Kilka słów o onejrokrytyce
i
Ferdinand Hodler (1896) "Sen pasterza"/ Zbiory Met Museum
Rozmaitości

Kilka słów o onejrokrytyce

Piotr Krawczyk
Czyta się 13 minut

To miała być przyjemna przejażdżka, uwielbiał jazdę na motorze. Ale gdy już pędził aleją przez miasto, nagle ta kobieta na drodze, huk, ciemność, a potem podbiegający przechodnie, ból, karetka, szpital. Gdy rozpaliła go gorączka, pojawiły się majaki. Poczuł odrażającą woń bagniska, dysząc, przyczajony w gęstwinie, z lękiem nasłuchiwał w ciemnościach. Był Motekiem ściganym przez Azteków, nic niezwykłego, trwała przecież kwietna wojna. Spojrzał na swoje ramię, podwieszone na wyciągu, całe w gipsie. Wymienił kilka słów z sąsiadem, popatrzył na okna. Mimo szeptanej „modlitwy kukurydzy” nie zdołał uciec. Co gorsza, po pojmaniu, zerwano mu z szyi amulet. Znowu przebudzenie, spokojne oddechy pacjentów z sąsiednich łóżek, brak bólu, rozkosz kilku łyków wody mineralnej, ktoś przyniósł butelkę i postawił przy łóżku. Leżał związany na kamiennych płytach, czuł ich chłód w plecach. Wreszcie przybiegli, unieśli go, rozpoczęła się ostatnia podróż w wykutym w skale korytarzu. Niedługo przyjdzie świt, sala szpitalna przynosiła ulgę. Zaśnie zdrowym nadrannym snem, wolnym od majaków. Chciał chwycić butelkę, ale nie sięgnął, niskie skalne sklepienie umykało sprzed oczu, urwało się, nieśli go już po schodach, na szczyt, a on wpatrywał się w gwiazdy. Leżąc na ociekającym krwią stole ofiarnym, patrząc na uniesione ramię kapłana z kamiennym nożem w ręku, zatęsknił do swego snu. I pośród dymu ofiarnych stosów raz jeszcze ujrzał siebie w tym kłamliwym śnie, siedzącego okrakiem na wielkim owadzie z metalu, mknącego pośród przedziwnych budowli zdumiewającego miasta.

Tę historię przedstawił Julio Cortázar w opowiadaniu W nocy twarzą ku niebu. Któż z nas choć jeden raz nie uległ przemożnej magii snu? Choć przez kilka godzin nie chodził skołowany, nie mogąc oddzielić snu od jawy? Pewnie nikt. I nic w tym dziwnego. W śnieniu, niezależnie od epoki czy kręgu cywilizacyjnego, zawsze dostrzegano kryjącą się w nim wielką tajemną siłę. W czasach starożytnych wierzono, że odczytanie snu może ukazać to, co ukryte – zamysły sił wyższych, prawdę o ludzkich pragnieniach, a nawet tajemnice przyszłości. Wierzono w opuszczanie ciała podczas snu i przenoszenie się duszy człowieka do krainy bogów, w ponadnaturalną przestrzeń, w której przebywają zmarli i inne byty duchowe. Śnienie postrzegano jako bramę w zaświaty, kanał, przez który przychodzą wskazówki lub wręcz rozkazy płynące do ludzi od potężnych istot nie z tego świata. Sen uważano za rodzaj mniej lub bardziej zaszyfrowanego, bardzo ważnego komunikatu. Dlatego od najdawniejszych czasów i bodaj w każdej ludzkiej społeczności tych, którzy posiedli umiejętność tłumaczenia snów, traktowano jako wybrańców posiadających szczególny dar. Czy byli to szamani, czarownicy, wróże, jasnowidze czy kapłani, niezależnie od plemienia, cywilizacji i kontynentu byli darzeni szacunkiem, a władcy mający podjąć ważną dla swego ludu decyzję nie mogli się bez nich obyć. Ich wysoka pozycja społeczna była niezachwiana, choć równocześnie przypominała taniec na linie – w przypadku niekorzystnej lub nietrafnej interpretacji snu z rozkazu rozwścieczonego władcy łatwo można było stracić życie.

