Jan Świdziński i spór o istnienie sztuki
i
Jan Świdziński w performansie „Puste gesty” podczas Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Performance „W kontekście sztuki. Różnice/Interakcje”, Warszawa 2008 r.; zdjęcie: Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski
Opowieści

Jan Świdziński i spór o istnienie sztuki

Libera wybiera, czyli subiektywny poczet polskich artystów
Zbigniew Libera
Czyta się 10 minut

Nawet czynność tak prosta jak wypicie szklanki wody może zostać uznana za dzieło sztuki w zależności od tego, kiedy, gdzie i w jakim towarzystwie zostanie dokonana – powtarzał Jan Świdziński. Kontekst jego życia wciąż budzi wiele pytań, nie tylko związanych ze sztuką.

Już ponad 15 lat temu zrealizowałem serię prac pod wspólnym tytułem Mistrzowie. Jej celem wobec braku stosownych tekstów ze strony rodzimej prasy było wskazanie kilku znaczących dla ówczesnej sceny artystycznej postaci, które mocno wpłynęły na kształt polskiej sztuki w latach 70., a co za tym idzie, oddziaływały też w następnych dekadach. Nie bez znaczenia pozostawał fakt, że wskazania tego dokonywał praktykujący artysta, a nie jakiś teoretyk, np. historyk sztuki. Wśród wybranych przeze mnie artystów znaleźli się: Anastazy Wiśniewski, Andrzej Partum, Zofia Kulik, Jacek Kryszkowski, a także bohater dzisiejszego artykułu – Jan Świdziński. Przyznać jednak muszę, że wówczas, czyli jeszcze za życia sędziwego już wtedy Świdzińskiego, nie wiedziałem jeszcze tego wszystkiego, co dzisiaj tak bardzo domaga się wyświetlenia.

Zbigniew Libera, Jan Świdziński („Magazyn Gazety Wyborczej”), praca z cyklu "Mistrzowie", 2003 r.; zdjęcie: archiwum Zbigniewa Libery
Zbigniew Libera, Jan Świdziński („Magazyn Gazety Wyborczej”), praca z cyklu „Mistrzowie”, 2003 r.; zdjęcie: archiwum Zbigniewa Libery

Balet i budowlanka

Jan Świdziński urodził się 25 maja 1923 r. w Bydgoszczy. Jego ojciec, noszący również imię Jan, był oficerem Wojska Polskiego w stopniu kapitana, byłym żołnierzem Legionów Józefa Piłsudskiego. W jednej z walk odniósł ranę głowy, która później, w roku 1938, stała się przyczyną jego przedwczesnej śmierci. Przedtem jeszcze, w połowie lat 30., przeszedł już jako major w stan spoczynku, ukończył studia ekonomiczne i do końca życia pracował w Radzie Nadzorczej Polskiego Radia. Świdzińscy wywodzili się z rycerskiego rodu Ligęzów herbu Półkozic, który przybył w XIV w. z Lubelszczyzny na tereny południowego krańca Księstwa Mazowieckiego. Matka artysty, urodzona w 1898 r. w Radomiu, z domu nazywała się Stanisława Tkaczyk. Przez pewien czas pracowała w bydgoskim Biurze Kontroli Dochodów PKP, ale ostatecznie poświęciła się prowadzeniu domu. Pensje oficerskie byłych legionistów były wszak wystarczająco wysokie.

