Ludzie, rośliny i bogowie
i
„Kobiety zbierające kłosy”, Jean-François Millet, 1857 r. (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Ludzie, rośliny i bogowie

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 13 minut

Lubimy fantazjować o zaawansowanych wynalazkach przyszłości. Tymczasem największa rewolucja technologiczna w historii dokonała się prawdopodobnie dawno temu. Na czym polegała i komu ją zawdzięczamy?

Jak twierdzi wybitny francuski antropolog Claude Lévi-Strauss, wszystkie obecne i przyszłe technologie nie powstałyby, gdyby nie pradawna, umożliwiająca rozwój wszelkich cywilizacji, rewolucja neolityczna. I nawet jeśli kiedyś zaczniemy kolonizować inne planety, to przecież wciąż będzie się to wiązało z „zasiedleniem” i „osiedleniem”, czyli prehistorycznymi strategiami radzenia sobie ze środowiskiem. Potoczne wyobrażenia o dzikości i prymitywności praczłowieka upadają, gdy uświadomimy sobie, że to właśnie on jest twórcą fundamentalnych idei, z których korzystamy do dziś – i dzięki którym zapewniliśmy sobie ostatecznie całkiem komfortowe miejsce w świecie przyrody.

Odkrycie rolnictwa

Sprawa rewolucji neolitycznej, gdy zaczniemy się jej uważniej przyglądać, okazuje się dość skomplikowana. Szacuje się, że rozpoczęła się ona około 10 tys. lat p.n.e. i wybuchała w różnych rejonach naszego globu i w różnych kulturach niezależnie od siebie – badacze co jakiś czas przesuwają jej granice czasowe. Rozmaite społeczeństwa i miasta konkurują o pierwszeństwo w kwestii własnej wiekowości. Rewolucja ta, nawet gdy uda się ją zdefiniować, jest zjawiskiem trudnym do wyjaśnienia. Już centralne dla niej „odkrycie rolnictwa”, któremu poświęcimy najwięcej uwagi, wydaje się nieszczególnie zrozumiałe i trudno określić je precyzyjnie. Etnografowie zwracają przecież uwagę, że dla większości ludów, które prowadzą nomadyczny tryb życia i czerpią pożywienie ze zbieractwa, jest jasne, że ziarno, które znajdzie się w glebie, wykiełkuje.

Inny ciekawy problem teoretyczny wiąże się z tym, że przejście na rolnictwo postrzegane jest na ogół jako postęp, pożądany etap w kierunku „cywilizacji”. Współczesna humanistyka nauczyła nas jednak ostrożności, ilekroć chcemy odróżnić ludy „cywilizowane” od „niecywilizowanych”. Generalna zasada, którą się kierujemy, sprowadza się do tego, że określamy jako cywilizowanych tych, którzy są podobni do nas samych; ci zaś, którzy nas nie przypominają – czyli mają „egzotyczne” zwyczaje, nie noszą ubrań, rozmawiają z duchami zwierząt i drzew – to „barbarzyńcy”, ludy „prymitywne”, „dzikie” itp. Zatłoczenie miast Bliskiego i Dalekiego Wschodu czy średniowiecznego Meksyku, pismo, zorganizowany handel, biurokratyzacja życia, zinstytucjonalizowana religia – to wszystko wydaje się nam bliskie, dlatego uznajemy je za „cywilizowane”. A zatem – wracając do naszego tematu – skoro sami żyjemy dzięki rolnictwu, wykazujemy skłonność, by w rewolucji neolitycznej dostrzegać oczywiste działanie postępu i rozumu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Nauki społeczne obaliły taki sposób widzenia historii, podobnie jak wiele innych etnocentrycznych wyobrażeń. W klasycznej pracy z zakresu antropologii ekonomicznej Stone Age Economics Marshall Sahlins przekonująco wykazał, że przejście z gospodarki opartej na łowiectwie i zbieractwie do tej bazującej na uprawie jest właściwie zagadką historyczną. Badacz rozprawił się z obrazem człowieka paleo­litu czy współczesnego łowcy-zbieracza przedstawianych jako na wpół zagłodzeni dzikusi, skazani na dramatyczną egzystencję zdominowaną przez walkę o przetrwanie. Przeciwnie, Sahlins zauważył, że takie społeczeństwa należy raczej nazywać bogatymi, jeżeli przez bogactwo rozumiemy stosunek środków do celów oraz potrzeb do szybkości i możliwości ich zaspokojenia. My natomiast postrzegamy plemiona nomadyczne jako biedne tylko dlatego, że rzutujemy na nie świat swoich potrzeb, których te kultury i technologie nie są w stanie zaspokoić. Nomadowie faktycznie nie jeżdżą samochodami i nie posiadają domów, mogą więc budzić luźne skojarzenia z biedniejszymi warstwami naszego społeczeństwa, ale czy z tego rzeczywiście wynika ubóstwo tych pierwszych?