W różnych kręgach kulturowych podejście do świata snów przybierało różne formy. W jednej z najstarszych kultur świata, u Aborygenów, których przekazywane z pokolenia na pokolenie relacje ustne sięgają czasów sprzed 50 tys. lat, wszystko się kręci wokół snu. Choć w ich wierzeniach Wszechświat istniał zawsze, mityczna epoka, w której dokonały się pierwotne akty tworzenia i świat przybrał swoją formę, to alczeringa – „czas snu”. To wtedy rozegrały się wszystkie wydarzenia, o których mówią mity, to w „czasie snu” kryją się źródła wszystkiego, co zostało wtedy przez praprzodków wyśpiewane, a więc to, co żyje dziś i co od wieków składa się na jeden spójny system, czyli znany nam świat. A by świat ów mógł istnieć nadal, trzeba go nieustannie śnić. U Aborygenów sen jest ważniejszy od jawy, to we śnie toczy się prawdziwe życie.

W starożytnym Egipcie i Mezopotamii pojawiły się księgi snów, pierwsze senniki. Najstarsze zachowane zbiory tłumaczeń snów pochodzą z II tysiąclecia przed Chrystusem, ale z pewnością spisywano je już wcześniej. Za pierwsze zapisy interpretacji snów uważa się te pochodzące ze starożytnego Sumeru dotyczące snów władcy miasta Uruk Gilgamesza. Zachowało się pięć poematów o Gilgameszu, lecz wiadomo, że są one kopiami jeszcze wcześniejszej wersji z drugiej połowy III tysiąclecia p.n.e.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W starożytnym Egipcie sny traktowano na tyle poważnie, że dla kapłanów mających je profesjonalnie odczytywać stworzono specjalną drogę edukacji świątynnej. Takich kapłanów nazywano „mistrzami rzeczy tajemnych” lub „uczonymi w piśmie podwójnego domu życia”, a ich zadaniem było gromadzenie papirusów z opisami snów i wróżbami, z odpowiednimi rytuałami, a także z imionami bogów, którzy najlepiej mogliby dany sen zinterpretować, a najlepsze sny – zesłać. Jednym z nich był bóg księżyca, patron skrybów i wiedzy tajemnej Thot, o głowie ibisa. Ale najpopularniejszym bogiem dobrych snów był Bes, który sam mógłby niejednego ze współczesnych przyprawić o koszmar senny. Ukazywano go bowiem jako zdziczałego, garbatego karła ze zmierzwioną brodą, lwimi uszami, wywalonym językiem, a często jeszcze z dyndającą na szyi czaszką i w dodatku z długim fallusem.

Wiele spośród glinianych tabliczek datowanych na II tysiąclecie p.n.e., znalezionych w wielkiej bibliotece asyryjskiego króla Assurbanipala, zawiera interpretacje snów. Cóż to się ludziom wtedy nie śniło! Na przykład można na nich znaleźć wytłumaczenie dziesiątek precyzyjnie opisanych snów o moczu. Jeśli człowiek we śnie nastąpi na kałużę własnego moczu, jego syn umrze. Jeśli podczas siusiania opryska się, ale zaraz potem wytrze do sucha, niechybnie złapie chorobę zwaną „ręką Isztar”. Jeśli napije się moczu swej żony, będzie się cieszył dostatkiem, ale gdy we śnie skieruje swój strumień ku niebu, oznacza to, że jego jeszcze nienarodzony syn zostanie kimś ważnym, lecz jego własne dni są policzone.

W kulturach Azji również przywiązywano wielką wagę do snów i ich ukrytego znaczenia. Warto wspomnieć o słynnym śnie filozofa chińskiego z przełomu IV i III w. p.n.e., mistrza taoizmu, Zhuangzi (Chuang Tzu). Otóż w jednej ze swych słynnych paraboli napisał, że śniło mu się, iż jest motylem. Lecz po przebudzeniu począł się zastanawiać, czy jest człowiekiem, któremu śniło się, że jest motylem, czy może w istocie jest motylem, któremu przyśniło się, że jest mistrzem Zhuangzi? Pytanie pozostawił bez odpowiedzi. Ciekawe, czy argentyński mistrz literatury Julio Cortázar inspirował się chińskim filozofem?

Aleksander Krawczuk pisze, że w jedynym starożytnym senniku, który w całości dotrwał do naszych czasów, mianowicie w pięciu księgach Onejrokrytyki Artemidora z Efezu, mowa jest o dwóch rodzajach snu – tych, które przechodzą ku żywym przez bramę z rogu, i tych, które przedostają się na tę stronę przez bramę z kości słoniowej. I co istotne – o ile te pierwsze spełnią się na pewno, o tyle drugie jedynie zwodzą ludzi. A więc już w II w. n.e. Artemidor z Efezu, który całe swoje życie poświęcił studiowaniu symboliki snów, wyraźnie dostrzegał ten znamienny aspekt często przyjmowanej postawy, by życiowe wybory opierać na snach i ich interpretacji. Że mianowicie niektóre tłumaczenia snów się sprawdzają, a niektóre – nie bardzo.

