Czy sztukę można przedawkować? Jeżeli tak, to Warsaw Gallery Weekend jest strefą ryzyka. Tyle utalentowanych osób, miejsc, wystaw, prac, konceptów i tekstów na kserówkach wyjaśniających, o co w tym wszystkim chodzi. O przesterowanie nietrudno. Mnie na przykład ostatni WGW wyteleportował aż na Księżyc – i, żeby było jasne, nie chcę bynajmniej zaczynać tymi słowami wyznania w stylu (nie)szczęsnego Thomasa De Quinceya.
Zanim jednak trafi się na Księżyc, trzeba najpierw oddać się Słońcu.
Gdzie jest pięknie?
Mówi się dużo o deficycie piękna we współczesnej sztuce; te narzekania trwają co najmniej od czasu, kiedy Duchamp pokazał na wystawie pisuar, choć i obrazy Picassa, prawdopodobnie najlepszego malarza XX wieku, niektórym wydawały się początkowo „brzydkie” – kłóciły się bowiem z klasycznym kanonem piękna, skodyfikowanym przez starożytnych. Tęsknota za tym kanonem nie wygasła właściwie do dziś, choć przestał obowiązywać już grubo sto lat temu, wraz z początkiem modernizmu.
Tymczasem wbrew rozpowszechnionym przekonaniom jakoby współczesna sztuka lekceważyła piękno, składając je w ofierze na ołtarzu konceptów, subwersji i dyskursów, WGW dostarczył mnóstwa pięknych prac, a nawet całych wystaw. Ktoś powie, że na święcie rynku organizowanym przez galerie komercyjne to nic dziwnego: sztuka nie jest od tego, żeby się podobać, ale jeżeli ładnie wygląda, to jednak tym lepiej, zwłaszcza kiedy trzeba ją sprzedać. Powiedzmy sobie jednak szczerze, cóż nam to szkodzi? Kolekcjonerów, których uwiodą piękne prace, wrażliwość może drogo