Krótki film o kobiecości
i
Mania Akbari w filmie "Ten" Abbasa Kiarostamiego, 2002 r.; zdjęcie: AF archive/Alamy Stock Photo
Marzenia o lepszym świecie

Krótki film o kobiecości

Artur Zaborski
Czyta się 10 minut

Wszystkie jej filmy zostały zakazane przez cenzurę. Jak zareagowała? Kręciła kolejne. Z irańską reżyserką Manią Akbari o życiu w chorobie, wygnaniu z własnego kraju i o tym, co to znaczy być artystką w ciągle jeszcze patriarchalnym świecie, rozmawia Artur Zaborski.

Jej filmy miały światowe premiery na najważniejszych festiwalach – w Locarno, San Sebastián czy Cannes – a retrospektywy prac wizualnych pokazywano w tak prestiżowych miejscach, jak British Film Institute (BFI) czy Tate Modern. Iranka Mania Akbari w swojej często autobiograficznej sztuce podejmuje tematy mastektomii, menopauzy, ciąży. Czyli te, o których jej rodaczkom mówić nie wypada. Artystka nie zamierzała jednak milczeć, więc na cenzurę władzy nie musiała długo czekać. Po okrutnej nagonce zdecydowała się na życie na wygnaniu. Schronienie znalazła w Wielkiej Brytanii, skąd poprzez sztukę upomina się o godność irańskich kobiet.

Kiedy podczas spotkania na Krakowskim Festiwalu Filmowym pytam ją o samopoczucie, odpowiada stanowczo, że to nie jej trzeba żałować, tylko tysięcy kobiet, które poddają się losowi.


Artur Zaborski: Na czym polega traumatropia?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Mania Akbari: Nowe badania wskazują, że trauma to czynnik, który potrafi wywołać zmiany kształtu mózgu. To tak, jakby nagle pojawił się w nim jakiś plastikowy element. Traumatropia polega na odwróceniu tego procesu, wpłynięciu na mózg w taki sposób, by przywrócić jego kształt – jak najbliższy pierwotnemu. Bardzo mnie ten temat zajmuje. Interesują mnie zmiany i adaptacje ciała zachodzące pod wpływem różnych czynników. Przekładam to na sztukę. Ciało fascynuje mnie jako powłoka, w której jesteśmy zmuszeni funkcjonować. Nie jestem moim ciałem, ale żyję w nim. Relacja pomiędzy ciałem a psychiką też jest dla mnie fascynująca. Dla innych jesteśmy tym, co pokazuje nasze ciało. A dla siebie samych? Do dzisiaj nie wiem, kim jestem. Próbuję tego dociec. Mam wrażenie, że z każdą sekundą zbliżam się ku odpowiedzi. Jednak również z każdą sekundą się przeobrażam, jestem kimś innym. Choć to zmiany ciała są najłatwiej odnotowywane przez innych, to zmienia się ono o wiele wolniej niż jaźń, która to ciało wypełnia. To pewien paradoks.

Kiedy skierowałaś kamerę na swoje ciało?

15 lat temu zachorowałam na raka piersi. Leczyłam się chemioterapią, kinoterapią i sztukoterapią, ale to kamera działała na mnie najlepiej. Dlatego nakręciłam w tym czasie film 10 + 4, który zaczyna się od kłótni z moją zaklętą w ciele chłopca 10-letnią córką, Amirą, a przeradza w „kłótnię” z rakiem. Nowotwór był zaawansowany. Niektórzy lekarze nie dawali mi żadnych szans na przeżycie. Miałam tylko kamerę, z nią rozmawiałam, jej się zwierzałam. Nie wiedziałam, czy skończę swój film, czy umrę w trakcie któregoś z ujęć. Dziś mówię, że mam trójkę dzieci. Pierwsze urodziło się w Iranie, drugie przyszło na świat w Wielkiej Brytanii, a trzecie to moja kamera, która nieustannie trzyma się mnie jak szkrab chwytający się rąbka sukienki matki i obserwujący ją. A ja jako matka ciągle patrzę w jej kierunku, poświęcam jej czas, myślę o niej niemal non stop. Nie wierzę, że sztuka i życie prywatne mogą być oddzielone. Nie potrafiłabym przetrwać bez sztuki i nie potrafiłabym robić sztuki, gdybym nie żyła.

Jak wpłynęła na Ciebie choroba?

Zmieniła mnie fizycznie. Musiałam przejść podwójną mastektomię. Mam mnóstwo blizn, które zostały mi po zabiegu. Przypominają mi o tym, co przeżyłam. Moi przyjaciele mówią, że od tamtej pory noszę w sobie śmierć. Gdy wyzdrowiałam, cieszyłam się, że będę mogła usunąć blizny i zapomnieć o całym tym koszmarze. Dostałam jednak wtedy wiadomość ze szpitala, z której dowiedziałam się, że mój nowotwór ma podłoże genetyczne i powróci.

