Lista lektur pani Dulskiej
i
„Oleandry”, Vincent van Gogh, 1888 r. / MET (domena publiczna)
Doznania

Lista lektur pani Dulskiej

Grzegorz Leszczyński
Czyta się 9 minut

Rosną kolejne pokolenia Polaków, którzy nie czytają. Może to dlatego, że zamiast pozwolić książkom żyć, wciąż ślepo czcimy martwe księgi?

Tsunami nowoczesności pochłania książkowe starocie. Zbyt powolna w nich narracja, zbyt statyczne sceny, tu ckliwość, tam mentorski ton czy natrętna moralistyka. Edytorstwo niedzisiejsze. Gdy dziecko jest małe, ważniejszy od książki staje się ten, kto ją głośno czyta, a skoro to dorosły dokonuje wyboru, łatwiej o miejsce dla staroci. Ale łaska czytelnicza 8–10-latka na pstrym koniu jeździ. Dla dziełek skorodowanych przez czas nie ma taryfy ulgowej: wyrok śmierci bez prawa do ułaskawienia.

Gasnące gwiazdy

Konopnicka stała się synonimem lekturowej nudy, chociaż jej Krasnoludki… fascynowały pokolenia. Wypadły z obiegu powieści historyczne Przyborowskiego oraz „indiańskie” Maya, które wzbudzały emocje milionów. Do piekła zapomnienia zstępuje pokolenie pisarzy PRL-owskich – literackich bożyszczy mojej generacji. Daremnie wyczekują oni czytelniczego zmiłowania. Gasną gwiazdy Siesickiej, Snopkiewiczowej, Chądzyńskiej. Żółkną strony książek Niziurskiego, czytanych do zdarcia przez dziesiątki lat. „Stary Niziur nie rdzewieje” – pisała przed laty Joanna Papuzińska; wtórował jej Krzysztof Varga: „Edmund Niziurski jest nieśmiertelny”. Bezskutecznie zaklinali rzeczywistość. Nie minęła nawet dekada i Wojciech Orliński stwierdził gorzko: „Uświadomiłem sobie, że powieści młodzieżowe Edmunda Niziurskiego – istotny składnik mojej wrażliwości literackiej – nie przekładają się już na doznania młodego pokolenia”. Stary Niziur jednak rdzewieje. Każdy pisarz rdzewieje. I każda książka. „Przeżytych kształtów żaden cud/Nie wróci do istnienia” – przekonywał Asnyk.

Zawsze tak było. Książkowa współczes­ność nieustannie wygrywała z książkową przeszłością.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Nie wpycha się do edukacji szkolnej piosenek Hanki Ordonówny, by namaszczały uszy „młodzi kwitnącej”. Pomysł, by traktować książkę jako przekaz ponadczasowy, jest rodem z szalonych rodzicielskich, nauczycielskich i urzędniczych głów. Książki, które pamiętamy z własnego dzieciństwa, podsuwamy dzieciom, wierząc święcie, że są niczym arki przymierza między dawnymi i obecnymi laty. I że dzięki tym arkom uda się magiczna sztuczka teleportacji wartości, nauk, rozsądku i wzorów osobowych, które dziecięcych zjadaczy chleba w aniołów przerobią. Niezależnie od kierunku politycznych zmian, od opcji światopoglądowych stad wędrownych urzędników i doradców ministerialnych, od trendów i prądów w każdej szkole i w niejednym domu liczy się tylko staroć. Jak obliczyła Aleksandra Korczak, „średnia wieku lektury czytanej w Polsce w klasach IV–VI w latach 1989–2021 wynosi 94 lata”. Skutki są opłakane: dziecku mającemu ­10–12 lat książka musi kojarzyć się z prehistorią, do której nie sięga pamięć pokoleń. Ale kogo to obchodzi?

No i mamy społeczeństwo analfabetów, którzy nie czytają i czytać nigdy nie będą, ale dla zachowania równowagi oddają hołd zakurzonym stronom pełnym zwietrzałych prawd. W 2020 r. 58% Polaków – czcicieli ksiąg martwych – nie skalało swych oczu lekturą. (Dla porównania: wśród Amerykanów, którzy stawiają na książkę współczesną, odsetek nieczytających jest ponadtrzykrotnie mniejszy – 17%). Tak wygląda sieroca dola polskiej książki dziecięcej. Jej los jest jeszcze bardziej niż ludzkie istnienie – jak określił je Martin Heidegger – bytem ku śmierci.