W roku 1932 rodzina Świdzińskich przeniosła się do Krakowa, co najprawdopodobniej związane było ze zmianą miejsca służby Jana seniora. Zamieszkali przy ul. Wielickiej, tuż obok koszarów wojskowych. W Krakowie przyszły artysta kontynuował naukę w szkole powszechnej aż do roku 1935, kiedy to rodzina przeniosła się do Warszawy. Pani Stanisława z synem zamieszkali na Pradze-Północ przy ul. Markowskiej 14, kapitan Świdziński zaś przy ul. Adama Pługa na Starej Ochocie. W Warszawie Jan kontynuował naukę. W sumie, jak później twierdził, do czasu ukończenia trzech klas gimnazjum zaliczył około 15 szkół.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Gdy w 1939 r. wybuchła wojna, młody Świdziński wraz z matką zamieszkiwali u jej starszej siostry Justyny Kolasińskiej w Nowym Rembertowie przy ul. Budkiewicza 17. Przeprowadzili się tam po śmierci ojca w 1938 r. Pani Stanisława utrzymywała siebie i syna z dorywczego handlu i skręcania papierosów. W 1940 r. przeprowadzili się do samodzielnego mieszkania przy tej samej ulicy pod numerem 29 m. 6. Po roku bezczynności Świdziński zaczął uczęszczać do warszawskiego gimnazjum „Oświata” na kursy przygotowawcze do liceów zawodowych, a także do szkoły baletowej, która mieściła się w prywatnym mieszkaniu przy ul. Mokotowskiej 63, gdzie ćwiczył pod kierunkiem Leona Wójcikowskiego, nazywanego w kręgach baletowych następcą Wacława Niżyńskiego. Wreszcie w czerwcu 1941 r. zdał na Wydział Architektury Wnętrz Liceum Budowlanego, które mieściło się na przedwojennej Politechnice. Niestety po roku ze względu na chorobę zmuszony był przerwać naukę.

Teatr wojenny

Mniej więcej w tym czasie dawny przyjaciel ojca, kapitan Ejzert, wciąg­nął go we współpracę z wywiadem AK. Według niepotwierdzonych informacji Świdziński miał przewozić korespondencję na trasie Warszawa–Kraków. Jednocześnie podczas którejś z wizyt, jakie regularnie składał u jednej ze swoich ciotek w Chełmie, otrzymał propozycję od pewnego tłumacza niemieckiej policji kryminalnej, aby wstąpić w szeregi Kripo. Propozycja ta podobno spotkała się z zadowoleniem w kręgach kapitana Ejzerta. Wywiad AK zamierzał wykorzystać młodego Świdzińskiego jako swoją wtyczkę w niemieckiej policji. Informacje te pozostają jednak tylko w sferze przypuszczeń, nie ma już bowiem nikogo, kto mógłby je potwierdzić. Nie istnieją też żadne stosowne dokumenty.

W lutym 1944 r. Świdziński został przyjęty do służby w Niemieckiej Policji Bezpieczeństwa przy Komandorze Policji Bezpieczeństwa i SD w Warszawie i został skierowany na miesięczną praktykę do komisariatu Kripo w podwarszawskim Radzyminie. Po paromiesięcznej pracy na terenie Warszawy otrzymał stopień kaprala policji kryminalnej i został członkiem Sipo (połączone Gestapo i Kripo) oraz SD na dystrykt warszawski. Po wybuchu powstania warszawskiego wraz z innymi mężczyznami z Rembertowa został zabrany przez Niemców do kopania okopów, a następnie wywieziony do obozu w Zakroczymiu, skąd po kilku dniach uciekł. Po kolejnych mrożących krew w żyłach perypetiach dotarł w końcu do Rembertowa.

We wrześniu 1944 r., po wkroczeniu Armii Czerwonej do Rembertowa, Świdziński – podobnie jak wielu innych chłopców z AK – wstąpił ochotniczo do 2. Dywizji Wojska Polskiego im. Henryka Dąbrowskiego, gdzie przydzielony został do Teatru Żołnierza na stanowisko artysty szeregowca. Razem z nim występowali tam również pochodzący z Rembertowa Tadeusz Janczar (wówczas noszący jeszcze nazwisko Musiał) oraz inny znany później aktor – Józef Nalberczak. Wywiad sowiecki nie zasypiał jednak gruszek w popiele i wkrótce Świdziński został zdemaskowany jako były kapral Kripo. Dostał do wyboru: „albo 5 lat więzienia, albo miesiąc kompanii karnej”. W wyniku tego rozpoznania już w kwietniu 1945 r. przeniesiony został do 5. Pułku Piechoty wchodzącego w skład 2. Dywizji Piechoty, której zadaniem było sforsowanie Wału Pomorskiego. Na początku maja tego samego roku trafił zaś do 1. Samodzielnej Kompanii Karnej. Według słów samego Świdzińskiego: „[…] taką kompanię wysyłano w najgorszy ogień, na pewną śmierć. Z wcześniejszego składu mojej kompanii tylko dwóch żołnierzy zostało. Gdy ja dołączyłem, było nas trzech. Ponieważ nie było uzupełnienia, musieliśmy czekać na innych skazańców. Tak minął na szczęście ten miesiąc”. W międzyczasie skończyła się wojna. W październiku 1945 r. Świdziński został zdemobilizowany.

