Luki w narracjach o klimacie
i
Wystawa „Scenariusze przyszłości”, Lena Dobrowolska i Teo Ormond-Skeaping, Fundacja Sztuk Wizualnych
Przemyślenia

Luki w narracjach o klimacie

Aleksandra Lipczak
Czyta się 17 minut

Wszyscy jesteśmy świadkami i w jakimś sensie badaczami zmiany klimatu. Każdy z nas ma przecież intymną relację ze swoim ogrodem, ulicą, dzielnicą i obserwuje dziejące się w nich dzisiaj zmiany. Takie podejście to rodzaj prowokacji, ale zarazem wspaniała propozycja i rola, w którą można wejść, zarówno będąc artystą, jak i obywatelem – mówią Teo Ormond-Skeaping i Lena Dobrowolska, twórcy instalacji „Scenariusze przyszłości”, pokazanej w programie Miesiąca Fotografii w Krakowie. Rozmawia Aleksandra Lipczak

Aleksandra Lipczak: Czy da się sfotografować zmianę klimatu?

Teo Ormond-Skeaping: Nie do końca. Inspiracją w naszej pracy jest koncepcja hiperobiektu stworzona przez filozofa Timothy’ego Mortona. Hiperobiekt to coś, czego nie da się zobaczyć ani unieruchomić na obrazie, bo jest wszechobecny, zarówno w czasie, jak i przestrzeni. Można natomiast zobaczyć i sfotografować to, jak zmiany klimatyczne wchodzą w interakcje z innymi zjawiskami. Udokumentować raczej symptomy niż przyczyny, jak efekty huraganów, topnienie lodowców czy przesiedlenia ludzi z powodu powodzi.

Lena Dobrowolska: Inną ideą wartą przywołania jest slow violence, czyli „powolna przemoc” Roba Nixona. To niemal niewidoczne, stopniowe zmiany związane z degradacją środowiska, które stoją niejako na drugim biegunie względem spektakularnych wydarzeń i klęsk żywiołowych. Te ostatnie, choć dużo bardziej widoczne, stanowią tylko część historii. Zresztą katastrofy też mają swoje długofalowe konsekwencje.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pytanie, które sobie zadajemy, odkąd zaczęliśmy się zajmować zmianami klimatu, brzmi też: jak budować narrację, kiedy znajdujesz się w samym jej środku? Kiedy to, o czym opowiadasz, wciąż się dzieje, kiedy nie da się postawić kropki?

W filmie-instalacji Scenariusze przyszłości, którą można oglądać w ramach Miesiąca Fotografii w Krakowie, przyglądacie się różnym możliwym rozwojom wypadków – od teraz do 2100 r.

T.O.-S.: W naszym filmie są cztery momenty, w których widzowie konfrontowani są z różnymi scenariuszami przyszłości. Film wyświetlany jest na trzech ekranach. Na tym po lewej widoczna jest data, coś w rodzaju licznika, który rośnie od 2020 do 2100 r. Na środkowym pojawiają się informacje o wydarzeniach z przyszłości – prowokacyjne i przeczące sobie nawzajem – nie wiadomo przecież, który ze scenariuszy stanie się rzeczywistością. Niektóre z wydarzeń sugerują, że zwyciężyła sprawiedliwość klimatyczna. Inne, że mamy do czynienia z bardzo niezdrową przyszłością i dalszym wzrostem emisji gazów cieplarnianych. Na ekranie po prawej jest z kolei punkt, który stopniowo zmienia kolor z żółtego na czerwony, symbolizując rosnącą temperaturę. Zamiast dopowiadać, jak bardzo wzrośnie temperatura w danym roku, woleliśmy, żeby widzowie sami podjęli decyzję, co oznacza dla nich „za gorąco”. Dla kogoś z Bangladeszu wzrost średniej globalnej temperatury o półtora stopnia to już ekstremum, podczas gdy Anglik uzna za nie dopiero wzrost o trzy, cztery stopnie.

L.D.: Niektórym ze scenariuszy zostały przypisane kolory. Reprezentują one różne perspektywy, przez które badacze, naukowcy bądź dziennikarze patrzą na przyszłość.