To, jak postrzegamy społeczeństwa łowiecko-zbierackie, również wynika z naszych własnych wyobrażeń o warunkach, w których przyszło im funkcjonować: bo choć nam przetrwanie na pustyni wydaje się niemal niemożliwe, to kojarzymy ją z ryzykiem głodu wyłącznie dlatego, że tak bardzo przywykliśmy do rolnictwa. Nie świadczy to więc w żaden sposób o naszej wyższości, tylko paradoksalnie o naszych brakach: to my byśmy sobie tam nie poradzili, ponieważ nie dysponujemy odpowiednimi umiejętnościami i wiedzą (jak wykazał Lévi-Strauss w Myśli nieoswojonej, społeczeństwa, które żyją na takich terenach, mają imponującą wiedzę botaniczną czy zoologiczną i potrafią ją wykorzystywać w praktyce).

Zachodnie obserwacje często dotyczyły wynędzniałych ofiar kolonializmu, trudno uznać je zatem za przykłady skuteczności nomadycznej gospodarki, tak jak trudno byłoby oceniać – powiedzmy – skuteczność zachodniej żeglugi, badając rozbitków czy też, bardziej precyzyjnie, badając rozbitków, którzy są ofiarami piractwa.

Ubóstwo czy bogactwo?

Najważniejszym punktem odniesienia dla naszych wyobrażeń o bogactwie i ubóstwie jest liczba zgromadzonych przedmiotów. Posiadanie wielu rzeczy wydaje się jednak wysoce niekorzystne z punktu widzenia nomadycznego trybu życia, dlatego to kryterium oceny bogactwa jest również błędne (i znowu mówi coś jedynie o naszym społeczeństwie). Nomadowie mają tylko tyle dobytku, ile są w stanie unieść – a ściślej tyle, ile (najczęściej) mogą unieść kobiety. Mężczyźni muszą być swobodni i mobilni, gdy nadarzy się okazja do polowania lub gdy trzeba się bronić. Niektórzy badacze twierdzili, że ów brak ekwipunku wiąże się z brakiem czasu na jego wytworzenie, skoro całą energię pochłania pogoń za pokarmem. Sahlins wykazał jednak, że zgodnie ze świadectwami etnografów w tego typu gospodarkach czas poświęcany na zbieranie jedzenia jest bardzo krótki – do tego stopnia, że duża część członków takich społeczeństw nie wie, co ze sobą zrobić w czasie wolnym. Znakomita większość dnia schodzi im zatem na… drzemkach. To również zdaje się przekreś­lać pogląd, że owe ludy nie wytwarzają „cywilizacji” z powodu braku czasu i siły.

Jeśli chodzi o kwestię ilości pracy wkładanej w przetrwanie, mamy komfort, bo dysponujemy konkretnymi pomiarami. Zgodnie z prowadzonymi w latach 40. XX w. badaniami nad łowiecko-zbierackimi tubylcami australijskimi z Ziemi Arnhema średni czas poświęcony na pracę, czyli zdobywanie pożywienia, przygotowanie go do spożycia, a także ewentualne wytwarzanie lub naprawianie broni i narzędzi, wynosił około 3 godzin i 50 minut dziennie. Naukowcy podkreślali też, że z powodu sytuacji historycznej obserwowana grupa mogła nie być tak sprawna i wyszkolona w sztuce myślistwa jak jej przodkowie, których w żaden sposób nie ograniczało pojawienie się kolonii, dysponowali większą swobodą terytorialną, nie musieli zmieniać narzędzi wskutek braku surowców potrzebnych do ich wytworzenia itd. Odnotujmy również, że według tych badań praca, którą wykonywali Australijczycy, wcale nie była uciążliwa fizycznie.

