Listy z fikołkiem
i
Konstanty Ildefons Gałczyński. Fotografia portretowa; zbiory NAC
Doznania

Listy z fikołkiem

czyli magia uśmiechu
Konstanty Ildefons Gałczyński
Czyta się 10 minut

Zmarł 6 grudnia 1953 r. Okoliczności śmierci opisała córka poety, Kira Gałczyńska, we wspomnieniach, których fragmenty drukowaliśmy niedawno w P. Nie był to czas sprzyjający owemu znakomitemu „Cyganowi” poetyckiemu (jak o nim chętnie pisano), gdyż prawodawcy „socrealizmu” nie szczędzili mu surowych napomnień i dowodów niełaski. Nie chcieli zrozumieć, że urok jego osobowości i wierszy tkwi właśnie w pełnej wdzięku zmienności oraz różnorodności, niechętnej dogmatom, autorytetom i stereotypom; w przerzucaniu się od jednej tonacji nastroju do drugiej, w lirycznym żarcie i podszytym kpiną sentymencie.

Nie bał się banalności, bowiem potrafił, jak mało kto, żonglować pierwiastkami zaczerpniętymi z życia, wyobraźni, literatury i sztuki, z „wysokiej” i „niskiej” sfery kultury — niczym czarodziej, który zamienia świecidełka na szczere złoto poezji. Umiał się z wdziękiem beztroski cieszyć, ale i na serio smucić, choć rzadko popadał na dłużej w ponury nastrój. Lubił przecież wykpić innych, ale i samego siebie, zaś kolejne kostiumy nakładał z filuternym przymrużeniem oka.

Takim właśnie polubili go przed laty Czytelnicy P., gdy po powrocie z wojennej tułaczki powrócił do kraju i zamieszkał na krótko w Krakowie, natychmiast wrastając w pejzaż miasta, jak gdyby on, urodzony warszawiak, żył tu od dziecka. Pasażer „Zaczarowanej dorożki”, pisarz znany już przecież przed wojną (debiutował w formie książkowej w 1929 r. powieścią fantastyczno-groteskową Porfirion Osiełek, czyli Klub Świętokradców) jako niespokojny, kapryśny i fantazyjny duch, stał się kpiarskim bardem okresu powojennego. Raczył Czytelników naszego tygodnika Teatrzykiem „Zielona Gęś”, gdzie znów pojawił się, w nieco innej roli Osiełek Porfirion, obok Hermenegildy Kociubińskiej, Gżegżółki i innych figur ze świata inteligencko-mieszczańskiego. W latach 1946-50 publikował również na łamach P. felietonistyczne „Listy z fiołkiem” pod pseudonimem Karakuliambro, gdzie absurdalny dowcip współtworzył niebanalny humor. Przypominamy niektóre z nich w przekonaniu, że i dziś pomagają spojrzeć na świat z pełnym uśmiechu dystansem. Konstanty Ildefons Gałczyński — to już klasyk naszej poezji, ale taki, którego lektura ciągle przynosi radość.


Szanowny Panie Redaktorze!

18 (OSIEMNAŚCIE) PYTAŃ POD ADRESEM OBYWATELA

Pytanie I

Dlaczego rano, Obywatelu, wstajecie z łożnicy w kwaśnym humorze?

Pytanie II

Dlaczego (jeżeli mężczyzna) golicie się niedbale, a (jeżeli do czynienia z kobietą) dlaczego macie brudne nogi?

Pytanie III

Dlaczego wam się zdarza, że wydajecie pieniądze w głupi sposób?

Pytanie IV

Po co oglądacie obrazy Artura Grottgera?

Pytanie V

Czemu czytacie Hoene-Wrońskiego, a nie np. rozkład jazdy?

Pytanie VI

Dlaczego Wam się podoba zawsze to, czego nie ma?

Pytanie VII

Dlaczego wieszacie psy na rodakach, a jak wieszacie palto, to wieszak Wam się zawsze urywa, co już jest, nieprawda, rodzajem idiotycznej katastrofy?

