Page 18FCEBD2B-4FEB-41E0-A69A-B0D02E5410AERectangle 52 Przejdź do treści

O wiośnie mamy zielone pojęcie!

Kiedy wszystko się dopiero rodzi i rozwija, wiosenny „Przekrój” nadlatuje w pełnym rozkwicie! W najnowszym wydaniu piszemy z rozwagą o równowadze, z odwagą o strachu, z uwagą o bałtyckich krajach, z miłością o wróblach i z zachwytem o zieleni i porankach. Zachęcamy do czytania!

Kup wiosenny „Przekrój”!

188 stron do czytania przez trzy miesiące. „Przekrój” w nowym formacie jest wygodniejszy do przeglądania i idealnie mieści się w skrzynce pocztowej. Zamów i ciesz się lekturą – tylko tutaj w niższej cenie. Sprawdź!

Przekrój
Przed świętami Bożego Narodzenia często robimy zakupy na ostatnią chwilę. Ale choinkę naprawdę ...
2018-12-05 10:00:00
Opowiadanie
Kradzież choinki
Kradzież choinki

Przed świętami Bożego Narodzenia często robimy zakupy na ostatnią chwilę. Ale choinkę naprawdę lepiej kupić nieco wcześniej...

Czyta się 7 minut

Niebieskie światła dwóch policyjnych radiowozów i karetki wyglądały niemal świątecznie na białym pustkowiu. Pojazdy zaparkowano przy mało uczęszczanej drodze, z dala od zabudowań, a na zachodzie majaczyła blada poświata miasta. Było bezwietrznie, bezchmurnie, ale dość mroźnie. Śnieg, księżyc i zorza polarna zapewniały niezłą widoczność na miejscu wypadku.

Okutany w kurtkę policjant szedł poboczem i analizował okoliczności. Na ostrym zakręcie duży dżip wjechał w tył niewielkiego pikapa, który wypadł z drogi, kilkakrotnie dachował i zatrzymał się na wielkiej skale. Ciąg zdarzeń oczywisty, ale przygotowanie raportu pewnie trochę zajmie. Niezbyt wymarzone zakończenie służby w dzień wigilijny.

Sanitariusze zajmowali się spoczywającym już na noszach kierowcą pikapa, którego za chwilę odniosą do karetki. Spędzi swoje święta w szpitalu, jeśli przeżyje.

Zamów prenumeratę cyfrową

Z ostatniej chwili!

U nas masz trzy bezpłatne artykuły do przeczytania w tym miesiącu. To pierwszy z nich. Może jednak już teraz warto zastanowić się nad naszą niedrogą prenumeratą cyfrową, by mieć pewność, że żaden limit Cię nie zaskoczy?

Policjant ostrożnie stąpał po oblodzonej, stromej drodze. Dobiegał sześćdziesiątki, dlatego poruszał się raczej sztywno po nierównej powierzchni. Poza drogą śnieg był głęboki i mężczyźnie marzły stopy, kiedy brnął przez zaspy w półbutach. Wreszcie udało mu się dotrzeć do noszy i przyjrzeć poszkodowanemu.

Był to młody człowiek, duży i gruby, ubrany w wytarte dżinsy, glany i czarną, skórzaną kurtkę zdobioną rozmaitymi emblematami. Włosy czarne, podfarbowane miejscami na czerwono, policzki gładko wygolone. Kolorowy tatuaż nad uchem, drugi policzek niewidoczny z powodu krwi broczącej z wielkiej rany ciętej na czole. Nos zmiażdżony, zakrwawiony. Funkcjonariusz nie mógł pozbyć się wrażenia, że kiedyś już widział tego człowieka.

– Co my tu mamy? – zapytał.

– Nieprzytomny, ale tętno stabilne. Prawdopodobnie złamana ręka i kość obojczykowa, ale chyba uniknął obrażeń wewnętrznych. Urazy głowy. Musimy szybko odwieźć go na OIOM – odpowiedział jeden z sanitariuszy.

Korzystając z pomocy dwóch funkcjonariuszy, podnieśli nosze i ruszyli. Zanim znaleźli się na łatwiejszym odcinku, prowadzącym do stromej drogi, mieli do przejścia spory kawałek. Poszkodowany ważył swoje, a głęboki śnieg utrudniał chodzenie. W końcu jednak udało im się wejść na szosę i nosze zniknęły w karetce, która wnet odjechała w stronę miasta.

