Jedenaste Lowe, piąte w tym sezonie, i jest, jak mówiłem na samym początku, w Lowe: zapowiedzi: przymiotniki mi się kończą! Gdybym robił w piarze jako piarówa, nie miałbym problemu, miałbym w obowiązkach zawodowych niemanie problemu, lukier byłby zawsze w dowolnej ilości. Bo piarowiec to jest wersja ministranta, który łazi za kapłanem i co tamten zrobi, ten mu strzeli dymkiem, a spróbowałby nie strzelić. Chwalę, choć jestem krytykiem i nie umiem chwalić, nikt mnie nie nauczył, wszystko sam; chwalę, bo po pierwsze jest za co, a po drugie jest po co – „jak człowiek tylko uniesie trochę usta w górę, to już mu się w mózgu coś takiego dobrego robi” (Yoga śmiechu w Triumfie woli Pawła Demirskiego).
Powiedzieć o aktorce, że jest aktorką typu aktorka, to nie to samo, co o winie powiedzieć, że jest marki wino. Przeciwnie! „Aktorka aktorka” znaczy właśnie dobrze, znaczy profesjonalizm, znaczy, że przyszła do pracy i oddaje nam z siebie właśnie tyle, ile trzeba, nic mniej i nic więcej. To jest wielka sztuka nie przeginać w żadną mańkę.
Małgorzata Gałkowska, aktorka Starego, jest jednocześnie zawsze taka sama (profeskowa) i za każdym razem inna (w roli). Nie wchodzi na scenę, żebyśmy ją podziwiali. Nie sobie robi dobrze, tylko nam, widowni, i w ogóle sztuce dobrze. Jest nieegoistyczną, wspaniałą artystką z fokusem na całość. Nawet scenografię traktuje z szacunkiem; chciałbym być na przykład tym fotelem w Płatonowie, na którym siedzi Gałkowska, albo tą poduchą, na której półleży półnaga w przedstawieniu Akropolis.
Piękna jak z żurnala, ale tego się nie widzi, bo ona nie robi sprawy, chyba niezbyt ją to rusza, jest po prostu piękna, co na to poradzi? Jej twarz się świeci – i nie chodzi o brak pudru, tylko o światło wewnętrzne, zwane również aurą. Patrzymy jej w oczy i dobrze z oczu patrzymy.
Z ostatniej chwili!
U nas masz trzy bezpłatne artykuły do przeczytania w tym miesiącu. To pierwszy z nich. Może jednak już teraz warto zastanowić się nad naszą niedrogą prenumeratą cyfrową, by mieć pewność, że żaden limit Cię nie zaskoczy?

Zaraz mi ktoś wyjedzie, że podziwiam aktorkę za bycie śliczną i spolegliwą, a jeśliby była inna, podziwiania by nie było. No to uważajcie. W jednym spektaklu zagrała nie dość, że z workiem na głowie, to jeszcze po ciemku. Więcej – mało zrozumiałym tekstem! Podsumujmy: jej nie widać, nic nie widać, nic nie rozumiemy, a występ jest wielki. To była Oresteja Klaty, a rola Kasandry, która rzygała słowami proroctwa. Od niej akcja przechodziła na tak zwane „grube”, na serię ran ciętych.
Bo proszę nie patrzeć na tę twarz anioła: Gałka jest demonem! Niby tylko na scenie, ale skądś musiała czerpać do na przykład Panny Hippler Brechta (Piekarnia), jednoosobowej bojówki z ramienia Armii Zbawienia. A ta żywa mumia w Hamlecie Garbacza? Nigdy nie wiadomo, jak oni to robią, skąd oni to biorą w sobie, gdzie zrobili risercz do zagrania trupa. Chyba że wtedy, kiedy była pokojówką w domu spokojnej starości (przedstawienie Chłopcy).

Zgłoszę Małgorzatę Gałkowską do Księgi rekordów Guinnessa jako pierwszą w historii aktorkę, która sama za siebie zrobiła zastępstwo. Tak się ma, gdy reżyser jest z byłego Związku Radzieckiego. Płatonow, rola Porfirego, który gada z Siergiejem. Gałkowska czasem gra tego, a czasem tamtego, w zależności od Hajewskiej. Kiedy koleżanka może, Gałkowska znowu gra siebie – zastępując Paulinę Puślednik, przez którą jest zastępowana. Kiedyś zagra obu naraz i to będzie jej drugi wpis do Księgi Guinnessa.
Widziałem ją w trzech kupach – Gyubal Wahazar (reż. Świątek), W środku słońca gromadzi się popiół (reż. Faruga) i Masara (brak reż.) – których nie ma się co wstydzić, bo prawdziwego aktora poznaje się w biedzie.
Niewąskim wyzwaniem zawodowym jest rola Margaret Thatcher, którą z braku szacunku dla postaci wepchnięto w przerwę innego spektaklu i nawet nie dano do tytułu, choć to jest monodram (David’s Formidable Speech on Europe). Wyobrażacie sobie, żeby Segda to zagrała? A Gałkowska nie dość, że to robi, to jeszcze z pełnym powerem, nie jest bowiem gwiazdą, lecz kimś dużo więcej. Podczas tego stand-upu w foyer na fortepianie jej cień pada na portret Heleny Modrzejewskiej.
Data publikacji:

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!