Czwartek

Jeszcze tego samego 1945 r. Jan Świdziński zapisał się do warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, mieszczącej się wówczas przy ul. Myśliwieckiej 8, aby uczyć się na Wydziale Wnętrz oraz w Zakładzie Malarstwa. Od lutego 1948 r. studiował zaś dodatkowo jako wolny słuchacz na ASP, gdzie jego wykładowcami byli m.in. Jan Cybis, Tadeusz Kulisiewicz i Ksawery Piwocki. Rozpoczął też pracę w charakterze redaktora działu reportażu w tygodniku „Razem”, gdzie publikował pod pseudonimem nawet już po opuszczeniu redakcji w kwietniu tegoż roku. Później pisał także do „Przeglądu Artystycznego”, propagując tam sztukę socrealistyczną.

W tymże samym 1948 r. wziął ślub z poznaną w akademii Magdaleną Spasowicz. Zamieszkali wspólnie z matką Jana w Rembertowie, w ich dawnym przedwojennym mieszkaniu. Ten związek przetrwał do 1955 r. Po rozstaniu pani Magdalena związała się z malarzem, byłym członkiem Grupy Krakowskiej Aleksandrem Winnickim, o którym wspominałem już kiedyś na tych łamach. Jan Świdziński ożenił się z Ireną Psarską, absolwentką PWSP w Poznaniu i członkinią grupy malarzy realistów „R-55”. Co ciekawe, Świdziński i Psarska zostali świadkami na ślubie byłej żony Jana z Aleksandrem Winnickim.

W roku 1952 Świdziński ukończył warszawską ASP. 7 maja 1953 r., po tym, jak został zatrzymany i poddany ponad 12-godzinnemu przesłuchaniu przez funkcjonariuszy Wydziału I Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego pod zarzutem zatajenia współpracy z Kripo, podpisał zobowiązanie do współpracy z UB jako tajny współpracownik o pseudonimie operacyjnym „Czwartek”. Współpraca Świdzińskiego z bezpieką – dodać należy, że płatna – trwała nieprzerwanie do 1959 r., kiedy to wreszcie przekazano akta tajnego współpracownika „Czwartka” do archiwum. Co prawda jeszcze na początku lat 70. SB interesowała się swoim byłym informatorem, ale z jego usług już więcej nie skorzystano.

W roku 1959 sytuacja Świdzińskiego wreszcie się poprawiła. Bezpieka się odczepiła. Otrzymał przydział na pracownię-mieszkanie na ostatnim piętrze nowego budynku przy ul. Waryńskiego 14a, w samym centrum Warszawy. Urodziła mu się córka. Problem stanowić mogła jedynie jego niska pozycja jako malarza. Po upadku idei sztuki socrealistycznej Świdziński zwrócił się początkowo ku tradycji koloryzmu, aby następnie przejść do formalistycznych abstrakcji monochromatycznych. Przekaz jego malarstwa nie był jednak wystarczająco silny, by przekonać ówczesną krytykę i publiczność. W roku 1965 na łamach „Życia Warszawy” Ignacy Witz tak pisał o obrazach Świdzińskiego: „Malarstwo jego wydaje mi się tak mało wyraziste, tak mało osobiste, tak technicznie wątłe, że doszukiwanie się tu na siłę pozytywów nie świadczyłoby o mojej szczerości ani też prawdomówności, co do których jestem zobowiązany wobec czytelników”.

