Lepszy bunt
i
zdjęcie: Carol M. Highsmith; źródło: Library of Congress
Doznania

Lepszy bunt

Monika Mańka
Czyta się 8 minut

Nastazja zdecydowała, że dalej przez życie idzie z łóżka. Świat zewnętrzny nie ma nic do zaoferowania – mówi. Film można zobaczyć w łóżku. Muzyki można posłuchać w łóżku. Tańczyć, śpiewać, jeść, studiować, też można.

Wychodzenie z domu jest niebezpieczne. Ludzie skradają się z siatką na motyle i łapią cię w gęstą strukturę współzależności. Wszędzie czyhają oczekiwania. Idź na studia, bądź prezesem, mów w pięciu językach. Umawiaj się na kolacje z kolegami, weź kredyt, wypchnij z siebie dziecko. W domu jestem wolna – Nastazja rozciąga się na parapecie i stuka kieliszkiem w szybę. – Za odwagę – mówi. Odbicie uśmiecha się.

Nastazja lubi o sobie myśleć jak o buntowniku. To nowy rodzaj buntu, lepszy, nie wymaga przemocy. Tak lubi myśleć, chociaż przemoc ma nie tylko zaciśnięte pięści. Słowa czy wyzute niby-gesty wchodzą pod skórę. Każdy to wie. Ona też. W tkance podskórnej nosi ułomności i niedociągnięcia innych ludzi. I swoje własne. Zabarykadowały się w niej. Ale ona nie ma im tego za złe – w końcu zrobiła to samo.

Jej świat streszcza się w 25 metrach kwadratowych. Ramy wyznaczają równo poukładane książki. Zgromadziła ich bardzo dużo. Sama już nie wie, czy zamierza je czytać, czy tworzą fortecę. Barykady rosły poprzez opuszczone żaluzje, notesy, pudełka po pizzy.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Kiedyś mieszkała z matką, ale matka odeszła. „Od teraz mieszkasz tu” – wręczyła jej klucze i zatrzasnęła za sobą drzwi. Dziwna kolej rzeczy, zwykle to dzieci odchodzą do nowych, ciekawszych światów. Teraz to matka stwierdziła, że gdzieś, bez córki, czeka na nią lepsze życie.

Nastazja nie wierzyła, że takie istnieje. Świat jej nie interesuje. Ma wszystko. Kiedy jest głodna, wystarczy kliknąć. Zawsze zamawia z tych samych miejsc. Aplikacja zna jej upodobania, podsuwa sushi, które już zamawiała 109 razy. Pad-thai trafił na jej wycieraczkę 90 razy. Curry z kurczakiem 75. Piątek to dzień pizzy – jadła ją 60 razy. Lubi rytuały. Uspokajają. Takie małe kotwice z krótkim łańcuchem.

Nastazja wyrzuca co 13. sushi. Zamawia pizzę z kukurydzą, a potem wydłubuje każde ziarenko. Bez kukurydzy pizza utraciłaby swoją integralność. Nie byłaby dłużej pizzą hawajską. Musi ją taką zamówić, by potem celebrować swój rytuał wydłubywania. Zresztą, wyszłaby na dziwoląga, zamawiając bez kukurydzy. Świat ma już wystarczająco dużo powodów, żeby uważać ją za wariatkę.

Nie lubi też, kiedy dostawca uporczywie wali do drzwi, chociaż zawsze dodaje uwagi do zamówienia: proszę zostawić pod drzwiami. Skąd ta potrzeba spojrzenia w oczy, usłyszenia „dziękuję”? Nie rozumie tego. Ludzie powinni umieć zaspokajać swoje potrzeby samodzielnie, to jej zdanie. Czy gotuje? Rzadko, nie ma na to czasu.

Myślisz sobie, że jak człowiek siedzi w domu, to mu się nudzi. Pozwól, że ci to wyjaśnię – proponuje Nastazja. – Kiedy zdasz sobie sprawę, że wszystkie te aktywności: chodzenie do kina, teatru, podróżowanie, randkowanie są tylko próbą wypełnienia pustki, poczujesz się wolny. Odpowiedz sobie szczerze: czy wyjście ze znajomymi tak dużo wnosi do twojego życia, czy po prostu nie chcesz siedzieć sam w domu? No właśnie. Nie umiesz być sam. Ja umiem i dlatego jestem silniejsza od ciebie.

To, że nie wychodzi z domu, nie oznacza, że jest flejtuchem. Codziennie rano, o 14., maluje rzęsy, szminkuje usta. Rozciąga matę, rozciąga mięśnie. Prawa noga, lewa, odwrócony wojownik, 50 przysiadów. Wita słońce. Wyciąga świeże pałeczki i w skupieniu je wczorajsze sushi. O 18.30 bierze długą, pulsującą olejkami kąpiel. Leżąc pod kremową kołdrą, dotyka się. Pracę zaczyna około 20., tak przez parę godzin, czasem jeszcze rano. Jest łowcą słów, poszukiwaczem, jeśli wolisz. Nawleka katakany i hiragany na nitki i tworzy z nich polskobrzmiące zdania. Mniej poetycko, jest tłumaczem języka japońskiego. Płacą nędznie, ale błogosławieństwo samotności wymaga ofiary.