Pytanie VIII

Czemu z właściwym Wam niechlujstwem sądzicie, że kolega Osmańczyk ma na imię Edward, podczas gdy Osmańczyk ma, przeciwnie, na imię Edmund?

Pytanie IX

Dlaczego wstydzicie się wynosić osobiście śmieci do śmietnika i czekacie na „cud nad śmietnikiem”?

Pytanie X

Dlaczego (no, proszę!) przesiadujecie godzinami w kawiarni zamiast wziąć się do roboty nad sobą, mój gołąbku?

Pytanie XI

Dlaczego język rosyjski podoba się Wam mniej od angielskiego?

Pytanie XII

Dlaczego nie uczycie się boksu?

Pytanie XIII (trzynaste)

Dlaczego zdradzacie męża, który, jak Mu się przyjrzeć ze wszystkich stron, ma przecież swoje dodatnie strony?

Pytanie XIV

Dlaczego, pijąc wódkę i myśląc z właściwym Wam rozrzewnieniem o dzieciach, uważacie, że czekolada jest droga?

Pytanie XV

Dlaczego, gołąbko, nie cerujecie pończoch, tylko piszecie utwory dramatyczne?

Pytanie XVI

Czemu to sądzicie, że na księżycu jest lepiej niż w Polsce?

Pytanie XVII

Dlaczego, spuszczając wodę, uważacie, że to jest historyczny wyczyn, dzięki czemu wpadacie w patos, dzięki czemu spuszczacie wodę niedokładnie?

Pytanie XVIII

Dlaczego, jak się umówiliście ze mną we wtorek o osiemnastej, przybiegliście (zdyszani) dopiero w piątek o dwudziestej z nieokreślonymi minutami, bo ciocia umarła i był pogrzeb, i deszcz padał, i Wyście się przeziębili, i czytaliście Wesele w gorączce, i Was okradli, bo drzwi byty nie zamknięte, i przyśnił Wam się Piotr Skarga, i mówił wiersze Janusza Minkiewicza, i lampa zgasła, i nocnik się przewrócił, i w ogóle katastrofa z powodu tzw. nieprzewidzianych okoliczności — co?

Karakuliambro
1946

 

Szanowny Panie Redaktorze!

LECZMY SIĘ ZIOŁAMI

(rady dla pięknych pań)

HISTERIA
(Globus hystericus)

Rano i wieczór napar z koperku. W przypadkach ciężkich (hysteria gravis) okładanie kijem, który jest wszak rodzajem, że tak powiemy, ziela stwardniałego.

BOLE GŁOWY

Nasiadówki z bulw polnego siadula. Bóle głowy zmniejszą się po trzech dniach albo po trzech tygodniach. Gdyby łącznie ze zmniejszaniem się bólów głowy zaczęła się również zmniejszać sama głowa, należy kurację przerwać i udać się do lekarza. W wypadku całkowitego zaniku głowy można umiejętnie korzystać z pozostałej szyi.

POCĄCE SIĘ NOGI

Niepokojący, metafizyczny zapach wydzielany przez pocące się kończyny dolne (pedes) usuwa znakomicie moczenie w bombce leśnej. Przy poceniu się tychże nóg nieuleczalnym pamiętać o refrenie; „Miłość ci wszystko wybaczy”.

PRZEWLEKŁE ZAPARCIE STOLCA

Koperek na zimno. Tysiące listów pochwalnych.

PIEGI PRYSZCZE, CZYLI TZW. CERA

Maseczki z koperku. Najlepiej na noc. Pryszcze tzw. oporne usuwać za pomocą pilnika i młotka, a to w myśl zasady, że praca fizyczna odradza intelektualistę. Przykład: Tołstoj.

MELANCHOLIA

Odpowiedź dla „Stroskanej Kiciusi”. Prosimy o osobiste porozumienie się z nami. Jesteśmy już starsi i nic złego Kiciusi nie uczynimy. Ach, Boże!