Niewychowawcze szaleństwa

Kierowana do niedorosłych książka naprawdę żyje krótko. Nad powieściami Krystyny Siesickiej dominują dziś książki Johna Greena (Szukając Alaski) i Jaya Ashera (Trzynaście powodów), które podejmują problemy dla obecnego młodego pokolenia najbardziej bolesne. Przy nich nazwanie Ani z Zielonego Wzgórza „marchewą” czy zmagania hałastry dzieciaków o Plac Broni robią wrażenie sentymentalnej dziecinady. Poniżanie, przemoc, hejt, próby samobójcze, narkotyki, seks, uzależnienia, coming out, samotność, odrzucenie, destrukcyjne konflikty środowiskowe, mobbing – to jest świat dzisiejszych nastolatków odzwierciedlony w najnowszych powieściach inicjacyjnych. Jeśli książka nie podejmuje spraw, którymi żyje młode pokolenie, skazuje siebie na banicję, a pokolenie – na analfabetyzm lekturowy. ­Literatura zawsze pokazywała portret współczesnego jej pokolenia i dlatego żyła, była potrzebna, ważna, czytana. Istnieje nie po to, by wyręczać rodziców, nauczycieli­ ­­­i kaznodziejów w ich zadaniach, ale po to, by ją przeżywać, by znajdować w niej własny świat i świat drugiego człowieka – pełen emocji, wyzwań i refleksji.

rysunek z archiwum

rysunek z archiwum

Dzisiejsza książka stanęła na głowie. Lata świetlne dzielą ją od dawnej. Bohaterem Koszmarnego Karolka Franceski Simon jest chłopak prezentujący paletę dziecięcych wad, tak groteskowy i koszmarny, że aż zachwycający. Pani Dulska unika takiej lektury – dostałaby drgawek wstrętu. David Walliams wydaje książki, których sama tytulatura doprowadziłaby panią Dulską do omdlenia: Najgorsi nauczyciele świata, Cwana ciotuchna, Trefny tatuś. Pani Dulska wolałaby dla małego prawnusia książeczkę Chęcińskiego Dzień grzecznego Władzia, a dla dorastającej prawnusi – powieść Izdebskiej Praca bogactwem. Jakież to zacne! Jakie mądre! Powieści Roalda Dahla, które zawojowały świat – Matylda, Wielkomilud oraz Charlie i fabryka czekolady – wyrastają z przekonania, że prawdziwym zagrożeniem dla dziecka są dorośli, a jedyne zadanie dziecięcych bohaterów to zachować własną podmiotowość, pozostać przy własnych poglądach, nie poddać się presji. Może wydaje się to niewychowawczym szaleństwem, ale – jak mówił Ben Akiba – „wszystko to już było”. Naprawdę było!

Weźmy klasyczne baśnie, tak cenione przez miłośników dzieł dawnych. Jeden ojciec pała kazirodczą miłością do własnej córki (Ośla Skórka Perraulta), inny zostawia swoje dzieci w środku lasu, skazując je na pożarcie przez staruchę ludojadkę (Jaś i Małgosia Grimmów), małe dziecko żyje wśród krańcowo zakłamanych, głupich i oportunistycznych dorosłych (Nowe szaty króla Andersena). Poza baśniami podobnie: Mały Książę opowiada o świecie, w którym dorośli są bezrozumnymi pajacami, rację ma jedynie samotne dziecko, które prostą drogą zmierza do samobójczej śmierci. To stare książki, jedne z nich żyją już dziesiątki, inne setki lat. Żyją, bo językiem symboli skłaniają do refleksji nad sytuacją człowieka, jego kondycją, nad przeciwnościami, wobec których musi stanąć, by w cierpieniu osiągnąć dojrzałość. Tak właśnie: w cierpieniu, bo tylko dzięki niemu człowiek dojrzewa, tylko zmagając się z przeciwnościami i w trudach przekraczając ograniczenia, wykuwa własną godność i rzeźbi własne „ja”. Głęboka prawda, wypowiadana nie z perspektywy pełnego pychy mentora, lecz z perspektywy dziecka, ocala te dzieła przed erozją.