W latach 60. XX w. prowadzono badania nad słynnym afrykańskim ludem !Kung. Ich wyniki były bardzo zbliżone do tych z Ziemi Arnhema. Jedna osoba polująca i zbierająca jadalne rośliny (co ciekawe, w rejonie o raczej niskiej ilości opadów deszczu) mogła w ciągu jednego dnia zapewnić bogatą i zróżnicowaną dietę pięciu–sześciu towarzyszom. Na tej podstawie można stwierdzić, że była to gospodarka żywnościowa bardziej wydajna niż ta, którą obserwowano u francuskich chłopów w latach 30. XX w.

Warto w tym miejscu wspomnieć także o ciekawym przypadku afrykańskiego nomadycznego ludu Hadza: etnografowie byli świadkami świadomego odrzucenia przez jego członków rolnictwa – jako zbyt czasochłonnego.

Rzeczywiście, gospodarka bazująca na uprawie roli ma wbrew temu, co przyjęło się sądzić, wiele wad. Wymaga bowiem nieporównanie większych nakładów pracy niż zbieractwo i łowiectwo, a poza tym może prowadzić do kłopotów organizacyjnych. Zanim pszenica i jęczmień stały się podstawą neolitycznego sposobu odżywiania, nie odgrywały większej roli w diecie poprzednich pokoleń. Zboża okazały się ubogie w wartości odżywcze (dla przykładu warto podać, że członkowie współczesnych plemion Amazonii zjadają dziennie dwukrotnie więcej protein i kalorii oraz sześciokrotnie więcej witaminy C, niż zalecają międzynarodowe standardy żywieniowe). Porównanie kości ludzi paleolitu i neolitu nie pozostawia żadnych wątpliwości w kwestii konsekwencji zdrowotnych zmiany diety: neolityczni rolnicy siedmiokrotnie częściej mieli kłopoty z zębami, cierpieli na krzywicę, artretyzm i zwyrodnienia kości, a także żyli krócej. Badania archeologiczne jednego z najdawniejszych miast świata, Jerycha (do niedawna cieszyło się mianem najstarszego, ale w ostatnich latach odkryto starsze od niego osady w Turcji), wykazują, że z każdym kolejnym stuleciem sytuacja zdrowotna jego mieszkańców się pogarszała. Wyniszczyła ich wycieńczająca praca (najwidoczniej nie jesteśmy do niej przystosowani), złej jakości dieta, choroby zakaźne, fale głodu, wysoka śmiertelność dzieci oraz ataki na spichlerze. Nie przekraczano zwykle 30. roku życia.

Mamy prawo przypuszczać, że z punktu widzenia paleolitycznego zbieracza-myśliwego przejście na rolnictwo mogło wydawać się równie nieopłacalne i nieracjonalne jak dla współczesnych nomadów (przypomnijmy, że przecież przez dziesiątki tysięcy lat obywaliśmy się bez niego).

Często wskazuje się na niezwykle ważną okoliczność środowiskową: 8 tys. lat p.n.e. lodowiec ostatecznie ustąpił z terenów Eurazji oraz Ameryki Północnej, co doprowadziło do radykalnych zmian fauny i flory. Niektóre ludy podążyły za nim, prawdopodobnie w ślad za stadami reniferów (współcześni mieszkańcy rejonów arktycznych mogliby zatem zostać uznani za potomków i potomkinie tych ludów). Cofanie się lodowca z pewnością należy przyjąć za warunek wstępny powszechnego rozwoju rolnictwa, jednak sama ta przesłanka nie wyjaśnia tak zdecydowanego odrzucenia myślistwa i zbieractwa na rzecz uprawy.

Oczywiście z dzisiejszej perspektywy możemy twierdzić, że po prostu nie chcieliśmy polować i wolimy pracować zdalnie w wielopiętrowych budynkach odseparowanych od przyrody, którą wyobrażamy sobie jako niebezpieczną – niemniej trudno byłoby zakładać, że w tak długofalowy i skłonny do poświęceń sposób myślał człowiek prehistoryczny.