Sztuka jako sztuka kontekstualna

Odrzucony przez krytykę, a zapewne też świadomy własnej słabości na polu malarstwa Świdziński zaczął szukać mocy w nauce. W latach 1960–1965 odbył samodzielnie systematyczne studia w dziedzinie logiki formalnej, semiotyki i lingwistyki, a także strukturalizmu, koncentrując się na problematyce komunikacji oraz informacji. Dzięki temu, że od dziecka uczył się języka francuskiego, mógł przy tym korzystać z bogato zaopatrzonej w nowości biblioteki Instytutu Francuskiego w Warszawie. Zapoznał się tam z tzw. French Theo­ry, jak również z najnowszymi osiąg­nięciami w światowej sztuce.

W roku 1970 w piśmie „Życie i Myśl” ukazał się artykuł Świdzińskiego zatytułowany Spór o istnienie sztuki, który – jak twierdzi dr Kazimierz Piotrowski – zapoczątkował zwrot konceptualny w polskiej sztuce. Od tego momentu Świdziński zaczął intensywnie propagować sztukę koncepcyjną. W roku 1971 wygłosił odczyt o konceptualizmie w prowadzonej przez Janusza Boguckiego Galerii Współczesnej w Warszawie, a także wziął udział w Festiwalu Szkół Artystycznych w Nowej Rudzie, gdzie poznał swoich późniejszych współpracowników: Annę i Romualda Kuterów, Przemysława Kwieka i Zofię Kulik, Jana Stanisława Wojciechowskiego oraz artystów z grupy Warsztat Formy Filmowej. Warto nadmienić, że Nowa Ruda była przez lata wakacyjną mekką artystów, przyjeżdżał tu niedługo po wojnie sam Władysław Strzemiński. Obecnie zaś honorową obywatelką tego miasteczka jest noblistka Olga Tokarczuk.

Początek lat 70. był dla Świdzińskiego wyjątkowo intensywny. Poza licznymi inicjatywami na polu sztuki w roku 1973 nadzorował również wraz z grupą współpracowników, m.in. Markiem Koniecznym oraz żoną Ireną Psarską, projekt rozmieszczenia informacji w planowanym przez ekipę Edwarda Gierka warszawskim metrze. W końcu, jak wiadomo, do realizacji tej nie doszło.

W roku 1974 Świdziński rozpoczął pracę nad projektem O logice niekompletnych rzeczywistości, który według jego własnych słów doprowadził go do powołania programu „sztuki jako sztuki kontekstualnej”. Program oficjalnie ogłoszony został w 1976 r. w Szwecji przy okazji wystawy Contextual Art Exhibition w uniwersyteckiej Galerie St. Petri w Lund. Na wystawie zaprezentowano prace Anny i Romualda Kuterów, Lecha Mrożka, Henryka Gajewskiego, Andrzeja Jórczaka, Wojciecha Bruszewskiego, Józefa Robakowskiego, Zbigniewa Dłubaka oraz Ryszarda Waśki i Jana Świdzińskiego. Wystawie towarzyszyło międzynarodowe sympozjum w Konsthall w Malmö, w ramach którego Świdziński wygłosił wykład Art as Contextual Art. Termin „sztuka kontekstualna” zaproponował Świdzińskiemu kierownik Galerie St. Petri Francuz Jean Sellem, który związany był z międzynarodówką sytua­cjonistyczną pod patronatem Guya Deborda. Chodziło o to, aby stworzyć kontrpropozycję dla dominującego wówczas na świecie konceptualizmu amerykańskiego, którego czołowym reprezentantem był Joseph Kosuth. Do bezpośredniej konfrontacji z Kosuthem doszło jeszcze w listopadzie tego samego roku podczas debaty In the Context of the Art World w CEAC w Toronto. Świdziński zaprezentował tam swój program artystyczny w wystąpieniu zatytułowanym 12 punktów sztuki kontekstualnej. W debacie poza Kosuthem wzięło udział wielu czołowych artystów zainteresowanych coraz bardziej niepokojącym stanem sztuki i świata w ogóle. O stopniowym przenikaniu doktryny Świdzińskiego do świadomości artystów pochodzących z krajów zachodnich świadczyć może wydanie zapisu tamtej dyskusji w formie książkowej (pod tytułem Quotations on Contextual Art) – 12 lat później przez holenderską oficynę wydawniczą Het Apollohuis.