Szyte na nową miarę

Trzeba jednak przyznać, że nawet klasyczne, powszechnie znane baśnie niekiedy wymagają liftingu. Ukształtowała je przed wiekami kultura patriarchalna, więc instrumentalnie traktują i dziewczyny – piękności pogrążone w letargu oczekiwania na męża, i kobiety – śpieszące z pomocą matki chrzestne albo wredne staruchy i wiedźmy, godne spalenia w piecu. Nie przystaje to do współczesnego postrzegania kobiety i dziewczyny, do dzisiejszego rozumienia kobiecości. Dobrze znane motywy baśniowe, mityczne i legendowe współczesna kultura pisze na nowo (okreś­la się to mianem retellingu, czyli refabularyzacji), tworząc stare-nowe historie, skrojone z dawnej materii, ale szyte na nową miarę. Przykładem jest cykl książek Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel Siedem szczęśliwych. Baśnie nie dość znane, gdzie na nowo opowiedziane są Kwiat paproci, Kije samobije, Szklana góra – tyle że z dziewczęcymi, nie z chłopięcymi postaciami na pierwszym planie, z dziewczęcym poczuciem wartości, wrażliwością i subtelnością, z zachętą do poszukiwania własnej drogi wśród wyzwań i pokus świata. Skoro baśnie nie przegrały walki z czasem, zamiast je całkiem pogrzebać, powinniśmy opowiadać je na nowo, w odpowiedni sposób.

Zmieniają się nie tylko baśnie. Niegdyś modne historie piratów, którzy na galeonach odbywali niekończące się wędrówki ku ukrytym na wyspach skarbom, doczekały się współczesnych wersji. Piraci Oceanu Lodowego Fridy Nilsson to fascynująca, epicka, pełna werwy i nieoczekiwanych zwrotów akcji opowieść o dziewczynie, która ściga piratów, by uwolnić swoją porwaną przez nich młodszą siostrę. Świat – nieprzyjazny, okrutny i zimny – jest tu eksplorowany z dziewczęcej perspektywy. Młodziutka bohaterka musi radzić sobie nie tylko z niesprzyjającymi wiatrami i ludzką wrogością, brakiem map i drogowskazów, lecz także z własną emocjonalnością, empatią i wrażliwością, z niegojącymi się ranami zadanymi przez okrutne obyczaje ludów Północy. Porywające wyzwanie czytelnicze, które pozwala ożywić klasyczne powieści pirackie, urzekające romantyzmem przygód i włóczęg. Nilsson nie niszczy tkanki tradycyjnych narracji pirackich, przeciwnie – buduje most zachęcający młodych czytelników do przejścia na drugą stronę czasu, by już samodzielnie odnajdować opowieści, które fascynowały ich rodziców.

Zachwyt i oburzenie

Nie wszystkie książki starzeją się, nie wszystkie wymagają nowej narracji, zresztą nie wszystkie można na nowo opowiedzieć. Wiersz Stefek Burczymucha Konopnickiej, drwiący z dziecięcej musofobii (lęku przed myszami), z dzisiejszej perspektywy uznalibyśmy za niestosowny, a aluzje do motywu żołnierza samochwały z komedii Plauta – za niewidoczne. Do jednej ze scen Króla Maciusia… wprowadził Korczak postać księcia afrykańskiego, który „nie mógł żyć bez ludzkiego mięsa dłużej niż tydzień […], przywiózł sobie w wielkiej tajemnicy beczkę solonych Murzynów i po trochu ich zjadał”. Niegdyś tak tego nie odbierano, ale dziś gotowi bylibyśmy posądzić Korczaka o nastawienie rasistowskie. Za to żart słowny i humor postaci Tuwima oraz Brzechwy, arcymistrzów międzywojennych kabaretów, ocala liczne ich wiersze przed rdzą czasu – i to skutecznie, bo już przez niemal wiek. No, może Murzynek Bambo jest wyjątkiem, ale wyjątek to, podobnie jak w przypadku Korczaka, potwierdzający regułę. Humor chroni przed przemijaniem Kubusia Puchatka Milne’a, choć gdybyśmy byli Panią Dulską o Bardzo Małym Rozumku, powinniśmy zakazać dzieciom czytania tej książki, bo gloryfikuje lenistwo i łakomstwo – dwie dziecięce wady, z którymi dorośli bezskutecznie walczą od zarania dziejów.

A dzisiejszy humor, ten współczesny? Bywa już zupełnie inny niż dawniej. Zdarza się niekiedy, że wywołuje skrajne reakcje – od zachwytu do oburzenia. Prześmieszna opowiastka O małym krecie, który chciał wiedzieć, kto mu narobił na głowę autorstwa duetu Werner Holzwarth i Wolf Erlbruch spowodowała falę ataków za rzekome folgowanie najniższym dziecięcym instynktom, niestosowność i prostactwo. Przypomnijmy słowa Roalda Dahla: „Książka, która podoba się dorosłym, jest najgorszą książką dzieciństwa”. Niech więc lepiej się nie podoba, niech wywołuje oburzenie Dulskiej, jak Wielka księga cipek czy Wielka księga siusiaków. Szwedzi powtarzają: „Jeśli mamy w książce pokazać dziecku nóż albo ciało, pokazujemy ciało”. Pani Dulska preferuje nóż.