Poza kategorią zysku

W każdym razie to, co dotychczas powiedzieliśmy, na pewno pomaga podważyć jeden ze stereotypów w naszym podejściu do historii, a mianowicie często przyjmowane założenie, że człowiek w swoich wyborach zawsze kieruje się interesem materialnym. Powodów przejścia na rolnictwo nie należy raczej wiązać ze współcześnie rozumianą ekonomią. Powinno się ich prędzej szukać w kulturze. Można się także zastanawiać, czy w rewolucji neolitycznej istotną rolę odegrały czynniki religijne. Wrócę do tego za chwilę.

Równie możliwe, że wytłumaczenia nie należy szukać w kwestiach dotyczących kultu, lecz polityki. Historyk cywilizacji Felipe Fernández-Armesto podkreśla, że tereny, które stały się ogniskami przyszłych tzw. wielkich cywilizacji, nie licząc doliny Huang He, nie stanowiły ziem dobrych pod uprawę. Umożliwiły ją dopiero różne systemy irygacyjne, tworzenie kanałów i grobli: techniki wymagające ogromnych nakładów pracy i wielkiej liczby osób. To naprowadza nas na następujący możliwy historyczny scenariusz: rolnictwo rozwijały ludy słabsze militarnie, wygnane ze środowisk bardziej obfitujących w rośliny i zwierzynę.

Gdy dane społeczeństwo przechodzi na rolnictwo, odwrotu już nie ma. Konsekwencje procesów, które zostały zainicjowane przez naszych prehistorycznych przodków, oglądamy do dziś. Większa ilość pożywienia doprowadza do powiększenia populacji – liczniejsza populacja to z kolei większe zapotrzebowanie na pożywienie. Wciąż rosnąca liczba ludności nazywana jest „efektem bumeranga”. Ale to nie do końca właściwa metafora i wymaga pewnego dopowiedzenia: bumerang bowiem rzeczywiście wraca, tyle że za każdym razem większy.

Wspomnijmy jeszcze, że kwestia udomowienia zwierząt, podobnie jak rolnictwo, nie powinna być ani postrzegana jako nagłe odkrycie neolitu, ani rozważana wyłącznie w kategoriach ekonomicznych zysków. Psa udomowiono już w paleolicie – w pradawnych grobowcach w Skateholm w Szwecji znajdują się szczątki wielkich czworonogów. Groby te są znacznie lepiej wyposażone od ludzkich, co może dowodzić bliskiej zażyłości międzygatunkowej, ale też szacunku dla roli, jaką odgrywał pies w łowach i w życiu naszych przodków. Fakt wspólnego pochówku sugeruje, iż zwierzę nie było jedynie wykorzystywane do polowania, ale że nawiązano z nim związek o niemal religijnym charakterze. Na Bliskim Wschodzie musiało minąć aż 6 tys. lat od udomowienia owiec do odkrycia praktycznego wykorzystywania wełny. Nawet dla wielu opisanych przez etnografów bardziej współczesnych nam kultur zwierzęta domowe nie były źródłem bogactwa i pożywienia, lecz przede wszystkim symbolami luksusu, władzy i prestiżu – ich obecność miała specyficzne znaczenia kulturowe.

Polski antropolog prof. Andrzej Wierciński wysunął całkiem frapującą koncepcję, według której to być może właśnie w okresie neolitu nastąpił u człowieka rozwój funkcji umysłowych odpowiedzialnych za pragmatyzm kosztem funkcji intuicyjnych i wyobrażeniowych, ściśle związanych z religią i „transcendencją”. Z punktu widzenia ewolucyjnego mielibyśmy tutaj do czynienia z regresem. Używając dość szokujących sformułowań, Wierciński pisał o realizacji „małpiej części mózgu” i „małpiego potencjału”. W ramach tej teorii długi okres paleolitu był złotym wiekiem, jeśli chodzi o urzeczywistnienie potencjału „człowieczeństwa w małpoludzie”. To, co specyficznie ludzkie, zrealizowaliśmy zatem w paleolicie – potem powróciła w nas małpa.