Zielony odpowiada perspektywie sprawiedliwości klimatycznej, w ramach której rządy poszkodowanych państw wytaczają na przykład procesy wielkim korporacjom – i wygrywają. Niebieski to perspektywa technokratyczna, która zakłada, że zmniejszenie emisji węgla jest możliwe tylko dzięki rozwiązaniom takim jak wysysanie CO2 z atmosfery na skalę industrialną i że geoinżynieria jest odpowiedzią.

Czerwony to zaś neomaltuzjanizm, czyli autorytarne działania dotyczące kontrolowania przyrostu naturalnego, który, zgodnie z tą perspektywą, jest głównym „winowajcą” zmian klimatycznych.

Wystawa „Scenariusze przyszłości”, Lena Dobrowolska i Teo Ormond-Skeaping, Fundacja Sztuk Wizualnych
Wystawa „Scenariusze przyszłości”, Lena Dobrowolska i Teo Ormond-Skeaping, Fundacja Sztuk Wizualnych

Film był kręcony w Wielkiej Brytanii, USA, Laosie, Ugandzie, Bangladeszu i Nepalu. Dlaczego wybraliście akurat te miejsca?

L.D.: Zastanawiając się nad przyszłością, chcieliśmy dotrzeć do miejsc, gdzie wydarza się ona już dzisiaj, czyli do tych krajów, które najbardziej doświadczają dziś skutków kryzysu klimatycznego. Z drugiej strony, chcieliśmy skonfrontować tamtejszą rzeczywistość z obrazami z Globalnej Północy – krajów, które należą do największych producentów gazów cieplarnianych na świecie.

T.O.-S.: Na początku skupiliśmy się na kwestii bezbronności krajów Południa wobec zmian klimatycznych. Ale szybko zdaliśmy sobie sprawę, że narracja o ich rzekomej słabości to coś, czemu warto się krytycznie przyjrzeć. Zdaliśmy sobie z tego sprawę dzięki Saleemulowi Huqowi, znanemu na całym świecie badaczowi, który prowadzi w Dhace Międzynarodowe Centrum Badań nad Zmianą Klimatu i Rozwojem (International Centre for Climate Change and Development). Zaprosił nas do Bangladeszu, żebyśmy na własne oczy przekonali się, że jego kraj jest ekspertem, jeśli chodzi o stawianie czoła zmianom klimatycznym. Doktor Huq jest zresztą na przykład autorem Otwartego listu do Amerykanów, w którym pisał, że jego kraj jest gotowy doradzać im w kwestii tego, jak przygotować się do zmian klimatu.

Wybieraliśmy więc kraje Globalnego Południa pod kątem ich doświadczenia i wiedzy eksperckiej. W Nepalu patrzyliśmy, jak radzą sobie z problemem przepełnionych z powodu topnienia lodowców jezior morenowych i jak udało im się opróżnić takie jezioro w pobliżu Mount Everestu.

Ugandę wybraliśmy z kolei ze względu na jej politykę migracyjną: to kraj, który przyjął największą na świecie liczbę uchodźców, co stoi w jawnej sprzeczności z polityką przyjętą przez Unię Europejską w czasie tak zwanego kryzysu migracyjnego.

Skąd pomysł na pracę metodą scenariuszy?

T.O.-S.: Myślenie scenariuszowe było rozwijane w czasie zimnej wojny przez Hermana Khana, wojskowego stratega pracującego dla amerykańskiej korporacji Rand w latach 50. i 60. To on był inspiracją dla postaci Doktora Strangelove. Kahn i jego zespół zajmowali się tworzeniem możliwych scenariuszy dotyczących przebiegu wojny nuklearnej, zastanawiali się na przykład nad tym, co może się stać, jeśli na Nowy Jork spadnie bomba atomowa. To był kolektywny proces, w którym brali udział badacze z humanistycznych i ścisłych dziedzin, urbaniści, zawodowi scenopisarze.

Metodę scenariuszy dotyczących różnych wariantów przyszłości wykorzystuje też w swoich prognozach Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC), a także korporacje w rodzaju Shella, które próbują przewidzieć, jak będzie wyglądało w przyszłości zużycie energii i jak uniknąć strat.

Problem ze scenariuszami opierającymi się na modelowaniu danych jest taki, że często pomijają wpływ czynników społecznych, nie korzystają też z wiedzy eksperckiej z innych dziedzin. Mają deterministyczny charakter, na zasadzie: musimy tak robić, bo to właśnie mówi „nauka”.