U Majów przywiązywano wielką wagę do dzielenia się swymi wizjami sennymi, tak złymi, jak i dobrymi. W rodzinach opowiadano sobie sny codziennie. A jeśli rankiem dziecko twierdziło, że nic mu się nie śniło, mogło być posądzone o to, że w istocie miało wspaniały, dobry sen, lecz nie chce się nim podzielić.

Ciekawe, że w starożytności poświęcano snom więcej uwagi niż w średniowieczu i czasach nowożytnych. W Europie dopiero w XIX w. pojawiła się moda na senniki, a od momentu, gdy do interpretacji snów włączyła się psychoanaliza, onejrokrytyka nabrała rozpędu. Według Sigmunda Freuda, powołującego się zresztą na Artemidora z Efezu, w snach manifestują się wewnętrzne cierpienia, nierozwiązane konflikty, a szczególnie niezaspokojone potrzeby seksualne. Sny to „przecieki” z podświadomości, z głębin ludzkiej jaźni. Niedługo potem na scenę wkroczyli Carl Gustav Jung, Erich Fromm, Karen Horney, Harry S. Sullivan, Alfred Adler czy Erik Erikson, których koncepcje psychologiczne, choć różniące się między sobą, obok freudowskiej psychoanalizy uznaje się za tzw. psychologię głębi. Śnienie od tej pory nie jest więc już bramą do odrębnego, ponadnaturalnego świata istot duchowych, lecz naszym własnym głosem dobywającym się z sekretnych mateczników duszy.

W swoim Wielkim senniku Andreas Baumgarten zebrał w formie leksykonu mnóstwo motywów sennych z przypisanymi im znaczeniami. Uczynił to, opierając się zarówno na źródłach historycznych, a więc sięgając do onejrokrytyki starożytnej, również indyjskiej, jak i na wynikach współczesnych badań psychologii głębi. Omawiana materia jest jednak niezwykle złożona i skomplikowana, wymaga podejścia indywidualnego. Przedstawione interpretacje często wymykają się więc jednoznacznym sądom, a drobne szczegóły snu potrafią całkowicie odmienić jego sens. Weźmy jedną z najważniejszych sfer ludzkiego życia, do której odnoszą się przedstawione objaśnienia, czyli szeroko rozumianą miłość.

Gdy przyśni się bluszcz, roślina wiecznie zielona, symbol nieśmiertelności, możemy to rozumieć jako tkwiącą w nas potrzebę wejścia z kimś w związek miłosny mający nam dać poczucie bezpieczeństwa. Przyjmijmy, że ktoś realnie stoi przed życiowym wyborem, w jego samotnym życiu pojawiła się osoba, z którą chciałby się związać, lecz on waha się. Jeśli we śnie o bluszczu nie zwrócił uwagi na szczegóły, grozi mu przyjęcie błędnych wniosków. Bo według sennika, jeśli wyśniony bluszcz piął się po murze, to można spodziewać się, że przyszły związek okaże się trwały, a partner będzie osobą wierną i oddaną. Lecz jeśli to nie był mur, a bluszcz piął się po drzewie, jest wręcz przeciwnie – sen ostrzega przed niewiernością kochanka!

Podobnie jest z brzoskwinią. Pojawiającą się we śnie najczęściej odczytuje się jako symbol potrzeb erotycznych. Jednak okazuje się, że czasem jej ukazanie się zwiastuje wspaniały, głęboki związek miłosny, a niekiedy tylko przelotny romans. I jak tu się oprzeć na takim śnie?

Jeśli we śnie zgubiliśmy but albo oba, to dobrze, bo zapowiada się interesująca znajomość, warto się zaangażować. Ale jeśli we śnie buty kupowaliśmy – źle, bo to ostrzeżenie przed czyimiś obietnicami bez pokrycia. Sennik nie mówi nic o innych sytuacjach z butami, a szkoda – mnie przyśniły się kiedyś zdarte buty, pamiętam widok dziur w podeszwach. Ale ani ich nie kupowałem, ani nie zgubiłem, po prostu sobie leżały. Szczęściem nie muszę już się nad tym głowić i bać się zapaść w sen w obawie, że ukaże mi się bluszcz.

Cytra, piękny, nieco zapomniany instrument. Gdy się przyśni, może zapowiadać harmonijny związek miłosny. Gorzej, jeśli we śnie sami na niej gramy, bo to, niestety, oznacza, że jest wręcz przeciwnie – czekają nas kłopoty sercowe i nic nie wyjdzie z tak pięknie zapowiadającej się miłości. A jeśli w dodatku mamy na głowie czapkę błazeńską, to jest po prostu fatalnie. Przez to nasze nieszczęśliwe zakochanie, z własnej winy się jeszcze ośmieszymy.

