Mały reportaż – 4/2017
Rozmaitości

Mały reportaż – 4/2017

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 2 minuty

Lustrując obracający się globus, z pewnym osłupieniem odnotowałem istnienie ciemnej plamki pomiędzy granicą polską a czeską. Zerwałem się z krzesła i wydobyłem z biblioteki atlas Europy, aby sprawdzić, czy to tylko plama bądź błąd drukarski.

Nie mogłem w to uwierzyć: to nie był błąd, inne mapy potwierdziły fakt, że oto ujawniła się przede mną autentyczna czarna plama, dziewicza, ciemna strefa, nieskażona ludzkim zainteresowaniem.

Marzenie podróżnika

W pośpiechu zabrałem niezbędny sprzęt i, niesamowicie pobudzony, wskoczyłem w pociąg do Cieszyna; podróż dłużyła mi się w nieskończoność, niewykluczone zresztą, że byłem w gorączce. Wreszcie wysiadłem. Wiedziałem, że pewien odcinek muszę jeszcze pokonać pieszo.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W miarę jak zbliżałem się do owej tajemniczej przestrzeni, robiło się coraz ciemniej. Jak sądziłem, nadeszła noc, lecz była to noc specyficzna, pozbawiona jakichkolwiek odcieni szarości: żadnych gwiazd, żadnego księżyca, żadnego światła, nie licząc tego skromnego, które wydobywała moja latarka. A na ile mogłem się zorientować, wszędzie wokół pustka – żadnych budynków, osób, zwierząt i roślin.

Poczułem silne znużenie, ta pustynna ciemność była nieznośna. Rzuciłem okiem na zegarek i ze zdumieniem zorientowałem się, że wskazówka znieruchomiała. Stwierdziłem, że to wina baterii; poczułem złość, ponieważ niedawno wymieniałem te baterie. Wreszcie zgłodniałem i uznałem, że ta przygoda nie jest warta świeczki.

Kiedy zacząłem się wycofywać, zauważyłem, że światło stopniowo wracało, a wskazówki zegara powoli, leniwie ruszyły z miejsca.

Dopiero po wyjściu z tej ciemnej strefy zrozumiałem, że na granicy z naszym czeskim sąsiadem znajduje się miejsce sprzed stworzenia świata, obszar wciąż niezagospodarowany przez Boga, wyjęty spod władzy czasu i przestrzeni, którego nie sposób oddać na mapie inaczej niż ciemną plamką, dlatego na koniec tej noty chylę czoło przed pomysłowością naszych kartografów, a ponadto oficjalnie zwracam honor mojemu zegarmistrzowi.

Czytaj również:

Mały reportaż – 1/2017
Rozmaitości

Mały reportaż – 1/2017

Tomasz Wiśniewski

Nie bez ekscytacji wreszcie udało mi się odwiedzić słynne miasteczko Yrógod, położone na dalekim południu (nie pamiętam którego kraju). Jak wiadomo, jego mieszkańcy mają jedną zasadę: stopą nigdy nie dotykają ziemi. I muszę przyznać, że wszystko, co się o nich mówi, jest prawdą: przeskakują z drzewa na drzewo lub pomiędzy słupami telegraficznymi, sypiają na hamakach, a posiłki jedzą, zwisając z gałęzi jak nietoperze. Zapytałem jednego z tubylców: „Skąd ten upór?”. I usłyszałem: „W ten sposób jesteśmy bliżej Boga”. 

Wracając pociągiem z Yrógod, pomyliłem przystanki i wysiadłem w malowniczej wsi, której nazwy również nie mogę sobie przypomnieć. Panowała tam szokująca grzeczność. Ludzie przepraszali krzesła za to, że na nich siadali. Gdy na drodze dostrzegli brudny kamień, to go czyścili. Rozmowy, jakie tam prowadzono, nie zawierały w sobie niczego innego prócz pozdrowień (z tego powodu, niestety, nie mogłem wysondować za wiele o codzienności tubylców). Widziałem na własne oczy, jak ktoś, wyciągając wiadro wody, wrzucił do studni ogromną sakwę złota. Nocami straszy się tam dzieci starożytną (rzekomo) opowieścią o człowieku, który usiadł na czyimś kapeluszu. Kiedy tylko dowiedziano się o mojej pomyłce, zamówiono specjalną lokomotywę (na koszt gminy), którą powróciłem do domu. 

Czytaj dalej