Tymczasem metodologia scenariuszowa była u zarania rodzajem narzędzia, które miało tylko pomóc w wyobrażaniu sobie tego, jak może wyglądać przyszłość, prowokowała do myślenia. My też korzystamy z tego rodzaju spekulacji i prowokacji.

Wystawa „Scenariusze przyszłości”, Lena Dobrowolska i Teo Ormond-Skeaping, Fundacja Sztuk Wizualnych
Wystawa „Scenariusze przyszłości”, Lena Dobrowolska i Teo Ormond-Skeaping, Fundacja Sztuk Wizualnych

Mówicie o sobie, że jesteście artystami-badaczami. Co to znaczy?

T.O.-S.: Jesteśmy opowiadaczami historii, którzy budują emocjonalne doświadczenia, żeby przekazać to, jak kluczową kwestią jest zmiana klimatu. Wierzę jednak w to, że artyści są w stanie nie tylko coś komunikować, ale również tworzyć własne badania. Niekoniecznie na temat samego kryzysu, ale też tego, jak o nim mówić. To zresztą najbardziej problematyczne: jak opowiadać o czymś tak wszechobecnym, potężnym?

W grudniu 2019 r. wygłosiliśmy przemówienie na szczycie klimatycznym COP w Madrycie. Zakończyliśmy je słowami, że sztuka nie zmienia świata, ale ustawodawstwo owszem. Zareagowała szefowa Międzynarodowej Organizacji do spraw Migracji, Dina Ionesco, która powiedziała: zgadzam się ze wszystkim oprócz ostatniego zdania. To ciekawe, że obie strony widzą tę drugą jako kogoś, kto wszystko naprawi. Zdecydowanie mamy jednak rolę do odegrania. Saleemul Huq uważa na przykład, że kluczowe dziś jest właśnie zaangażowanie kultury na rzecz walki ze zmianą klimatu. Pozycja artystów na tym polu jest jednak dość skomplikowana. Łatwo mogą się stać czynnikiem wprowadzającym zakłócenia, na przykład z powodu błędnych interpretacji, co zdarzyło się wielu twórcom. Mają jednak pewną przewagę nad badaczami, bo o ile od tych ostatnich wymaga się raczej neutralności politycznej, artyści nie powinni być apolityczni. Jak nikt inny potrafią dostrzec, gdzie znajdują się luki w przedstawieniach i narracjach, i pracować nad tym, żeby je wypełnić.

Jakie luki dostrzegliście wy?

L.D.: Zobaczyliśmy na przykład, że istnieje biała plama w unaocznianiu tego, jaki związek ma zmiana klimatu z prawami człowieka czy rozwojem. Inna sprawa, że kiedy zaczęliśmy się interesować zmianą klimatu jako tematem, większość jej obrazów to były polarne niedźwiedzie na topniejącym lodzie albo inne krajobrazy całkowicie oddalone od ludzi. Brakowało przedstawień, które pokazywałyby, jaki wpływ ma zmiana klimatu na migracje czy konflikty. Stąd brało się odrzucenie, którego na początku doświadczaliśmy. Jaki związek ma klimat z konfliktami? Dlaczego pokazujecie uchodźców? – pytano nas.

Jak zaczęła się wasza praca nad tym tematem?

T.O.-S.: Od wspólnej podróży do Chin w 2012 r. Byliśmy oszołomieni tym, co tam zobaczyliśmy, tempem rozwoju i skalą projektów budowlanych. Nigdy nie zakładaliśmy jednak, że Chiny są źródłem wszystkich światowych problemów. Spotkanie ze zjawiskami, z którymi nie mieliśmy bezpośrednio do czynienia w Anglii, gdzie oboje wtedy na stałe mieszkaliśmy, sprawiło, że staliśmy się bardziej krytyczni wobec społeczeństwa, w którym sami żyjemy, jego materializmu i konsumpcjonizmu.

L.D.: W Chinach spędziliśmy sporo czasu z dala od wielkich miast, w odciętych od świata miejscach, wśród koczowniczych społeczności tybetańskich. Z bliska obserwowaliśmy wpływ rozwoju i modernizacji na płaskowyż tybetański. Pamiętam, jak na wysokości pięciu tysięcy metrów w górach, chroniliśmy się w namiocie przed monsunową ulewą, której o tamtej porze roku nie powinno być, modląc się, żeby tylko nie uderzył w nas piorun.