Gdybyśmy nie wiedzieli, że potrzebna jest nam czyjaś miłość i czułość, powie nam to sen o daktylu. Jednak wyśnienie daktyla może też sugerować istnienie w nas potrzeby nie tyle miłości i czułości, ile seksu, a nawet więcej – może być przestrogą przed zbyt gwałtowną namiętnością, którą należy pohamować. Przyznam więc szczerze, że nie do końca wiem, co należy myśleć o sobie po przebudzeniu się ze snu o daktylu.

Jeszcze większy galimatias wprowadza fasola. Może oznaczać potrzeby seksualne (jako symbol jąder), zwłaszcza gdy ziarna kiełkują. Ale jeśli we śnie zobaczymy strąki wiszące jeszcze na krzaczku, to znaczy, że nie uda nam się zrealizować naszych zamiarów. Chyba że ujrzymy własne ręce zrywające owe strąki. Wtedy jest odwrotnie – to zapowiada nam rychłe sukcesy! Jeśli fasolę we śnie gotujemy – czekają nas problemy, z czegoś przyjdzie zrezygnować. Jeśli ją jemy – nie ominie nas domowa awantura.

Gdy we śnie ktoś nam daje świeżą figę, czeka nas murowane szczęście w miłości. Gdyby się jednak okazało, że figa była suszona, co nie daj Bóg, to jest wtedy wprost przeciwnie – spotka nas rozczarowanie w związku miłosnym.

Wobec tego wszystkiego nasuwa się refleksja, a właściwie marzenie – oby nikt nigdy się sobie nie przyśnił w czapce Stańczyka na głowie, grający na cytrze, patrzący na strąki fasoli wiszące na krzaczku i objadający się nią i jeszcze suszonymi figami, w dziurawych butach na nogach i strumieniem skierowanym w niebo!

 

Źródła:

Julio Cortázar, Opowiadania zebrane, przeł. Zofia Chądzyńska, Wydawnictwo Literackie, 1977.

Aleksander Krawczuk, Sennik Artemidora, Ossolineum, 1972.

J. Donald Hughes, Dream Interpretation in Ancient Civilizations, „Dreaming”, marzec 2000.

Andreas Baumgarten, Wielki sennik, Marginesy, 2017.

Wikipedia

Czytaj również:

Era Wodnika
Przemyślenia

Era Wodnika

Jakub Popielecki

W kącie pokoju stoi komódka. Jesteśmy w Brazylii, są wczesne lata 80., ciocia Lucia obchodzi 70. urodziny, na przyjęcie zjechała się cała rodzina. Dzieci składają solenizantce życzenia, podsumowując jej bogaty życiorys – jak mówią – godny filmu. Lucia, otoczona przez bliskich, znajdująca się w centrum uwagi, ucieka jednak wzrokiem ku komódce, a myślami – ku przeszłości. Przypomina sobie, jak kiedyś, dawno temu, uprawiała na mebelku seks z kochankiem. Wspomnienie jest jasne, żywe, żywsze niż teraźniejszość. Jeszcze moment, a i ta chwila przeminie. Zaraz przeniesiemy się bowiem w przyszłość, do czasów współczesnych. Mieszkanie opustoszeje, zostanie w nim tylko jego właścicielka, Clara (grana przez Sonię Bragę), krewna Lucii – jedną dojrzałą kobietę wspominającą szaloną młodość zastąpi druga. W kącie mieszkania pozostanie stara komódka.

„Aquarius” Klebera Mendonçy Filho to nie opowieść o Lucii i jej komódce, tylko o Clarze i jej mieszkaniu. Ale w przechodzeniu od jednej bohaterki do drugiej, w skupieniu na łączącym generacje przedmiocie, tkwi sedno filmu. Filho opowiada o przemijaniu, o przekazywanym z pokolenia na pokolenie dziedzictwie, o kołowrocie młodości i starości. Kamera swobodnie przekracza tu granice czasu, ale ogranicza się do jednej przestrzeni. Jazdy i panoramy korytarzami mieszkania Clary są niezwykle zmysłowe, płynne, obiektyw „pożera” wnętrze, stara się złowić jego ducha. Szuka aury, tej, o której pisał Walter Benjamin. „Aquarius” opowiada przecież o analogowej kobiecie żyjącej w cyfrowych czasach, o kochającej winyle dziennikarce muzycznej w epoce empetrójek i streamingu, o właścicielce zabytkowego mieszkania zagrożonej przez agresywną gentryfikację.

Czytaj dalej