Policjant wrócił do dżipa i przyjrzał się masce auta. Była mocno powyginana na skutek zderzenia. Kierowca stał obok samochodu i podtrzymywał dwumetrowy świerk, który również wyraźnie ucierpiał podczas wypadku. Ścięty czubek, połamane gałązki.

– Hermann jestem – przedstawił się policjant. – To ja prowadzę czynności dochodzeniowe na okoliczność tego wypadku.

– Ólafur – odpowiedział kierowca. Był niskiego wzrostu, miał na sobie płaszcz koloru kawy, ciepłą czapkę, a na nosie okulary.

Hermann przyglądał się drobnemu mężczyźnie i zastanawiał, czy to możliwe, że jego twarz przybrała wyraz… triumfalny?

– Jak to się stało? – zapytał. – Czy ten samochód stał, kiedy pan w niego uderzył?

– Nie, jechał wolno.

– Nie mógł się pan zatrzymać, kiedy go zobaczył?

– Mogłem, ale wjechałem w niego z premedytacją. Zapobiegłem w ten sposób kradzieży.

– Kradzieży?

– Tak, on chciał ukraść moją choinkę. Ale krzywdy nie chciałem mu robić. To stało się przypadkiem. W obronie własnej znaczy.

Policjant patrzył z niedowierzaniem to na niewysokiego człowieka, to na drzewko.

– Coś mi tu śmierdzi. Proszę ze mną do samochodu. Muszę usłyszeć wszystko od początku do końca.

Usiedli w radiowozie, tym, który miał włączony silnik, dlatego w środku było dosyć ciepło.

Hermann wyciągnął notes i długopis.

– No – powiedział – nie wygląda to dobrze. Co dokładnie się wydarzyło?

Ólafur zdjął czapkę, ujawniając łysinę.

– Po południu wyjechałem z do­mu, żeby kupić choinkę dla rodziny. Wszystko w tym roku jakoś tak na ostatnią chwilę. Nie od razu znalazłem odpowiednie drzewko i musiałem odwiedzić kilka punktów sprzedaży, ale wreszcie mi się to udało w szkółce poza miastem. Zapłaciłem, ale chciałem jeszcze rzucić okiem na bombki, na które dawali rabat, piętnaście do dwudziestu procent w zależności od wielkości. A potem, kiedy podniosłem głowę, drzewko zniknęło. Zacząłem się rozglądać i zauważyłem, jak ten gość biegnie z choinką na parking. Sprzedawca gdzieś się zapodział, więc nie mogłem go poprosić o pomoc. Ruszyłem za tym człowiekiem i krzyczałem, że zabrał moją choinkę. Ale on wrzucił ją na pakę i zachowywał się jak cham.

– To znaczy? – zapytał policjant.

– Po prostu pokazał mi palec – odparł Ólafur i wyprostował środkowy palec prawej ręki. – O tak.

– Nic nie powiedział?

– Coś tam się wydzierał, ale tak niewyraźnie, że nie zrozumiałem.

– Dobrze, a co było dalej? – zapytał policjant.

– Jak to? Ruszył, a ja za nim moim samochodem. Nie było opcji, żebym mu pozwolił odjechać z moją choinką, której się tyle naszukałem.

– A dlaczego nie zadzwonił pan na policję?

– Miałem wyłączoną komórkę i nie pamiętałem numeru alarmowego. To się zdarza, kiedy się zdenerwuję.

– Może pan dzwonić pod numer alarmowy, nie wstukując go z klawiatury.

– Nie wiedziałem. Słabo się znam na tych telefonach.

– Rozumiem. Proszę mówić.

– Zatrzymał się na czerwonym na skrzyżowaniu. Wtedy wyskoczyłem z wozu i zdążyłem ściągnąć choinkę z paki, zanim ruszył. Wrzuciłem ją do mojego dżipa, po czym zauważyłem, że on zawraca. Musiał zauważyć brak drzewka. Zawracając, złamał wszystkie możliwe przepisy drogowe, ale ja szybko wskoczyłem do samochodu i odjechałem. Jechał za mną, więc bałem się wracać do miasta, bo musiałbym się zatrzymywać na światłach. Skierowałem się więc w drugą stronę, żeby mu uciec na krajówce. Wiem, że mój samochód jest szybszy od jego.

Policjant z drugiego radiowozu zapukał w szybę auta. Hermann ją opuścił.