Jako osoba wychowana w Polsce rozumiałam, jaka jest cena, którą płaci się za nagły postęp i jaką rolę odgrywa w tym wszystkim natura, postrzegana jako serviceable Other, „służący nam Inny”, jak sformułowała to teoretyczka Sandy Grande. Można jednak powiedzieć, że to w Chinach zaliczyliśmy empiryczną część naszych badań, zanim jeszcze zabraliśmy się za teorię.

Studiowaliście sztuki piękne, fotografię. Jak udało wam się wejść w rolę badaczy, nawiązać współpracę z naukowcami?

T.O.-S.: Na początku byliśmy oszołomieni ilością informacji, które musimy przeprocesować. Zaletą pracy w duecie jest to, że możemy czytać różne rzeczy i dzielić się swoimi odkryciami, dyskutować.

Kontakty ze środowiskiem naukowym udało nam się nawiązać przede wszystkim dzięki rezydencji w organizacji Culture and Climate Change, na której czele stoi Renata Tyszczuk, szefowa Wydziału Architektury na Uniwersytecie w Sheffield i Joe Smith, obecny dyrektor Royal Geographical Society.

Renata i Joe, mając wieloletnie doświadczenie nie tylko jako badacze, ale także jako konsultanci doradzający chociażby BBC w kwestiach związanych z komunikacją na temat zmiany klimatu, dość wcześnie zdali sobie sprawę, że potrzebna jest platforma, która umożliwiałaby nawiązywanie i zacieśnianie kontaktów badaczom i artystom. Wcześniej rzeczywiście mieliśmy z tym pewien problem. Relacja musi być zrównoważona, nie może się opierać na wysysaniu wiedzy i zasobów badaczy. Muszą z niej czerpać obie strony, inaczej szybko się wypali.

L.D.: Profesorka Renata Tyszczuk wychodzi z założenia, że wszyscy jesteśmy świadkami i w jakimś sensie badaczami zmiany klimatu. Każdy z nas ma przecież intymną relację ze swoim ogrodem, ulicą, dzielnicą i obserwuje dziejące się w nich dzisiaj zmiany. Takie podejście to rodzaj prowokacji, ale zarazem wspaniała propozycja i rola, w którą można wejść, zarówno będąc artystką, jak i obywatelką. Prowokuje do wzięcia odpowiedzialności i to właśnie w związku z nią zaczęliśmy się intensywnie kształcić w nauce o klimacie.

Artyści niekoniecznie muszą się zajmować fizykalną stroną zmian klimatycznych. Jest wiele innych pól, które mogą eksplorować. Istnieje na przykład dość nowa dziedzina badań, która przygląda się nieekonomicznym stratom i szkodom wywołanym przez zmianę klimatu. Wśród tego, co bezpowrotnie utracimy, są kultury, języki, sposoby życia. Sami jesteśmy w grupie badawczej, która zajmuje się tego rodzaju szkodami i przypatrujemy się rozmaitym tematom, które jak dotąd były omijane w debacie o kryzysie klimatycznym. Innym polem, na którym artyści mają duże możliwości działania, są badania związane z traumą klimatyczną.

To znaczy?

L.D.: Psychologia szuka dziś odpowiedzi na pytanie o to, jak kryzys klimatyczny wpływa na naszą psychikę. Czy raczej: jaki jest udział stresu klimatycznego w znanych już zaburzeniach. Chodzi na przykład o to, jaki wpływ mają przedłużające się susze na samobójstwa wśród indyjskich rolników czy o to, jak fale gorąca oddziałują na bezsenność. Badania nad traumą klimatyczną koncentrują się też wokół związków między stresem klimatycznym i bezrobociem albo między klęskami żywiołowymi i PTSD. Ale są też inne sprawy. Na przykład solastalgia, które to pojęcie stworzył australijski badacz Glenn Albrecht. Chodzi o uczucie, że nie jesteśmy już dłużej „u siebie”.

T.O.-S.: To tęsknota za domem odczuwalna w domu.