WSTRĘT DO RYB
(Ichtiofobia)

Wstręt do ryb, czyli tzw. ichtofobię przełamuje raz na zawsze z trzyletnią gwarancją gorąca ptyzana z rybiego ziela, rosnącego obficie nad brzegami naszych strumieni i rzeczułek. Popijać stojąc. Nb. rybowstręt dziedziczny przezwycięża się najskuteczniej za pomocą kształcenia woli w tymże kierunku. Polecamy Roberta Clinkera Coaching of the will. Bumpus, London, 1897; przekład polski Konstantego Franboli pt. Trenowanie woli.

CZKAWKA (BEKANIE)

Koperek we wszelkich postaciach.

OBŁĘD

Wytrwała kuracja koperkowa.

PADACZKA I STOJĄCZKA

Okłady z rozchodnika cętkowanego (Centrifolia striata Fox), a w braku tego ostatniego — ze zwyczajnej róży hamburskiej; patrz: broszura doktora Palinura pt. Natura, natura i jeszcze raz natura!

UKĄSZENIE JADOWITEJ ŻMII

Podskórne zastrzyki z kopru. Koper w pastylkach. Dieta: raki z koprem. Po oprzytomnieniu, celem restytuowania całkowitej równowagi duchowej, oglądanie kopersztychów i lektura Kopery.

KTO DO TYCH RAD SIĘ NIE
BĘDZIE STOSOWAŁ,
TEGO PROSZĘ BARDZO, NIECH
LECZY KONOWAŁ!

Karakuliambro
1946

 

Szanowny Panie Redaktorze!

STRASZNE DZIECI

Przykład I

Akurat przed tygodniem. Ulica Epinalska 18 m. 34. Mieszkanie państwa Zomińskich. Zimno.

Babcia Zomińska do wnuczki Zomińskiej:

— Po prostu zamarzam.

Wnuczka Zomińska:

— Niech babcia fiknie parę koziołków, zaraz babci cieplej.

Rezultat: Apopleksja babci na skutek koziołków.

Przykład II

14-letnl Hubert H. wyszedł z domu i nic wrócił. Po tygodniu znaleziono go w apartamentach pewnej aktorki. Aktorka tłumaczyła się, te Hubert zrobił na niej wrażenie dojrzałego człowieka, ponieważ miał świetnie przyklejone wąsy i brodą. A przecież niemożliwe. Panie Redaktorze, żeby stara aktorka nie znała sią na trykach charakteryzacyjnych!

Przykład III

Jean Duval, znany francuski poeta, ruralista sentymentalny, został doprowadzony do rozstroju nerwowego przez grupą dzieci szkolnych, które systematycznie, z nieopisanym okrucieństwem wyszydzały jego wiersze i prozę.

Przykład IV

W mieście Red. Tape (Australia) dziesięcioletnia Margaret Lawson mimo najlepszego przykładu ze strony bogobojnych rodziców (ojciec jest pastorem i kierownikiem lokalnej Ligi Wstrzemięźliwości) kłamie od rana do wieczora, oszukuje koleżanki i znęca ślą nad zwierzętami.

Przykład V

W nowojorskiej klinice położniczej „Stork Merry Stork” niemowlęta, rzekomo wskutek zbyt małych przydziałów, podniosły otwarty bunt, wspólnymi siłami pobiły naczelnego lekarza i podczas silnego mrozu wyszły na ulicę, przeziębiając się śmiertelnie. Bez komentarzy.

Przykład VI

Basia O., córka bibliotekarza. człowieka ogólnie szanowanego w sferach naukowych i artystycznych, namówiła podstępnie swego ojca do wystąpienla na Koncercie Wokalno-Charytatywnym w charakterze tak zwanego magika-prestidigitatora; ojcu sztuki nie udały się i wyżej wymieniony został pobity na kwaśne jabłko przez publiczność, tracąc w ten sposób zdolność do pracy.