Już na pierwszy rzut oka teoria ta trąci romantycznym uwielbieniem dla „pierwotnego dzikusa” i „pierwotnego raju” – i z tego powodu należy traktować ją podejrzliwie, choć bazuje przecież na całkiem zdroworozsądkowej obserwacji. Wykazujemy skłonność do specjalizacji – stajemy się w czymś lepsi, im intensywniej się tym zajmujemy. Jak widzieliśmy na przykładzie współczesnych nomadów, poświęcenie się pracy i walce o przetrwanie, jakie wymusza rolnictwo, odbywa się kosztem odpoczynku, rozrywek i poznania religijnego. Wielkie cywilizacje bliskowschodnie były ogromnie zbiurokratyzowane (same początki pisma wiążą się z biurokracją). Organizacja życia w takich warunkach musiała wymagać wielkiej ilości energii – a ponieważ energia nie jest nieskończona – odbywało się to kosztem innych funkcji psychofizycznych, które w toku historii mogły ulec zanikowi.

Rola kobiet na roli

Badaczki i badacze często akcentują kluczowe znaczenie kobiet w powstaniu rolnictwa. Jeśli przyjąć, że w ramach tradycyjnego podziału pracy odpowiadały one za zbieractwo, to ich zasługą było dostrzeżenie regularności w życiu roślin, okresowego pojawiania się owoców i nasion, co musiało doprowadzić do odkrycia możliwości kontrolowania upraw.

Kobiecość odegrała doniosłą rolę także w neolitycznej wyobraźni. Wyniki badań nad stanowiskiem archeologicznym w Çatalhöyük są pod tym względem bardzo wymowne. W wielu domach i spichlerzach odnajdowano bowiem figurki (być może talizmany) przedstawiające otyłą kobietę z groteskowo przerysowanymi kształtami. W kompleksach świątynnych chowano w tym społeczeństwie wyłącznie kapłanki. W grobie jednej z nich odkryto zagadkową wyprawkę na tamten świat: dużą liczbę mysich szkieletów. Myszy symbolizują płodność – jako takie uchodzą za symbole Wielkiej Matki. Niektórzy badacze spekulują, że duchowość w Çatalhöyük koncentrowała się wokół Bogini Matki Świata i powiązanej z nią idei odrodzenia przychodzącego po śmierci.

Wspomnijmy przy okazji koncepcję – swego czasu bardzo głośną – litewskiej archeolożki, wciąż nietłumaczonej na język polski, Marii Gimbutas, zdaniem której stare kultury Europy, zanim zostały najechane przez patriarchalne plemiona indoeuropejskie, były pokojowymi społecznościami matriarchalnymi z wysuniętą na czoło ideologią Wielkiej Matki.

Magiczny wpływ kobiet na rolnictwo może wynikać z ich znajomości sekretów pozostających poza zasięgiem mężczyzn: tajemnic krwi menstruacyjnej, rodzenia i powstawania życia. Ten związek roślin i kobiet Mircea Eliade nazywał solidarnością mistyczną.

Folklorystyka, której przedmiotem są m.in. przekazywane z pokolenia na pokolenie pradawne zwyczaje, dostarcza tu sporo dowodów. Kilka przykładów pochodzących z folkloru skandynawskiego dobrze pokazuje ową solidarność mistyczną. Jeszcze względnie niedawno w Finlandii kobiety przenosiły ziarna w koszulach menstruacyjnych, butach prostytutek bądź pończochach bękarta – sama obecność rzeczy tak „naładowanych” mocą erotyczną zwielokrotniała moc rozrodczą ziaren. Finki skrapiały ziemię kroplami mleka ze swoich piersi. W Szwecji len mogły siać tylko kobiety. Warto też wspomnieć o nagich niewiastach, które w Prusach Wschodnich sadziły groch, a w Indiach w czasie suszy ciągnęły pług – wierzono, że zapewnią w ten sposób obfite plony.

Tajemnica odrodzenia

Konsekwencją neolitu jest wypracowanie precyzyjnych koncepcji czasu. Uprawa wymaga myślenia z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Jak można przypuszczać, pogłębiona obserwacja rytmu przyrody i ciał niebieskich nie tylko doprecyzowała kalendarz, lecz także spowodowała rozwój myślenia w kategoriach przewidywalnych regularności, „praw”, „wiecznych powrotów”, „harmonii”. Odkrywane w różnych kręgach kulturowych mitologie, w których postać Wielkiej Matki łączy się z życiem roślin, rytmem przyrody i cyklami Księżyca, to pradawne dziedzictwo wyobraźni neolitycznej.