L.D.: W przeciwieństwie do nostalgii, która jest tęsknotą spowodowaną rozłąką z domem, solastalgii doświadcza się właśnie w domu, który został jednak tak drastycznie odmieniony przez zmiany klimatu, że jest nie do rozpoznania. Albrecht odnosił się tu konkretnie do Australii spustoszonej przez pożary. Patrzenie na zmianę klimatu przez pryzmat badań nad traumą to propozycja, która może zmienić paradygmat myślenia, pomóc stworzyć spójną, globalną narrację dotyczącą zmian klimatycznych i ich skutków. Badacze, którzy się temu przyglądają, próbują nam chyba powiedzieć, że wszyscy doświadczamy bólu, uczucia żałoby i niepokoju w związku z kryzysem klimatycznym, że nie dotyczy to tylko najbardziej dotkniętych przez nią wspólnot. Widzimy już przecież, że dzieci na Zachodzie odczuwają tak zwany ekoniepokój, który każe im wychodzić na ulice, protestować. Im szybciej rozpoznamy ten problem, tym lepiej.

Wystawa „Scenariusze przyszłości”, Lena Dobrowolska i Teo Ormond-Skeaping, Fundacja Sztuk Wizualnych
Wystawa „Scenariusze przyszłości”, Lena Dobrowolska i Teo Ormond-Skeaping, Fundacja Sztuk Wizualnych

Scenariuszach przyszłości przeplatają się ze sobą sceny z Południa i Północy – wszystko jest ze sobą powiązane, a zmiana klimatu to nie coś, czego doświadczają tylko „inni”, na drugim końcu świata.

T.O.-S.: Takie myślenie jest wciąż obecne i blokuje podejmowanie skutecznych działań. Wydaje nam się, że mamy czas, ale zakładając tak, Globalna Północ czy Zachód stają się jeszcze bardziej narażone na skutki tych zmian.

L.D.: Widać to w dzisiejszych odpowiedziach na klęski żywiołowe. Zniszczenia, chociażby te po przejściu huraganu Michael, które dokumentowaliśmy w USA, są dużo większe na Zachodzie niż na przykład w Bangladeszu. W Bangladeszu każdy jest przygotowany na kataklizm i przeszkolony, jak się wtedy zachować. Kraj reaguje więc dużo lepiej w obliczu klęski, mimo że materialne możliwości stawienia czoła tropikalnemu cyklonowi są tam nieporównywalnie bardziej skromne niż w USA.

Znaleźliście na Południu rozwiązania dla globalnych problemów?

T.O.-S.: Odwiedziliśmy kraje, które są wciąż na ścieżce rozwoju i wciąż mają wpływ na to, jaką formę on przybierze. Nie chcą, żeby opierał się na wydobyciu paliw kopalnych. Kultura Globalnego Południa, wciąż w dużym stopniu przesycona rdzenną wiedzą i systemami wartości, jest bliżej sposobu działania, który wszyscy musimy sobie przyswoić, jeśli chcemy obniżyć redukcję gazów cieplarnianych i zatrzymać wzrost globalnej temperatury. Takie kraje jak Bangladesz i Ekwador wpisały już do swoich konstytucji ochronę flory i fauny. Banglijska konstytucja chroni też rzeki, był to też jeden z krajów, który jako pierwszy zakazał używania plastikowych toreb.

Wiele z rdzennych, tradycyjnych metod projektowania to praktyki niskoemisyjne nazywane też nature-based solutions. W Bangladeszu, aby stawić czoła penetracji gruntu przez słoną wodę w związku z podniesieniem poziomu mórz i cyklonami, zaczęto uprawiać na większą skalę odporny na sól gatunek ryżu. Nie stworzyła go korporacja w rodzaju Monsanto, nie jest efektem genetycznych manipulacji – to typ zboża uprawiany przez generacje banglijskich rolników.

L.D.: W praktyce nic nie jest oczywiście doskonałe, w grę wchodzi przecież ubóstwo, konflikty, korupcja. To właśnie na Południu można jednak znaleźć odpowiedzi na dzisiejsze czasy w sposobie myślenia o tym, co trzeba robić i jak żyć w obliczu kryzysu klimatycznego. To nie tylko nasza opinia, ale zdanie, które podziela wielu badaczy i decydentów.

Te tradycyjne zasoby nie zostały jeszcze wydrenowane przez globalny kapitalizm?