Lekarze zapytali, czy myślałam o kolejnym dziecku. Hormony wydzielane w organizmie w czasie ciąży są bowiem w stanie zahamować nawrót choroby o takim właśnie podłożu. Oczywiście w moim stanie zdrowia zajście w ciążę było niemal niemożliwe. Mimo to usłyszałam, że powinnam spróbować metody in vitro. Udało się już za pierwszym razem i urodziłam drugie dziecko. W ten sposób dałam życie komuś, kto dał życie mnie.

Podczas ciąży Twoje ciało uległo kolejnym przeobrażeniom.

Czułam się jak rzeźba. Najpierw zabrano mi piersi i poraniono. Dziury w klatce piersiowej były ogromne. Nie poznawałam siebie. Przez nowotwór byłam koszmarnie wychudzona. Znikałam w oczach. A gdy pojawiła się ciąża, zaczęłam przybierać na wadze, pęcznieć, brzuch powiększał się, nabierałam sił. Moje ciało ulegało nieustannej transformacji. Ingerowali w nie najróżniejsi ludzie: lekarze, chirurdzy, wreszcie dziecko. Traciłam do mojego ciała prawo, pozbywałam się niezależności. Nie należało już do mnie, decydowali o nim i zarządzali nim inni. Po porodzie stało się jeszcze bardziej upolitycznione, bo nie mieściłam się w ramach wyznaczonych przez konserwatywne irańskie społeczeństwo.

Już przy pierwszym dziecku ludzie nie rozumieli, że nie porzuciłam sztuki dla roli matki. Mimo dziecka nadal rozwijałam się jako artystka. Jestem feministką i wojowniczką – nie boję się upominać o siebie.

Rozwód brałam trzykrotnie, co w mojej ojczyźnie jest bardzo źle widziane. Moi byli mężowie najpierw zapewniali mnie o dozgonnej miłości, potem chcieli ograniczać moją aktywność artystyczną. Miałam przestać być sobą, a stać się żoną, matką, opiekunką ogniska domowego. A ja nie pozwalałam i nie pozwolę, żeby ktokolwiek mnie w ten sposób kontrolował.

Zagarnianie ciała kobiety przez mężczyzn i rządzone przez nich instytucje to stały motyw w Twojej sztuce. Jak reagują na nią Irańczycy?

Zakazami. Wszystkie moje filmy zostały zablokowane przez cenzurę. Jestem niezależną artystką, więc nie powstrzymało mnie to przed tworzeniem kolejnych. Nigdy nie brałam pieniędzy od rządu. Korzystałam z nowych technologii, które umożliwiły mi pracę przy niskim nakładzie kosztów. Goto­we filmy nagrywałam na płyty DVD i rozdawałam moim przyjaciołom, prosząc, by podczas pobytu za granicą wysyłali je na festiwale. Wiele z nich faktycznie włączało moje produkcje do swoich programów, a nawet zapraszało na spotkania.

Gdy wracałam z jednego z takich wydarzeń, zatrzymano mnie na lotnisku w Teheranie. Zabrano mi paszport. Bardzo się bałam, że już nigdy nie będę mogła opuścić granic Iranu. Niektórzy bliscy twierdzą, że zachorowałam na raka w konsekwencji stresu, z jakim się wtedy mierzyłam. Jakimś cudem udało mi się jednak zachować zimną krew i uzyskać pozwolenie na kolejne wyjazdy.

Ale z jednego z nich już do kraju nie wróciłaś. Dlaczego?

Byłam na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Edynburgu, kiedy w przeddzień planowanego powrotu do Iranu zadzwonił ojciec i wykrzyczał do słuchawki: „Nie wracaj tutaj!”. Nie wiedziałam, co się dzieje. Kazał mi wpisać w wyszukiwarce moje imię i nazwisko w farsi. Zobaczyłam ponad 80 stron, na których opublikowano zdjęcia z czasu chemioterapii. Wyglądałam na nich upiornie, a nagłówki głosiły: „Mania Akbari, kontrowersyjna irańska artystka, jest lesbijką i mierzy się z AIDS”. Zamiast się załamać, pomyślałam tylko, że to kolejny atak na ciało kobiety – tak typowy dla prawicy w Iranie. Nie napisano, że jestem aktywistką polityczną ani bojowniczką o prawa kobiet, tylko sprowadzono mnie do roli artystki lesbijki.