Pytasz, czy potrzebuje kontaktu z ludźmi? Przecież go mam, dziwi się. Kiedy umilknie ostatni tramwaj, szykuje się do spotkania. Benzodiazepiny popija winem, poprawia poduszki, wygładza koc. Niebieskie światło wiruje między oprawkami. Laptop parzy w uda.

Znała go od 14 miesięcy, chociaż świat nie nazwałby tego znajomością. Istnieje niepisana zasada, ukryta definicja tego słowa, która przewiduje znajomość rysów twarzy, kuksańce w bok, dzielenie bakterii jamy ustnej. Oni tego nie mieli, a jednak czuła go pod skórą. Spędzali razem noce, pili wino, oglądali filmy. Odliczali razem niewychodzące dni, jak małe rocznice: ona 425 dni, on 359. Czasami wyobrażała sobie, jak wygląda. Silna szczęka, rozwiane włosy, niebieskie oczy. Był jej pierwszą myślą, kiedy otwierała oczy, mieścił się w opuszkach palców, które wsuwała w siebie nieśmiałym ruchem. Chciała go tam mieć. Jedyne, o czym nigdy nie rozmawiali to to, czy się spotkają.

Podczas jednej ze wspólnych nocy, wyznała mu: Myślę o sobie „perfekcjonistka”. Zawsze chciałam wygrywać. Teraz nie wiem, czy chciałam, czy zostałam zaprogramowana na chcenie. Łatwo nas zaprojektować. Zaszczepić myśli, które zaczynamy uważać za swoje. Po pewnym czasie trudno je odróżnić. „Jestem najgorsza”; „nie dam rady”; „jak skończę studia, to będę szczęśliwa”. Szczęście zawieszone na hak. Nigdy nie coś, co się przydarza teraz. Obiecana wizja. Wszyscy tak żyją, więc wydaje się to dobrą ścieżką. Jedyną ścieżką. A potem dodreptujesz do końca i co tam jest? 70 godzin tygodniowo w inkubatorze, z którego nawet jakbyś chciał wychylić łeb, to nie ma po co. Wszystko jest w środku. Kolorowe jedzenie w plastikowych kubeczkach, stół do piłkarzyków, playstation, plazma w kuchni. O 8. ćwiczysz asany z Bogumiłą. Twój kark trafia w ręce Pani Kasi o 15. Uśmiechnięte mordy z teamu robią za twoich najlepszych kumpli. Nie możesz wyjść z biura o 6., kiedy oni zostają, to byłoby świństwo. Jesteś pracownikiem zespołowym, jesteś potrzebny. Zapierdalasz więc do 4.00 rano, a do mieszkania jedziesz tylko po to, żeby się wykąpać i przebrać. Chociaż potem zamontowali prysznice i suszarki do włosów na piętrze. Nie musiałam wychodzić w ogóle. Więc nie wyszłam. Zrezygnowałam z takiego świata. Co jednak świat mi zawdzięcza, a raczej firma i jej pracownicy, to system zabezpieczeń. Po mojej próbie samobójczej zamontowali okna bez klamek. Przyda się przyszłym pokoleniom.

 

Wczoraj przyszło Nastazji wyruszyć w pewną podróż. Obudził ją huk. Roleta porzuciła okno, a świat zyskał możliwość, żeby zajrzeć jej w trzewia. Poczuła się zupełnie naga, zawstydzona sobą, przyłapana. Nie mogła się ruszyć, jak dziecko zauważone na kradzieży batonów.

Po chwili namysłu podsunęła krzesło i z szarym, polarowym pledem pod pachą, wdrapała się na parapet. W bloku naprzeciwko skrzyło się jedno światło – wprost w jej okna. Czyli nie tylko ja nie śpię o drugiej w nocy, pomyślała i zamarła. Klęcząc na parapecie, zobaczyła sylwetkę mężczyzny. Był wysokim brunetem, miał okulary w czarnych oprawkach i ciemny T-shirt. Nie miał na sobie spodni, tylko bokserki. Chodził po mieszkaniu tam i z powrotem, jak greccy filozofowie, kiedy nad czymś rozmyślali. Przyglądała mu się chwilę. Mężczyzna stał teraz przed lodówką. Wyciągnął butelkę, wziął długiego łyka i usiadł przy stole. Nastazja usiadła na parapecie i wcisnęła twarz w szybę, trzymając prowizoryczną zasłonę na kolanach. Nie mogła dojrzeć, co pije, jaki ma wyraz twarzy, czy jest smutny, czy rozdrażniony, pijany czy zmęczony. Próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ktoś ją dotykał. Musiało to być jakieś dwa lata temu. Przelotne znajomości, przypadkowy, naprędce uprawiany seks. Seks w klubie, pracy, wyjazdach integracyjnych. Na niewygodnych materacach ozdobionych plamami, nad których pochodzeniem lepiej się nie zastanawiać. Na stojąco, na biurku. Smakował jak odgrzewane żarcie z „maka”. Zostawała po nim zgaga i obrzydzenie do samego siebie.