Przykład VII

Hieronim Bożuchowski, dziesięcioletni cynik, oświadczył przerażonym rodzicom, że ma zupełnie inny światopogląd, zmienił nazwisko na Kozubski u wyprowadził się z domu.

Przykład VIII

Tylko do wiadomości redakcji.

Przykład IX

Miecio Ryba. syn zasłużonego trębacza z Wieży Mariackiej, dolał ojcu przed występem spirytusu denaturowanego do porcelanowej filiżanki z herbatą, w związku z czym nieszczęsny ojciec przez szereg godzin wygrywał zamiast trakcyjnego hejnału nieprzyzwoitą piosenkę „Wszystkie rybki śpią w jeziorze”.

*

Przykładów takich mógłbym niestety podać jeszcze setki.

Karakuliambro

 

Szanowny Panie Redaktorze!

TRAKTAT O MEBLACH

Prof. Bączyński, którego Summa angelologiae jest na ukończeniu (dzieło obejmie tomów dwanaście ze skorowidzem, nakład miesięcznika „Lampa”), zajął się ostatnio meblami. Ale nie żeby praktycznie majstrował stoliki i etażerki w myśl hasła pewnego francuskiego stolarza: KAŻDY, KTO NIE JEST STOLARZ, TO JEST ŚWINIA, ale, że tak powiem, filozoficznie, czyli Problematyka mebli prof. Bączyńskiego. Szczycąc się być stałym gościem w Jego barokowym pałacyku z kuchnią na Żoliborzu, pozwoliłem sobie spisać ukradkiem pewną ilość złotych myśli zasłużonego angelologa, które poniżej Czytelniczkom i Czytelnikom „Przekroju" zielonym inkaustem na białym papierze podaję:

TRAKTAT O MEBLACH

I Stół

Nie wszystko, co ma cztery nogi, jest stołem, np. koń, ponieważ koń rusza się. A jednak widziałem w Ameryce Południowej, w mieście Cuyaba, konia, który ubogiej rodzinie sługiwał jako stół, pozwalając nawet (w porze posiłków!) na stawianie na swoim szlachetnym grzbiecie kuchenki gazowej i tacy z bułeczkami.

II Szafa

Szafa (ciężka) jest to rekwizyt teatralny, który służy do wyrzucania za okno w momencie tzw. konfliktów małżeńskich, oczywiście, że ciężka szafa wypadająca przez okno i upadająca na głowę przechodnia, który może być staruszkiem śpieszącym do lekarza z powodu zapalenia ucha środkowego, oczywiście, że taka szafa zdolna jest narazić wzmiankowanego przechodnia na spłaszczenia czaszki, a nierzadko i utratę pamięci.

III Krzesło

Słowo „krzesło” pochodzi od archaicznego „krzesać, niecić ogień”, ponieważ Słowianie używali swoich kamiennych krzeseł do dobywania ognia, a to przez cierpliwe pocieranie dolnych wypukłych części dala o górne partie krzesła, patrz: „Cimborowlcz — Ogień u Wenedów jako kult i jako środek, Supraśl, 1892.

IV Kanapa

Miejsce spoczynku i bełkotu negatywnych malkontentów, o (uwaga na dykcję!) raz ściociałych poetów, którzy „mają za złe”.

Pythia deficka raz tak powiedział pewnemu ateńskiemu poecie:

— To, że jesteś poetą ateńskim, to nic nie znaczy. Wielu jest ateńskich poetów. I to. że byłeś w bitwie pod Salaminą, też nic nie znaczy, ponieważ widu było w bitwie pod Salaminą. Ważne i zbawienne jest tylko to. że w tej chwili widzę w twojej głowie wodę sodową, a po wierzchu pływające trociny.

Ze woda sodowa była znana w starożytności, świadczą o tym dobitnie pisma Anazagorasa z Melpomeny.

Karakuliambro
1947

 

Szanowny Panie Redaktorze!