Jak sobie poradziłaś na obczyźnie?

Miałam ze sobą jedną walizkę. Tułałam się od domu do domu, wykorzystując znajomości moich przyjaciół. Zamierzałam wyjechać do Kanady, gdzie mam sporo bliskich. Jednak w ambasadzie usłyszałam, że aby wyrobić sobie wizę, muszę najpierw wrócić do Iranu. To nie wchodziło w grę. Strasznie tęskniłam za moimi psami – miałam ich aż pięć – i za moim studiem.

W Londynie pomogli mi ludzie sztuki – zwłaszcza reżyser filmowy Mark Cousins, któremu wysłałam moje krótkometrażówki. Zrobiliśmy razem film, który odbił się na tyle głośnym echem, że BFI zorganizował retrospektywę mojej twórczości. Wtedy rząd brytyjski przyznał mi rezydencję i oficjalnie pozwolił zostać na swoim terytorium. Nauka języków obcych zawsze była dla mnie wyzwaniem z powodu dysleksji. Kiedy poznałam Marka, prawie w ogóle nie mówiłam po angielsku. Nie rozumiałam wypowiadanych przez niego słów, za to bez problemu odczytywałam komunikaty, które wysyłał mi za pomocą swojej sztuki. Język kina jest uniwersalny i do rozumienia go nie trzeba znać języka dialogów. Do dzisiaj w Wielkiej Brytanii czuję się, jakbym tańczyła pomiędzy dwiema salami, w których grają różną muzykę: funkcjonuję jednocześnie w dwóch kulturach, w dwóch geografiach, według dwóch kodeksów zachowań. Mostem pomiędzy nimi stała się sztuka.

Tak bezwzględny atak prawicy na Ciebie jest dla mnie o tyle zaskakujący, że przecież w Iranie działa wielu reżyserów, którzy kręcą niewygodne dla władzy filmy zupełnie nielegalnie – by wspomnieć tylko Mohammada Rasou­lofa czy Dżafara Panahiego.

Jestem przekonana, że gdybym była mężczyzną, pozwolono by mi podróżować i dano spokój. Ale władza nie może znieść tego, że kobieta pozwala sobie wyjść poza kontrolę. Ajatollahowie czasami nawet chwalą się, gdy w kraju ktoś zrobi antyreżimowy film: „Mówicie, że u nas jest bezwzględny totalitaryzm, a tu proszę, pozwalamy się krytykować i nic za to nie robimy”. To bardzo sprytna taktyka, bo artysta nigdy do końca nie wie, na co może sobie pozwolić. Raz zrobisz odważne dzieło i nie spotkają cię z tego tytułu żadne konsekwencje, a kiedy indziej powiesz coś niewłaściwego i spadnie ci na głowę masa kłopotów. Gdyby granica akceptacji była jasno określona, wtedy każdy wiedziałby, jak daleko może się posunąć, żeby jej nie przekroczyć. Ale ponieważ granica ta jest płynna, nie wiadomo, co jest bezpieczne, a co nie. Zastanawianie się, czy już przekroczyło się tę linię, jest nieznośne i powoduje, że wielu artystów woli milczeć.

Albo zwraca się ku metaforze, jak wybitni irańscy filmowcy – Majid Majidi, Abbas Kiarostami czy wspomniany Panahi – którzy niby opowiadali historie o dzieciach, ale tak naprawdę wszyscy wiedzieli, że to o problemach dorosłych.

Rewolucja islamska w 1979 r. kompletnie zmieniła irańskie kino. Lata 80. to czas wojny z Irakiem, więc filmowcy musieli opowiadać wojenne historie gloryfikujące śmierć dla ojczyzny. Mimo że mężczyźni trafili na pierwszy plan, to jednak ciało kobiety stało się obsesją władzy.

Wystarczy spojrzeć na kino z lat 70. W filmach tej dekady kobiety mają zarysowane talie, możemy oglądać ich włosy. Po przewrocie religijnym pokazuje się nas tylko w chustach i w pełnym przykryciu. Zostałyśmy wyrugowane z ekranu. Filmowcy, którzy mimo wszystko chcieli podejmować temat kobiet, rzeczywiście uciekali się do języka ezopowego. Ja jednak nie chciałam tego robić. Postanowiłam, że będę przed kamerą sobą, co dla irańskiej władzy oznacza, że pokazuję się naga.

Obnażenie się przed kamerą zadziałało na Ciebie terapeutycznie?