L.D.: Nie zniknęły, bo zawsze istniał rodzaj oddolnego oporu wobec rozwiązań narzucanych przez Zachód, w tym chociażby przez takie instytucje jak Bank Światowy. Często były zbyt drogie, używały materiałów, które nie były dostępne w danym kraju, dlatego nigdy nie dało się ich w pełni zaaplikować. Tradycyjne praktyki i technologie są często lekceważone jako prymitywne i zacofane. Błędne jest też myślenie, że istnieje jedno uniwersalne rozwiązanie, które można zastosować w każdym kontekście.

Czy jest coś, co dałoby się przeszczepić z Południa na Północ?

L.D.: Nie chodzi o techniczne rozwiązania, ale o nastawienie, sposób myślenia. Docenianie takich kwestii jak suwerenność żywnościowa, przedefiniowanie PKB i branie pod uwagę chociażby dobrostanu oraz redukcja konsumpcji. Zmiana myślenia to fundamentalna sprawa, za którą pójdą konkretne rozwiązania. Urodziłam się w Lubinie, w mocno zindustrializowanej części Polski, wychowałam wśród kopalni miedzi – w przeciwieństwie do Teo, który dorastał na wsi i jego tożsamość zbudowana jest na głębokiej więzi z miejscem. Ja natomiast czuję się w pewnym sensie wysiedlona przez współczesność. Kiedy dorastałam, kontakt z naturą był postrzegany jako coś staroświeckiego, zacofanego lub traktowanego wyłącznie instrumentalnie, jako forma rekreacji. Liczyła się gospodarka, wydobycie zasobów, nowoczesność. Takie doświadczenie jest, jak sądzę, udziałem wielu z nas. Z drugiej strony to właśnie społeczności z mocno zindustrializowanych regionów mają prawdziwą świadomość ceny, jaką płaci się w imię „postępu”.

W waszym filmie posługujecie się też koncepcją wspomnień z przyszłości, na czym ona polega?

T.O.-S.: Koncepcja wspomnień z przyszłości pojawia się w wideo przygotowanym przez grupę pracującą nad scenariuszami przyszłości Shella, które były jednym z punktów wyjścia dla naszego projektu. Mówi się tam, że scenariusze mogą być uznawane za rodzaj wspomnień z przyszłości, bo myślenie o przyszłości angażuje tę samą część mózgu, która aktywuje się właśnie przy wspominaniu.

Scenariuszach przyszłości tworzymy wspomnienia przyszłości na podstawie doświadczenia tych ludzi, którzy odczuwają wpływy przemian klimatu tu i teraz. Przejmujemy je i sugerujemy, że to fragmenty możliwej przyszłości. To rodzaj propozycji na temat tego, jak mogłoby wyglądać różne wersje nadchodzących 80 lat.

L.D.: Podczas pracy nad tym projektem zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak bardzo skolonizowana jest nasza zachodnia wyobraźnia i jak trudno wyobrazić sobie coś, co nie będzie po prostu katastrofą. Pomyśleć scenariusz przyszłości, który będzie nas uwzględniał, stworzyć coś innego niż postapokaliptyczną wizję, w której przeżyły tylko karaluchy. Mam wrażenie, że wizja, która zakłada, że po prostu wyginiemy i że będzie to „koniec świata”, bierze się z przepaści, jaka wyrosła między nami a biosferą. Ma to związek z europejską tradycją myślenia o naturze, chrześcijańskim dualizmie, który oddziela człowieka od natury i prezentuje ją jako poddaną człowiekowi.

T.O.-S.: To też wątpliwa zasługa kapitalizmu i popkultury, która przedstawia często koniec świata jako wyzwalający, snuje fantazje o apokalipsie jako momencie wolności. To znaczące, że łatwiej wyobrazić sobie autodestrukcję niż zmianę.

W który scenariusz przyszłości sami wierzycie?

T.O.-S.: To zależy od dnia. Są momenty, kiedy ogarnia mnie całkowite przygnębienie. Fakt, że w czasie naszej pracy dowiedzieliśmy się tak wiele na temat zmiany klimatu i że śledzimy ten temat z bliska, sprawia, że jedyne, co od czasu do czasu czuję, to przerażenie. Łagodzi je tylko poczucie, że nie jestem tylko częścią problemu, ale że staram się dołożyć swoją cegiełkę do tej walki.