– Wiemy już, kim jest poszkodowany – powiedział policjant. – Niedawno został zwolniony warunkowo z więzienia i mieszka w domu przystosowawczym. Dali mu pieniądze i wysłali, żeby kupił choinkę.

– Chciał sobie przyoszczędzić i zwinąć drzewko za darmo – rzucił Hermann, zamykając okno. – Co było dalej? – spytał Ólafura.

– Jechałem tak szybko, na ile mi starczyło odwagi, ale on nie odpuszczał. Długo widziałem go w lusterku. Wreszcie zniknął. Zatrzymałem się i odczekałem chwilę. Nikt nie nadjechał. Wtedy zawróciłem i pojechałem do miasta. Zrobiło się już późno, więc się spieszyłem. Nagle z bocznej drogi wyjechał na mnie ten pikap i musiałem ostro dać po hamulcach, żeby na niego nie wpaść. Silnik zgasł i nie chciał odpalić. Facet wyskoczył z auta, dopadł do moich drzwi, ale zdążyłem je zablokować. Wtedy w nie kopnął i stąd to wgniecenie. Niech pan zobaczy – Ólafur wskazał palcem dżipa.

Hermann spojrzał w tamtą stronę i zauważył wgniecenie na drzwiach kształtem przypominające but.

– Przyłożył się.

– Tak. Ja się oczywiście śmiertelnie wystraszyłem, bo tylne drzwi miałem otwarte. Ale on po prostu wyciągnął choinkę ze środka i wrzucił do siebie na pakę. I odjechał.

– Wtedy też nie przyszło panu do głowy, żeby skontaktować się z policją? – zapytał Hermann.

– Miałem taki zamiar, ale udało mi się odpalić auto, a on nie zdążył jeszcze odjechać daleko. Jechał wolno, jakby specjalnie mnie tym prowokował. Raz-dwa go dogoniłem, a on wystawił rękę przez okno i znów pokazał mi palec. Wtedy miarka się przebrała. Nie mogłem pozwolić, żeby takie bydlę okradło mnie w samą Wigilię. Przed nami był ostry zakręt i gdy do niego dojechaliśmy, wjechałem mu w tył, a on wypadł z drogi i dachował. Najpierw gość nie ruszał się w aucie, ale kiedy zabierałem drzewko, wypadł z wrzaskiem z szoferki. Czoło mu krwawiło i chciał się na mnie rzucić. Wtedy walnąłem go pniakiem choinki w nos i go znokautowałem. Dalej wszystko pan wie.

Hermann zanotował najważniejsze punkty, a teraz odłożył notes.

– Nie wiem, jak ta sprawa zostanie zakwalifikowana – powiedział – ale na pewno poniesie pan jakieś konsekwencje. Miejmy nadzieję, że poszkodowany nie jest w ciężkim stanie.

– Ale przecież to kryminalista!

– Tak, ale mimo wszystko moim zdaniem dokonał pan bardzo brutalnego czynu.

– Mogę zadzwonić do żony? – spytał Ólafur. – Pewnie już się o mnie niepokoi.

– Tak, proszę bardzo – odpowiedział Hermann, wskazując telefon w radiowozie.

Ólafur wybrał numer. Rozległ się głośny sygnał. Telefon nastawiony był na głośnomówiący.

– Halo? – odezwał się kobiecy głos.

– Sigríður, kochanie, to ja, Ólafur.

– Ólafur! Gdzie ty się właściwie podziewasz?

– Trochę mi to zajęło, ale już wracam do domu z choinką.

– Z choinką? Dzwonili ze szkółki i powiedzieli, że odjechałeś i zostawiłeś ją u nich.

– Nie, Sigríður, nie. Mam ją ze sobą.

– Niemożliwe. Zabrali drzewko, żeby obciąć dolne gałęzie, ale jak je przynieśli z powrotem, już cię nie było. A że zamykali, chcieli ją oddać przed świętami. Odnaleźli twoje dane na wydruku z karty i zadzwonili. Mój brat podjechał do nich i ją odebrał. Właśnie ją stroimy.

Na chwilę zapadło milczenie.

– Halo… Halo… Jesteś tam?


Tłumaczył Jacek Godek

Data publikacji:

okładka
Dowiedz się więcej

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego

Zamów już teraz!

okładka
Dowiedz się więcej

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego

Zamów już teraz!