Zdecydowanie. Noszę w sobie traumy, które medycyna próbowała leczyć psychotropami. Ja jednak najlepiej czuję się dzięki kamerze. Szczerze mówiąc, kino samo w sobie niewiele mnie obchodzi. Nie pałam do niego miłością. I nie oczekuję, że ono będzie się przejmować mną. Ja po prostu potrzebuję kina, żeby przetrwać. To jak z powietrzem: nie żywię do niego uczuć, ale nie potrafię bez niego przeżyć.

Z mojego podejścia wynika też niewiara w to, że kino może być fikcyjne. Nie chodzi mi tutaj o dokumentalny charakter moich prac. Uważam, że po prostu nie da się stworzyć dzieła sztuki bez wlewania w niego siebie, swoich doświadczeń. Dlatego film jest dla mnie częścią nas samych, zbiorem komórek, które oderwaliśmy od organizmu. Kręcę docufiction – dokumenty, w których grają profesjonalni aktorzy, co wprawia w konfuzję selekcjonerów. Na jednym z festiwali programerzy nie wiedzieli, jak zaklasyfikować mój film. Zastanawiali się, czy to jeszcze dokument, czy już fikcja. Powiedziałam im, że dla mnie ten podział jest sztuczny. To pokazuje, jak bardzo potrzebujemy mieścić się w jakichś granicach.

To o tyle ciekawe, że wydajesz się żyć pomiędzy: działasz na przecięciu kina i wideo-art, twoja tożsamość rozdarta jest między byciem Iranką a Brytyjką, w Iranie też miałaś pewnie podwójne życie – w sferze oficjalnej i nieoficjalnej.

To u Irańczyków norma. My nawet domy budujemy tak, żeby odgrodzić się od świata zewnętrznego. Wiele z nich ma w środku bar. Naprawdę! Korzystamy z nich, gdy odwiedzają nas znajomi. Pijemy arak, serwujemy drinki – robimy wszystko to, co wy robicie w pubach i restauracjach, a nam nie wolno. Na zewnątrz udajemy abstynentów, kobiety noszą hidżab, nie tańczymy ani nie śpiewamy, gdy wyjdziemy na ulicę. Ale w bezpiecznej przestrzeni domu urządzamy imprezy, na których upijamy się i bawimy zupełnie niepomni narzuconych nam przez władzę ograniczeń. To jest jakaś forma schizofrenii. Mamy jakby dwie osobowości.

Zwróć jednak uwagę na mechanizm, jaki rządzi Irańczykami. Zabrano nam sferę publiczną, w której wy, na Zachodzie, funkcjonujecie razem, socjalizujecie się. Ale my zamiast się o nią upomnieć, wybraliśmy przekształcenie naszej sfery prywatnej w miejsce wspólne. W Iranie dom jest twoim miastem, a w Londynie miasto jest twoim domem.

Czy Irańczycy czują się wolni?

Tak mówią, ale zapytaj ich, jak definiują wolność. To pojęcie znaczy coś innego niż w rozumieniu Zachodu. Są wolni w niewoli. Nie chcę tu wartościować, czyja wolność jest lepsza, bo kto tak naprawdę jest wolny w kapitalizmie?

Ty czujesz się wolna?

Nie. I wiem, że to się nigdy nie zmieni. Moje traumy zostaną ze mną już na zawsze. Mój organizm jest jak walizka, w której trzymam bolesne wspomnienia, trudne doświadczenia i niemożliwe do przepracowania krzywdy. Jestem silna. Potrafię z tym żyć. Ale nie znaczy to, że nie cierpię.

Mania Akbari w filmie "Ten" Abbasa Kiarostamiego, 2002 r.; zdjęcie: AF archive/Alamy Stock Photo
Mania Akbari w filmie „Ten” Abbasa Kiarostamiego, 2002 r.; zdjęcie: AF archive/Alamy Stock Photo

Mania Akbari:

Irańska reżyserka i artystka niezależna, autorka m.in. 20 Fingers (2004), 30 Minutes to 6 am (2010), Life May Be (2014). W swojej często autobiograficznej twórczości opracowuje problemy społeczne, identyfikację płciową, doświadczenie ciała i choroby.

Czytaj również:

Archeolożka i obywatelka
i
Garbology (po polsku: śmieciologia, czyli archeologia współczesnych odpadów) w praktyce na ulicach Teheranu – ostatni projekt Leili w Iranie; zdjęcie z prywatnego archiwum autorki
Przemyślenia

Archeolożka i obywatelka

Aleksandra Lipczak

W 2010 r. w całym Iranie było osiem wykładowczyń archeologii – z irańską archeolożką i naukowczynią Leilą Papoli-Yazdi rozmawiała Aleksandra Lipczak

Aleksandra Lipczak: Powtórzę pytanie, które sama zadajesz studentom: po co archeologom gender?

Czytaj dalej