Wystawa Contextual Art Exhibition, Galerie St. Petri w Lund, 1976 r. Siedzi Jan Świdziński; zdjęcie: Romuald Kutera
Wystawa Contextual Art Exhibition, Galerie St. Petri w Lund, 1976 r. Siedzi Jan Świdziński; zdjęcie: Romuald Kutera

Poza tym, że opublikował olbrzymią liczbę tekstów w różnego rodzaju prasie, a także w formie książkowej (głównie poza granicami Polski), Świdziński był uczestnikiem wielu międzynarodowych festiwali sztuki performance na całym świecie. Wiele z tych festiwali, przede wszystkim na terenie Polski, sam organizował, np. w warszawskiej Stodole, w Lublinie czy w Piotrkowie Trybunalskim. Swoiste kuriozum stanowi jego występ w 1992 r. w warszawskim studio TVP 2.

Co do „sztuki jako sztuki kontekstualnej” pamiętam, jak Świdziński wielokrotnie powtarzał, że nawet czynność tak prosta jak wypicie szklanki wody może zostać uznana za dzieło sztuki w zależności od tego, kiedy, gdzie i w jakim towarzystwie zostanie dokonana. Gdyby Vincent van Gogh w okolicy roku 1880 malował w Polsce, świat nigdy nie poznałby genialnego malarza, bo w tym kontekście jego twórczość nie zostałaby rozpoznana jako sztuka. Być może, jak chce dr Kazimierz Piotrowski, bez egzystencjalnego uwikłania Świdzińskiego nie bylibyśmy świadkami „Janowej kontekstualnej ewangelii” wynikającej z „żarliwego uwolnienia siebie od presji kontekstu w cywilizacji szybkich zmian za pomocą niemonotonicznej logiki i estetyki – wbrew ograniczeniu kontekstem”.

Jan Świdziński zmarł 9 lutego 2014 r. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie.

Czytaj również:

Rzeźby na śmietniku
i
zdjęcie: Andrzej Wiernicki/Forum
Wiedza i niewiedza

Rzeźby na śmietniku

Libera wybiera, czyli subiektywny poczet polskich artystów
Zbigniew Libera

Drogie Czytelniczki, wcale nie zamierzam narzekać na surowość rodzimej kultury ani na króciuteńką pamięć naszej publiki czy też na okrutną bezwzględność środowiska artystycznego, w którym miejsca wystarcza właściwie tylko dla… no, powiedzmy, kilku. Idę jedynie za radą pewnego kolegi po fachu, żeby odstraszać mniej zdeterminowanych adeptów sztuki dla ich własnego dobra. A do tego jak ulał nadaje się życiorys Aliny Ślesińskiej.

PROLOG

Urodziła się 23 maja 1922 r. w rodzinie poznańskich lekarzy Waleriana i Olgi Skorupskich. Ojciec był chirurgiem wykształconym w carskim stylu w Kijowie, matka zaś internistką, jedną z pierwszych w Wielkopolsce praktykujących lekarek. Alina od dzieciństwa wyróżniała się urodą; szczególną uwagę zwracały jej wspaniałe blond loki, bujnie opadające na ramiona, co potwierdzają stare rodzinne fotografie. Początkowo uczyła się w Gimnazjum Sióstr ­Urszulanek, a później w Liceum­ ­im. Królowej Jadwigi w Poznaniu. Aż do czasu, gdy w 1939 r. Skorupscy przenieśli się do Kampinosu pod Warszawą. Czy był to sprytny pomysł na schronienie w czasie wojennej zawieruchy? Nie wiem. Wiem jedynie, że tego samego roku w wieku zaledwie 20 lat zmarła ­Raissa, starsza siostra Aliny.

Czytaj dalej