Piątek, 27 lipca 1962
Dobrze, że list napisałeś do mnie. W życiu moim niewiele jest teraz blasków. Ty, jako heremita wiejski, masz kontakt z przyrodą, możesz obserwować życie owadów. Ja, jako heremita miejski, tylko szmat nieba przez okno obserwuję, nawet przyzby nie mam, do obserwowania zachodów słońca. Czy heremitura to jest emerytura dla heremitów, cha, cha? Wyglądam tylko przez okno, i to w szczególny sposób. Staję na kufrze, w którym pościel trzymamy, bo parapet jest wysoko. A ponieważ mam spodnie drelichowe niebieskie na szelkach i przeważnie wtedy palę fajkę, a dzieje się to przeważnie po południu, właśnie już pod zachód, więc nieodparcie czuję się wtedy jak stary bauer i robię nawet odpowiednie miny. Ot i cała moja przyzba.
W ogóle życie moje obfitowało ostatnio we wstrząsy. Od octopedów smażonych do kapusty kiszonej. Od carrary do polnych kamyczków. Od pańskiego przechadzania się i pogardy dla roślinności merydionalnej do szewskiego zydelka i tęsknoty bodaj za trawką zakurzoną. Upłynął okres złoty, jak panu Twardowskiemu list zastawny pokazują, palcem weń stukają, płacić – mówią. [...]
Sł.
Z ostatniej chwili!
U nas masz trzy bezpłatne artykuły do przeczytania w tym miesiącu. To pierwszy z nich. Może jednak już teraz warto zastanowić się nad naszą niedrogą prenumeratą cyfrową, by mieć pewność, że żaden limit Cię nie zaskoczy?
Kraków-Kliny, 9 lipca 1965
Drogi Sławku,
[…] List Twój przyszedł w okresie, kiedy gromadzę potworną literaturę quasi-naukową, aby frontalnie zaatakować problemy Sztuki, Literatury Pięknej metodami ścisłymi; więc lingwistyka matematyczna, teoretyczna, strukturalna, więc lingwistyka matematyczna, teoretyczna, strukturalna, więc teorie modelowania cybernetyczne, więc pewne entia zasadnicze, jak problem ducha ludzkiego, kultury, cywilizacji, mitów, empirii, świadomości, systemów społecznych – okropność to wszystko razem, oceany, i każdego ranka, zabierając się do lektury kolejnej partii tomów opasłych, odczuwam ową straszliwą niemożność, daremność, jałowość i samego zamierzenia, i wysiłków moich, które dążą do wytłoczenia ze zwałów materiału pewnych dyrektyw zasadniczych; a to także przy świadomości nieustającej, że świat zalewany jest w każdej minucie masami informacji fikcyjnej i naukowej i że jedynym godnym człowieka zajęciem byłoby nie tyle pomnażanie istniejącej już, a wciąż lawinowo rosnącej liczby książek, ale, na odwrót, redukowanie, pomniejszanie, ograniczanie, uszczuplanie, ponieważ w tych pustyniach bezkresnych, w tych składach, w tych bibliotekach pod niebiosa puchnących czort się nie może wyznać już, owe Wezuwiusze, tryskające informacjami coraz bardziej specjalistycznymi, rozsadzają wszelką integrację człowieczeństwa, ta symultatywna naraz-mnogość hipotez, eksplikacji, wyjaśnień, systemów, propozycji, ujęć, koncepcje koncepcji jest stygmatem wieku. Myśl, jaka mnie nie opuszcza, dałaby się sformułować tak, że wszystko zapewne już zostało, i to też najgenialniej powiedziane, wynalezione, sformułowane, odkryte, ale owe rewelacje objawiające utonęły dawno w oceanach zagwazdranego farbą drukarską papieru i należałoby przede wszystkim palić, niszczyć, deptać i tłamsić zbędne warstwy i pokłady jałowizny, aby z niej wydobyć ukryte, nieliczne, ale przecież istniejące, perły.
Niemniej, wiedziony irracjonalnym szałem duszy mojej, pcham się w tę przepaść ze swoim francowatym manuskrypcikiem; skoro jednak istotą epoki jest wielki obłęd, ja ze swoim malutkim znajduję w niej, na prawach adekwatności, doskonale miejsce. [...]
Twój Staszek
Źródło: Stanisław Lem, Sławomir Mrożek. Listy 1956–1978, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011.
Data publikacji:

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!