SIEDEM DNI Z HERMENEGILDĄ

Poniedziałek

Wróciła. Węszy i, zdaje się, wywęszy. Trudno. Jestem przygotowany na wszystko. Podczas obiadu zaczęły się pierwsze aluzje do mojego trybu życia. Nie zaprotestowałem. Zresztą, Panie Redaktorze, jak mogłem zaprotestować, skoro pod wpływem amnezji istotnie zapomniałem usunąć z szafkowego zegara flaszek po syntetycznej jałowcówce? Flaszki znalazła, twarz uszkodziła. Boli. Jakie to szczęście, że jutro jest wtorek!

Wtorek

Postanawiam ją przebłagać. Kwiaty noszę skrzyniami i kubłami. Nic nie pomaga. Zaproponowałem po południu, że zaprzęgnę się do dorożki w charakterze konia i w ten sposób dam jej publiczny dowód mojego hołdu. Odpowiedziała, że mi nie ufa.

Środa

Pobiła mnie maszynką do kręcenia mięsa. Przybyły natychmiast lekarz kazał mi się położyć do łóżka i czytać rzeczy pogodne. Przeczytałem rocznik dawnego „Kuriera Czerwonego”.

Czwartek

Zastanawiam się, czyby nie wziąć się z kolei do bicia Hermenegildy. Ale czym? I po drugie: czyż można fizycznie znieważać kobietę? A jednak okazuje się, że można, ponieważ w chwili gdy piszemy te słowa, Hermenegilda leży całkowicie nieprzytomna od ciosów, które zadałem jej za pomocą zwykłej szczotki.

Piątek

Gości nie przyjmujemy, bo po prostu nie możemy wstać z łóżek i otworzyć drzwi, a tzw. służba już dawno zbiegła. Propozycja, żeby się zająć muzyką, zostaje przyjęta przez Hermenegildę wybuchami śmiechu. Po cichu odkręcam kran z wodą.

Sobota

Woda zalewa mieszkanie. Hermenegilda prawdopodobnie wyprowadzi się. Co do mnie, postanowiłem być obojętny. W fotelu (po babce) unoszę się najspokojniej na powierzchni. Zawsze marzyłem, żeby mieszkać pod wodą.

Niedziela

Hermenegilda wyjechała. Woda opada. W kościołach dzwonią dzwony. Mój Boże, Panie Redaktorze, jakże życie jest w gruncie rzeczy piękne!

Karakuliambro
1947

 

Szanowny Panie Redaktorze!

NIE DAM SIĘ SPROWADZIĆ Z DROGI CNOTY

Koło Medyków Uniwersytetu we Wrocławiu, ul. Curie-Skłodowskiej 89, pismem z dn. 28 czerwca rb. L. dz. 67/67/1/48 zaprosiło mnie na bal maskowo-kostiumowy pod nazwą „Sledź u Medyków”. Za Komitet Organizacyjny „Śledzia u Medyków” podpisali: Stypa Andrzej i Selecki Romuald. Tak się, Panie Redaktorze, przedstawia stan faktyczny, czyli faktografia. Ale teraz z kolei zaczyna się etyka, psychologia i transmogryfikacja. Bo wyobraźmy sobie, że, skuszony obiecanym zwrotem kosztów podróży, jadę. Więc przede wszystkim narażam się na nocne przygody w wozie sypialnym, co już niejednego wykoleiło młodzieńca. Po drugie, Panie Redaktorze, sprawa megalomanii. Bo ściany auli mają być upstrzone napisami w rodzaju „Vivat noster Karakuliambro!”, itp. Też mi się nie podoba. Prowadzi do zarozumiałości, a zarozumiałość paraliżuje rozpęd twórczy i poczucie humoru. Po trzecie: Zagwarantowanie mi nieograniczonej konsumpcji w bufecie gratis (autentyczne!) narazić by mnie mogło na „karakuliambritis”, czyli chorobę polegającą na pneumatycznej eksplozji portugalskich sardynek przez jamę ustną, w kierunkach ścian nierzadko pokrytych bezcennymi freskami.

