Kij między szprychy obrazu
i
Lutosławski, zdjęcie: Witek Orski, dzięki uprzejmości artysty
Opowieści

Kij między szprychy obrazu

Joanna Kinowska
Czyta się 14 minut

Z Witkiem Orskim najczęściej widujemy się w Akademii Fotografii, mijamy się na korytarzu. Jego obecność w świecie artystycznym pamiętam od początku – od Galerii Czułość. Czasem widujemy się w sklepie na końcu ulicy, przy której ja mieszkam, a Witek ma pracownię. Osławione miejsce. Tam rozmawiamy o jego najnowszym projekcie. Nigdy w trakcie naszych przypadkowych spotkań nie oglądamy zdjęć. Tym razem, mimo że umówieni na wywiad, też ich nie oglądamy.

Joanna Kinowska: Czy ciągle „przeprowadzasz filozoficzne śledztwa, używając mechanicznych i cyfrowych obrazów”? To jest główny cytat z Ciebie, z Twojej strony. To Twoje credo?

Witek Orski: Najbardziej zajmuje mnie używanie narzędzia, jakim jest aparat fotograficzny – bez względu na to, czy jest cyfrowy, czy analogowy, oraz obrazu fotograficznego – do uprawiania myślenia mającego naturę filozoficzną, czyli takiego, które bardziej zadaje pytania, niż udziela odpowiedzi. Prowokowanie tego rodzaju refleksji mnie interesuje. Ostatecznie operując tym medium, przetwarzamy rzeczywistość. Fotografia tak mnie pociąga, bo jest najbardziej powszechnym, dostępnym i przezroczystym narzędziem przetwarzania rzeczywistości. Wkurzają mnie teksty mówiące, że fotografia się kończy, anonsowany co chwila kryzys fotografii… To wyraża niezrozumienie, że mamy do czynienia z bardzo młodym medium, które dopiero ostatnio – w 2012 r., gdy się okazało, że w ciągu jednego roku powstało tyle zdjęć, co od początku historii fotografii – weszło na tę samą drogę, którą już przeszły starsze, klasyczne dziedziny sztuki. Czyli uwolniło się od oczekiwań i technologicznej fiksacji…

Fotografia wydoroślała?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Dokładnie tak. Już skończył się ten zachwyt: ojej, da się zarejestrować rzeczywistość! To już przestało być interesujące, moim zdaniem gdzieś w okolicy (Eadwearda – przyp. red.) Muybridge’a, ale teoria fotografii wciąż się na tym fiksowała.

Idąc tym tropem, to niezwykle proste narzędzie, którego używa każdy, wymaga jeszcze lekcji odczytywania. Mając aparat zawsze przy sobie, chcę robić coraz ładniejsze i lepsze zdjęcia. I to jest moment, w którym powstaje nieporozumienie – przecież to nie musi być wcale ładne.

Dość trafna w pewnych kontekstach jest analogia fotografii i języka. Ktoś mógłby stwierdzić, że sensowne są tylko te wypowiedzi, które są ładnie wypowiedziane. Są takie obrazy, których nigdy nie będziemy oceniać w kategoriach artystycznych.

Często mają tylko funkcję komunikatywną.

Rzeczywiście większość obrazów, z którymi mamy do czynienia, ma taką funkcję. Na czele ze zdjęciami szeroko pojętymi jako selfie lub zdjęciami, które są nam wykonywane, a my się nimi posługujemy w social mediach. Tam przecież nie chodzi o walory obrazu, tylko o to, jak ja na nim wyglądam i jak mój wygląd zostanie odebrany przez innych. Czyli właśnie komunikację. Mamy bardzo wiele sposobów komunikowania się za pomocą obrazu fotograficznego. Tu wraca analogia z językiem, która podpowiada, że nie musimy i nie powinniśmy każdej wypowiedzi analizować tak, jak się analizuje poezję.

Wracając do źródła twojego pytania, czyli pozycji oglądu fotografii i znaczenia jej widza. Odpowiedzialność spoczywa na ludziach używających fotografii w kontekstach artystycznych, wymagających myślenia i niepatrzenia na nią jak na medium estetyzujące lub informujące. Naszą rolą jest jakoś to tłumaczyć, ale nawet nie słowami – to obrazy mają zachęcać do myślenia. Podsumowując, ważne jest dla mnie, by pokazać, że jak się wsadzi kij między szprychy mechanizmu powstawania obrazu, to informacyjność czy estetyczność okazują się marnymi narzędziami do obcowania z obrazem.

Przed nami, w końcu października i w grudniu, koncert z wideo-art z Twoimi zdjęciami. Brzmi tajemniczo. Co to będzie?