Kilka dni później kurier zostawił dwie paczki na wycieraczce. Nastazja otworzyła tylko jedną. Roleta została w przedpokoju, lornetka stanęła na parapecie. Od tego czasu jej codzienne rytuały urosły o jedną pozycję. Sklejała go sobie. Wiedziała już, że lubi whisky, mieszka sam, gra dużo na konsoli. Często zamawia pizzę, siada na dywanie i do 6. rano zabija smoki. Nigdy go nikt nie odwiedza, nie odkąd ona odwiedza jego. Widywała go codziennie, a jednak gniotła ją myśl, że to przecież tylko wycinek. Zna jedną, zachodnią stronę jego życia. A co z resztą? W jakiej pozycji śpi, czy śpiewa pod prysznicem? Zostawia skarpetki na podłodze, czy jest raczej z tych porządnych?

Trzecie piętro, bez balkonu. Usiadła na parapecie i podkręciła ostrość. Wszedł w jej życie trzy tygodnie temu. Teraz noce spędzała z nim. Kiedy siedział do rana, rozkładała kołdrę na parapecie i zasypiała. Dzisiaj włożyła najładniejszą bieliznę, pończochy, rozpuściła włosy. Włączyła jazz. Nalała sobie kieliszek wina i zgasiła światło w mieszkaniu. Jak idealna żona w szpilkach i szpiczastym staniku, tylko z lornetką zamiast parującego garnka spaghetti. Jeszcze nie wrócił. Gdzie jest? Dźwięk saksofonu przerywały krótkie wibracje jej telefonu. Nie chciała spojrzeć w tamtym kierunku. Przecież on na mnie czeka, wyrzuty sumienia osiedliły się w jej żołądku jak wrzody. On, jej internetowy mężczyzna. Czuła się jak niewierna żona. Jak oszustka. Zaskoczyło ją, jak łatwo wpadła w ramiona żywego człowieka. Wybrała zimny parapet z obietnicą unerwionego ciała zamiast ciepłych wgnieceń łóżka.

Ożyję dla niego – postanowiła. Zaczęła szykować się na przyjęcie go do swojego dwudziestopięciometrowego świata. Wierzyła, że przyjdzie. Co ma do zostawienia? Przeszczepi jego ekosystem tu. W końcu go zna.

Świat przerwał przygotowania. Pojawiła się ona, pandemia. Niewidzialny wirus wtłoczył ludzi w ściany. Internet pęczniał od manifestów. „Zostań w domu, ćwicz, rozwijaj pasje”. Ludzkość żyła teraz życiem Nastazji. W końcu natura postanowiła się z nami rozprawić – pomyślała z satysfakcją, czytając wiadomości. Zasłużyliśmy na to dawno temu.

Gdyby się wszyscy zbuntowali, jak ja, nie byłoby problemu – tłumaczyła podczas obiadu. – Co, nie mam racji? Krzesło milczało.

Miasto oczyściło się z robali. Czyste chodniki, wyprostowane główki traw. Powietrze odetchnęło. Wandale siedzą w domach. Razem z nimi ich potrzeby rywalizacji, porównywania się, przynależności. Ich chęć dyrygowania, rozkazywania, oceniania.

Nagle nikt nie chciał słyszeć od niej „dziękuję” po dostarczeniu paczki, można ją zostawić pod drzwiami. Można pracować w piżamie, podziwiać Jezioro łabędzie na materacu, podróżować z Google Street View. Ile rzeczy nagle można, ilu nie trzeba. Świat wracał do ustawień fabrycznych.

Teraz mogę wyjść. Teraz jestem bezpieczna – powiedziała i przekręciła klucz.

 

Czytaj również:

Nuda
i
„Młodość”, Frederick Carl Frieseke, 1926 r., Los Angeles County Museum of Art/Rawpixel (domena publiczna)
Opowieści

Nuda

Łukasz Nicpan

Prawdziwą nudę poznałem w Radomsku, w ceglanym domu dziadków, u których co roku spędzałem wakacje. Całe dwa miesiące w czteroizbowym domu z gankiem pośród ogrodu pełnego kwiatów, malin, jaśminów, krzewów porzeczek i agrestu. Codziennie te same lwie paszcze, malwy, maliny, jaśminy, porzeczki i agrest. W sadzie dojrzewały renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie. Codziennie te same renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie.

W biblioteczce dziadka stały cztery książki po niemiecku, bez obrazków, a po polsku – tylko dwa tomy encyklopedii Orgelbranda. Jedyną książeczkę, jaką przywiozłem ze sobą z Łodzi, rymowaną opowiastkę o amerykańskim milionerze, umiałem już na pamięć. Miała tytuł Mister Twister. Na pamięć znałem nawet nazwisko jej autora. Nazywał się S. Marszak.

Czytaj dalej