Po czwarte, Panie Redaktorze, wrocławskie medyczki. W gruncie rzeczy zawsze marzyłem o medyczce, która nosiłaby za mną dużą butelkę z walerianą (tinctura Valeriani) i kompresy. A na takim balu wszystko się może stać. Zmysły pobudzone muzyką i gastronomią mogą się wymknąć spod samokontroli, człowiek, Panie Redaktorze, przyjedzie na taki bal medyczny do Wrocławia niby na trzy dni, a potem wróci do domu dopiero po czterdziestu latach, obarczony rodziną i pięcioma skrzyniami z przyrządami do wstrzykiwania spirytusu kamforowego w ucho środkowe. Ja bardzo dziękuję.

P.S. Również napisałem poezję pt. Jesień, którą załączam:

Jesień
Mój Boże!… (itd.).

Karakuliambro
1948

 

Ob. Redaktorze!

W SPRAWIE NOCNEGO WYKORZYSTYWANIA BIUROWCÓW

Nieraz, w ramach ruchu pieszego, przechodzę nocą koło wspaniałych gmachów zwanych biurowcami i co widzę? Otóż widzę i stwierdzam, że w tych biurowcach nic się nie dzieje, ponieważ w godzinach nocnych stoją one pustkami. A czyby Ob. Redaktor nie był zdania, że wynajmowanie rozmaitych konferencyjnych sal np. na imieniny nie mogłoby spowodować uczucia wdzięczności w umysłach tych, którzy niejednokrotnie oddają się cichym radościom imieninowym w dwadzieścia osób na jednym tapczanie! Już nie mówię, Ob. Redaktorze, o wypadkach całkowitego rozwalania się tapczanów pod wpływem nadmiernego obciążenia. Jak również pomijam zrozumiałym milczeniem inne rzeczy…

Wprowadzenie natomiast projektowanej innowacji umożliwi czcicielom imienin szeroki oddech, kulturę obyczaju, itp., jak również pozwoli na stosowanie w szerszym zakresie orkiestr blaszanych przy wykonywaniu starej, wstrząsającej pieśni Sto lat.

Z poważaniem

Karakuliambro
1950

Tekst pochodzi z numeru 2217/1987 r., (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

 

Czytaj również:

Uzdrowisko i letnisko
i
Pensjonat Abrama Gurewicza w Otwocku, 1918–1939 r./NAC (domena publiczna)
Promienne zdrowie

Uzdrowisko i letnisko

Renata Senktas

Zbawienny, nizinny i swojski – tak w skrócie cnoty otwockiego klimatu określił w 1935 r. pisarz Cezary Jellenta. Nie zawsze jednak bywał tak lakoniczny, miastu-uzdrowisku, w którym spędził ostatnie lata życia, poświęcił książkę Sosny otwockie. Paradoksalnie, mieszkając dziś w Warszawie, można nie mieć pojęcia o tym, że na „kopnych piaskach przedstołecznej Gobi” rozwinęła się niegdyś jedna z najbardziej znanych polskich stacji klimatycznych. Albo że Świder był, a może i cały czas jest, dobry na wszystko, jak mówił poeta Gałczyński: „na złe kompleksy / na artretyzm, eklektyzm, / na miłość, / na samotność”.

Ponadstuletnią uzdrowiskowo-letniskową historię Otwocka i Świdra, dwóch podwarszawskich miejscowości, można rozpisywać na literackie głosy, które współbrzmią w sposób organiczny. Te dwa miejsca – dziś administracyjna jedność – miały bowiem równolegle dwóch ojców, lekarza i artystę, ale zacznijmy od początku. A na początku, zupełnie tak, jak w pierwszej linijce Pensjonatu Piotra Pazińskiego, książki o podotwockim Śródborowie, „na początku były tory kolejowe.”

Czytaj dalej