Znane współcześnie mity pierwotnych społeczeństw rolniczych pełne są zdumiewająco podobnych do siebie motywów. Najbardziej popularnym i oczywistym jest erotyczny związek Wielkiej Bogini, utożsamianej z Ziemią, z Bogiem Niebios, który zapładnia ją poprzez deszcz (na planie ziemskim tego rodzaju opowieści bywały odwzorowywane poprzez nacechowane magicznie rytualne orgie, szeroko spotykane w społecznościach rolniczych).

Wymieńmy jednak jeszcze inny szczególnie fascynujący motyw mitologiczny, który zilustrujemy dwoma przykładami. Pierwszy to znany w literaturze religioznawczej mit pochodzący z jednej z wysp Nowej Gwinei. Zgodnie z jego treścią bulwy oraz inne rośliny to rezultat pierwotnego morderstwa: bogini dziewica Hainuwele została zabita, poćwiartowana i pogrzebana w ziemi. To z jej szczątków wyrastają rośliny. Drugi przykład wywodzi się z tradycji indyjskiej. W starożytnym tekście Dewimahatmja znajdujemy taką oto wypowiedź bogini: „A następnie, bogowie, będę karmić cały wszechświat roślinnością, która podtrzymuje życie i która wyrasta z mego ciała podczas deszczu. Będę wówczas otoczona czcią na Ziemi jako ta, która karmi ziołami i w tym czasie rozpruję brzuch wielkiego asura (demona), zwanego Durgama (uosobienie suszy)”.

Konsekwencje tego tematu mitycznego mają głęboki sens religijny i psychologiczny. Bóg biblijny stworzył świat z niczego – to oryginalna idea na tle innych, wynika z niej bowiem, że Bóg nie jest obecny w świecie, tylko znajduje się gdzieś poza nim. W omawianym wcześ­niej schemacie mitologii sprawa przedstawia się inaczej: spożywanie roślin jest bezpośrednim spożywaniem boskości.

Jest jasne, że współczesne dziedzictwo neolitu nie ogranicza się wyłącznie do gospodarki, ale dotyka również sfery idei religijnych i filozoficznych. Wspomnieliśmy o możliwości wyjaśnienia powstania rolnictwa czynnikami religijnymi. Historycy religii znają niezliczoną liczbę mitów poświęconych bóstwom płodności, wegetacji i roślinności. Jak wielokrotnie podkreślano, w roślinach objawia się „tajemnica odrodzenia”. Nie ma powodu przypuszczać, że w prehistorii nie postrzegano rolnictwa w kategoriach sakralnych, skoro każdą dziedzinę życia – w innych kulturach i epokach niż nasza – traktowano w taki sposób. Okresowe umieranie i odradzanie się starożytnych bogów i bogiń, takich jak Persefona, Attis czy Dumuzi, ściśle wiązało się z życiem roślin. Zdaje się, że w świecie przyrody jedyne cyk­liczne i wielokrotne zmartwychwstanie, które jesteśmy w stanie zauważyć gołym okiem, to właś­nie zmartwychwstanie roś­lin. Ilekroć dziś mówimy o odrodzeniu duchowym, używamy przecież metafor botanicznych. Niewykluczone – można spekulować – że przydanie wartości sakralnej roślinom nie było skutkiem rewolucji neolitycznej, lecz jej przyczyną.

Czytaj również:

Osiem zasad gospodarowania wodą
i
zdjęcie: Darya Kraplakt/Unsplash
Ziemia

Osiem zasad gospodarowania wodą

Łukasz Nowacki

Jeżeli chcesz działać i zrobić coś dobrego dla siebie, przyrody, wody i klimatu, zacznij od przyswojenia sobie podstawowych zasad zarządzania wodą w najbliższym otoczeniu. Zostały one spisane przez Brada Lancastera w pierwszej części poradnika Rainwater Harvesting for Drylands and Beyond.

Wyjdź i obserwuj

W największą ulewę wyjdź z domu i wykorzystaj wszystkie zmysły do obserwacji otoczenia i tego, co dzieje się z wodą wokół: gdzie płynie, gdzie się gromadzi, gdzie coś zalewa, które miejsca pozostają suche? Zastanów się, które rozwiązania sprawdzą się w twojej lokalizacji, a które nie. Buduj, opierając się na tym, co się sprawdza w praktyce.

Czytaj dalej