Zardzewiały widelec

Gdy wyrastamy ze szczenięcych lat i stajemy się Bardzo Ważnymi Dorosłymi, zapominamy o tym, co niegdyś nas śmieszyło. Zapominamy lub nie chcemy pamiętać, że taki Tomek Sawyer, który bezustannie stawiał swoją strapioną ciotkę w trudnych sytuacjach, był naszym idolem. Że podziwialiśmy tytułową „małą księżniczkę” za to, że nie poddała się naciskom dorosłych i pozostała sobą, dzięki czemu oparła się opresji ze strony właścicielki pensji. Że Pippi Långstrump, zwana w Polsce Pończoszanką, kpiła ze wszystkich dorosłych i była najszczęśliwszym dzieckiem na świecie, bo nie miała rodziców.

Jako Bardzo Ważni Dorośli wkładamy dzieciom do głowy to, w co sami nie wierzymy, np.: „Czytaj, a będziesz dużo wiedział” (przecież literatura jest sztuką zmyś­lania, sztuką fikcji!). Sami lubimy czytać dla przyjemności, a chcemy, by mali i najmniejsi czytali dla pożytku, wiedzy, mąd­rości, dobrych manier i cnót (niekoniecznie) niewieścich. I książki się starzeją, bo my, dorośli, przypisujemy im starczą mąd­rość zamiast młodzieńczej beztroski. Mog­łyby zachować wieczną młodość, cierpliwie czekać na przypadkowe dziecięce ręce, które pewnego słonecznego dnia albo pochmurnego wieczoru wydobędą pokryty kurzem stareńki tom, zachwycą się nim i pokochają olśnienie czymś, z czym dotąd nigdy się nie spotkały: przeszłością zatrzymaną w czasie niczym owad w bursztynie. Pomaga im w tym mądre dążenie wydawców, by te dawne książki wciąż pojawiały się w księgarniach, bibliotekach i na dziecięcych czy młodzieńczych półkach, ale w nowej oprawie edytorskiej.

To my, Dorośli o Bardzo Małym Rozumku, wmawiamy dzieciom i sobie, że dawna książka jest sprawdzona i lepsza od dzisiejszej, w której rzekomo same bzdury i bohomazy. I że ta książka, która formowała wrażliwość czytelniczą nas samych, to taka praktyczna baryłeczka do przechowywania różnych wartości. A że zbutwiała? No cóż, starym i zardzewiałym widelcem też można wpychać w dziecięcą buzię brukselkę i szpinak, bo pożywne. Gdy jednak ten mały pożeracz brukselki i szpinaku zacznie dokonywać samodzielnych wyborów, wyrzuci zardzewiały widelec, choćby pochodził z serwisu Ludwika Filipa. Nie tknie szpinaku i brukselki, bo będą przywoływały przykre wspomnienia rdzy. Jego menu na zawsze wypełnią czipsy i coca-cola.

Czytaj również:

Czas kruchości
i
Kadr z filmu „Małe kobietki”, 1949 r.; zdjęcie: Everett Collection/East News
Przemyślenia

Czas kruchości

Kamila Dzika-Jurek

Czym jest dzieciństwo dla nastolatki, a czym kobiecość dla 9-letniej dziewczynki? Między jednym a drugim brzegiem dorastania rozciąga się czas rzeczy trudnych do pogodzenia. Bunt wobec świata i wielka potrzeba czułości idą tu pod rękę.

Dorastające dziewczyny z dnia na dzień stają się istotami z innej rzeczywistości, mieszkankami odległej planety. Zaczynają inaczej mówić, inaczej się poruszają i śmieją. Dla przypatrującego się im świata pozostają tajemniczymi bytami, zwłaszcza dla później dojrzewających chłopców. Wyobrażam sobie, że postrzegają je jako piękne, a zarazem dziwne istoty, do tego przykryte jakimś gęstym pyłem, którego nikt nie jest w stanie rozgarnąć. „Wiedzieliśmy, że dziewczyny były naszymi bliźniakami, że wszyscy istnieliśmy w przestrzeni jak zwierzęta o identycznej skórze oraz że one wiedziały o nas wszystko, chociaż dla nas były nieprzeniknione” – powie jeden z bohaterów książki Przekleństwa niewinności (1993) Jeffreya Eugenidesa [tłum. Witold Kurylak]. To chłopiec z sąsiedztwa, który wraz z kolegami w mrocznym podekscytowaniu śledzi codziennie życie pięciu tajemniczych sióstr Lisbon.

Czytaj dalej