To będzie koncert orkiestry symfonicznej ze znakomitymi solistami. Sześć utworów: Lutosławski, Penderecki, Panufnik, Górecki. Klasyka nowoczesnej muzyki klasycznej. Premiera tego wydarzenia odbędzie się w obłędnym budynku NOSPR-u (Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia) w Katowicach. Potem będzie przeniesione do Teatru Wielkiego w Warszawie. Pomysł polegał na tym, żeby tę muzykę połączyć z realizacją współczesnego artysty. W drodze wyboru ustalono, że moja propozycja odpowiada zamierzeniu. Jest ono dość wymagające i trudne, bo nie chodzi o wizualizację, która umili koncert. Realizacja jest integralnie połączona z koncertem, a jednak silnie wywodząca się z mojej praktyki i zainteresowań. Czyli, jak się domyślasz, będzie związana mniej lub bardziej z zastanawianiem się nad kondycją fotografii. Nazwa wideo-art jest dla mnie kłopotliwa. To będzie silnie fotograficzne. Ruchome kilkukanałowe realizacje wizualne, projekcje ruchomych obrazów, ale skupione na fotografii.

Górecki, zdjęcie: Witek Orski, dzięki uprzejmości artysty
Górecki, zdjęcie: Witek Orski, dzięki uprzejmości artysty

Obawiam się, i tu muszę od razu przestrzec przyszłych gości tych wydarzeń, że raczej utrudnię odbiór całości, skomplikuję go. Mam nadzieję, że odbędzie się to z korzyścią dla odbiorców. Żeby zacząć pracę z tymi utworami, sięgałem po ich wersje z YouTube’a. Tam bardzo często lecą jakieś przyjemne obrazki, żeby gładziej „weszło”.

Jest jeszcze jeden drobiazg z tym utrudnianiem. Gdy wszedłem do wielkiej sali NOSPR-u, która była taka przytłaczająca, potężna i efektowna, zdałem sobie sprawę, że muszę pracować w monochromatycznej palecie. To niestety nie będzie „kolorowiutkie”.

Od kogo wyszedł pomysł na tę realizację?

Organizatorem całego wydarzenia jest NOSPR we współpracy z marką BMW jako mecenasem wydarzeń kulturalnych. Program koncertu BMW Art Club został stworzony przez panią dyrektor NOSPR-u, Joannę Wnuk-Nazarową, wybitną erudytkę w dziedzinie muzyki klasycznej. Poprosiłem, żeby mi trochę opowiedziała o jego założeniach, nie ukrywając, że nie jestem ekspertem od tej muzyki. Pani dyrektor powiedziała: „Nic nie szkodzi. Chodzi o to, żeby pan się poddał wyobrażeniom, które będą się pojawiały przy tej muzyce”. Cały program jest zbudowany tak, by pobudzał wyobraźnię w takim rozumieniu, w jakim słowo „obraz” skrywa się w słowie „wyobraźnia”. Dla mnie to jest wyzwanie, żeby zarazem zachować wierność tym wyobrażeniom, ale też trochę uciec od obrazów, które pierwsze pojawiły się podczas słuchania utworów.

Jak zamierzasz skomplikować odbiór koncertu?

Postanowiłem skupić się na strukturach samych utworów. Na przykład w Kołysance Panufnika tytułowy przyjazny, znany nam motyw zostaje totalnie rozjechany. Zmienia się w coś niepokojącego i mrocznego. Przez cały utwór sekcja smyczkowa jest zestrajana i rozstrajana. Cały czas odbywa się tam budowanie czegoś przejrzystego, znajomego, ale potem zaczyna się to rozpadać. Prawie wszystkie utwory z programu mają w sobie takie elementy, zderzenia mocnych akcentów z subtelną linią. Wyraźne są też tempa, które są łamane. Zacząłem przenosić to na myślenie o obrazie. Jak się myśli o gestach kompozycyjnych, o zestrajaniu i rozstrajaniu, wyraźnych cięciach. Zacząłem więc myśleć o gestach, które się wykonuje w Photoshopie. O postprodukowaniu materiału fotograficznego.

Penderecki, zdjęcie: Witek Orski, dzięki uprzejmości artysty
Penderecki, zdjęcie: Witek Orski, dzięki uprzejmości artysty

Dla mnie ciekawe jest to, co wiąże się z postprodukcją. Bardzo bliskie jest mi spostrzeżenie Hito Steyerl, która twierdzi, że już sama rzeczywistość, z jaką obcujemy, jest efektem postprodukcji: „Świat jest pełen odłamków wcześniejszych obrazów oraz obrazów poprawionych, przepuszczanych przez Photoshop, zbitych z obrazów śmieci i skrawków”. Często te obrazy mówią coś o rzeczywistości, ale przede wszystkim są po prostu bytami wizualnymi, które tę rzeczywistość współtworzą. Nie oczekujemy od nich takiego naiwnego realizmu, jaki się wiązał z myśleniem o fotografii.

