję odpocząć, by „zrozumieć, co przeżyłem”, jak z kolei by powiedziała zmarła niedawno Maria Janion. I właśnie nasza rozmowa to dobra okazja, by przemyśleć pewne rzeczy. W Buncie wizjonerów tłumaczysz, jak druga połowa lat 60. na trwałe zmieniła historię społeczną XX wieku. Czego nasi młodzi gniewni mogą się nauczyć od soixante-huitardów, od „myśli ’68”? Co wziąć sobie do serca, a jakich błędów więcej nie popełniać?

Jerzy Jarniewicz: Też biegam. Te tysiące gniewnych, młodych ludzi zrozumiały, że arogancja albo cynizm rządzących dotyka ich bezpośrednio, że może wtargnąć w ich życie, odbierając im podstawowe prawo, jakim jest decydowanie o własnym ciele i własnej przyszłości. Zbyt długo traktowano ich instrumentalnie jako element politycznej rozgrywki między szaleńcami u władzy. Dziś manifestują swoją podmiotowość: bo to te tłumy są państwem, a nie klika odklejonych od rzeczywistości polityków. Hasła, pod którymi demonstrują, niby rzecz marginalna, ale znacząca, to ich język, w którym ujawniają swoje emocje, swoją kreatywność i wyobraźnię, swój system odniesień. Zapisywane w rozmaitych poetykach mają jedną cechę wspólną – nie są hasłami kursującymi w sferze publicznej ani danym z góry „przekazem dnia”. Młodzi powiedzieli: dość! I, jeśli nie liczyć grup próbujących zbić na protestach partyjny interes, jest to czerwona kartka dla niemal całego establishmentu politycznego III RP. Tymczasem już widać próby przechwycenia tego buntu. Gdy czytam, że liberalny tygodnik „Polityka” już na okładce wita „rewolucję”, to chyba inaczej to słowo rozumiemy. A gdy dowiaduję się, że profesor uniwersytecki wzywa do przysyłania mu haseł z demonstracji, bo zamierza napisać o nich artykuł naukowy, to pytam: mansplaining? Znowu uprzywilejowany mężczyzna będzie wyjaśniał świat? Masz rację, trudno tu nie pomyśleć o latach 60. i o pokoleniu, które masowo zakwestionowało ówczesny ład. Ja jednak nie jestem pewien, czy uczestnicy obecnych protestów powinni się czegoś od tamtego pokolenia uczyć. Wierzę w historyczność każdego z dziejowych momentów, w to, że historia się nie powtarza, bo rozgrywa się w określonym „tu i teraz”. Pół wieku po roku ’68 jesteśmy gdzie indziej, żyjemy w innym świecie. Dzisiejsi gniewni mogą znaleźć w tamtej rewolcie źródło siły, mogą przejąć od ówczesnych ich wolę przeobrażania świata, ale byłoby źle, gdyby działaczom z tego okresu, jakkolwiek zasłużonym, pozwolili się pouczać. Przypomnę, że pokolenie lat 60. w zasadzie przegrało – kolejne dekady to była kontrofensywa konserwy, lata Reagana i Thatcher. Czym skończyła się tamta epoka? Jej czarna legenda odpowie: rzezią dokonaną przez bandę Mansona, zabójstwem na koncercie Stonesów w Altamont, serią śmierci ikonicznych postaci rocka, przeobrażeniem ruchów non-violence w organizacje terrorystyczne. Porażka, można powiedzieć. A jednak to tylko część prawdy. W innej perspektywie tamto pokolenie wygrało, bo świat dzisiejszy jest dzięki niemu sensowniejszy, bardziej, powiedziałbym, ludzki. Rewolucje, jak widać, mogą przegrać, ale w dłuższej perspektywie wygrywają, bo jednak przeobrażają świat. Warto o tym pamiętać. Zwróciłbym też uwagę na przekonanie uczestników tamtych wydarzeń, że oddolność ruchów wolnościowych jest wartością, o którą trzeba dbać. To były w większości ruchy niehierarchiczne, które nie powielały form organizacyjnych wrogich im instytucji opartych na autorytecie i podporządkowaniu.

Czytaj dalej