L.D.: Na mnie też ma to wszystko ogromny psychiczny i emocjonalny wpływ. Nie tracę jednak nadziei. Skąd ją biorę? Ze świadomości proporcji. Jest tak naprawdę tylko kilka krajów, które blokują międzynarodowe porozumienie i działanie na rzecz zmian klimatu i grupa 100 korporacji, które są odpowiedzialne za 71% globalnych emisji dwutlenku węgla. Naprawdę da się to dość szybko rozwiązać, jeśli tylko pojawi się polityczna wola. Narzędzia są od dawna znane: odejście od wydobycia paliw kopalnianych, karanie krajów, które nie dotrzymują zobowiązań Porozumienia Paryskiego, reparacje klimatyczne. Wysiłki wielu prawników skupiają się teraz na uznaniu ekobójstwa, ecocide, za zbrodnię przeciwko ludzkości. Takiego zdania jest wielu badaczy: gdybyśmy tylko poważnie traktowali tę kwestię, w rok rozwiązalibyśmy problem transformacji energetycznej.

T.O.-S.: Dla nas jako artystów kluczowe jest to, żeby mówić o zmianie klimatu w taki sposób, by nie budować przepaści między odbiorcą i tematem. Opowiadać o nim z bliska, poprzez ciało i emocje. Jeśli nie byłoby to tak potwornie energochłonne, na naszych wystawach powinna panować temperatura 40 stopni i nieznośna wilgoć. Lena uważa, że to przegięcie, ale ja dodałbym jeszcze w kącie gnijąca stertę warzyw. Wierzę, że doświadczanie zmiany klimatu jest skuteczniejsze niż czytanie o niej. Nie chcemy jednak, żeby odbiorcy wychodzili z naszych wystaw z poczuciem winy, bo to blokuje wolę działania. Wolelibyśmy, żeby czuli się poruszeni.

Chcielibyście ich pobudzić do bardziej pozytywnego myślenia?

L.D.: Raczej podrzucić im pomysł, że może jesteśmy jednak w stanie to przetrwać. Być może nawet z godnością, razem, solidarnie – a nie zamknięci w swoich bunkrach.


Lena Dobrowolska i Teo Ormond-Skeaping:

Artyści wizualni pracujący w obszarach fotografii dokumentalnej, filmu dokumentalnego, instalacji wideo, rzeczywistości wirtualnej oraz projektów badawczych. Od 2012 r. pracują nad projektami związanymi ze zmianami klimatu i antropocenem, czy też – jak wolą się do niego odnosić – kapitalocenem. W 2019 r. otrzymali nagrodę Art and Environment Prize (Climate, Disaster and Displacement) przyznawaną przez Coalition for Art and Sustainable Development (COAL). W 2016 wzięli udział w rocznej rezydencji badawczej Culture and Climate Change. 


Wystawę Scenariusze przyszłości można było oglądać do 19 lipca w ramach Miesiąca Fotografii w Krakowie. Więcej szczegółów: https://photomonth.com/pl/portfolio/lena-dobrowolska-i-teo-ormond-skeaping/


Jeśli podoba Ci się to, co robimy – wesprzyj nas!​​​​​​​
​​​​​​​
Fundacja PRZEKRÓJ

Czytaj również:

Kameralnie i w ludzkim tempie
Przemyślenia

Kameralnie i w ludzkim tempie

Joanna Kinowska

17. edycja Miesiąca Fotografii za nami. Historia jest długa i piękna, pełna wzlotów i upadków. W przyszłym roku będzie pełnoletniość i może wtedy spojrzymy bardziej analitycznie wstecz. Chociaż hasło przewodnie w tym roku już prowokuje do podsumowań: „Co nam się podoba”. Na co padło?

Za łatwo poszło. Za przyjemnie i za prosto. „W tym roku postawiliśmy przede wszystkim na podkreślenie różnorodności fotografii. Program stworzyliśmy kolektywnie. Chcemy razem z naszymi odbiorcami doświadczać fotografii – takiej, jaką lubimy, i takiej, która robi na nas wrażenie, budzi emocje, pozostaje z nami na długo” – piszą organizatorzy. A ja tu się uśmiecham szeroko. Zeszłoroczna edycja Miesiąca pod nazwą „Przestrzeń przepływów” została zdaje się zbyt skonceptualizowana, jakby o widzu zapomniano. A teraz kolektywnie, w pozycji otwartej na widza, no, bajka!

Czytaj dalej