Nie powinniśmy, ale ciągle to robimy…

Ale to się zmienia. Przełomowy okazał się wspomniany rok 2012. Gdy przekroczono moment, w którym podczas jednego roku powstało tyle zdjęć, co w dotychczasowej historii fotografii. Postęp z roku na rok stał się geometryczny. Zaczęło się mówienie o postfotografii. Zarazem sama, klasycznie pojmowana, fotografia jest niezwykle interesującym medium. Szczególnie teraz, gdy została wyzwolona od obowiązku ukazywania rzeczywistości. Liczba ludzi, którzy fotografują, częstotliwość, z jaką używamy tego medium… Nie przepadam za tą nadużywaną analogią – analogią fotografii do języka, ale mniej więcej tak się stało, że tak, jak posługujemy się językiem, tak posługujemy się obrazem fotograficznym. Są ludzie, którzy opanowują język do pisania reportaży, ale są i tacy, którzy robią to, żeby pisać powieści.

To jest znakomity klucz…

Zagadnienie postprodukcji to punkt wyjścia dla całego projektu. W tej realizacji trochę ściągam od kompozytorów wykonywane przez nich zabiegi kompozycyjne i strukturę utworów. Nie próbuję odwzorować obrazków, które mi się gdzieś tam pojawiają, ani nadążyć za tempami, które są w utworze. To jest niewykonalne, bo orkiestra gra na żywo. Próbuję strukturę każdego z utworów przenieść na obraz i na procesy postprodukcyjne realizowane na tym obrazie. Do tego stopnia, że w trakcie jednego z utworów będziemy oglądać filmowy screenshot z ekranu komputera, na którym przeprowadzam pewną operację na zdjęciu. Poddaję je przemianom, modyfikacji i nakładaniu warstw. Będzie to wszystko, co robimy z obrazem w postprodukcji, a co staramy się ukryć. Na co dzień raczej nie ujawnia się zdjęć, na których widać, że został użyty stempel czy inne najbardziej podstawowe narzędzie obróbki graficznej. Właśnie to chcę wydobyć, ukazać podbrzusze wytwarzania obrazu. Skrytą opowieść o powstawaniu postprodukowanych obrazów.

Powiedziałeś, że przy muzyce pojawiły się najpierw wyobrażone obrazy, od których starałeś się uciec. Chociaż opisz te obrazy…

Te utwory najpierw prowokują skojarzenia z pejzażem.

Pejzaż i Orski? A mówiłeś, że to będzie rozwinięcie Twoich zainteresowań.

Tak. Wszystkie obrazy, z którymi pracuję przy tym projekcie, to są właściwie elementy krajobrazowe. Jednak fotografując jakiś polski pejzaż, nie trzymam się klasycznych zasad: zrzucania horyzontu na 1/3 kadru i tak dalej. Raczej tworzę faktury, z którymi potem pracuję, powielam, przetwarzam ich detale.

Ale de facto to jest ciągle robota z materiałem krajobrazowym. Balansuję na cienkiej granicy. Bo gdyby zapowiedzieć, że fotograf realizuje sekwencję zdjęć prezentujących krajobrazy do muzyki klasycznej, to w zasadzie już można wyciągnąć sznurek i się powiesić. Jak wspomniałem, w wizualizacjach tych utworów na YouTubie krajobraz to najczęściej wykorzystywany motyw. Cytowana przeze mnie wcześniej Hito Steyerl, mówiąc o postprodukcji, także dotyka kwestii krajobrazu. Jak się rozejrzymy po świecie, to patrzymy na rzeczywistość, która już jest poddana postprodukcji. Krajobraz w żadnym razie nie jest kategorią jednoznaczną.

Górecki, zdjęcie: Witek Orski, dzięki uprzejmości artysty
Górecki, zdjęcie: Witek Orski, dzięki uprzejmości artysty

Daj konkretny przykład, żeby mieć go przed oczami wyobraźni.

W programie jest na przykład utwór będący wariacją na temat Winterreise. Masz tam dosłownie podróż zimową przez las, i słychać to. W tle brzmi róg, który kojarzy się z polowaniem. Od razu w głowie masz kulig i widoki zaśnieżonego lasu. I to jest supermateriał wyjściowy. Na dobrą sprawę, z tego zaśnieżonego polskiego lasu, od jego wersji rozumianej na ludowo i wszelkich dalszych literackich skojarzeń, możemy przejść ku zupełnie odmiennej perspektywie. Na przykład człowieka przyjeżdżającego zimą do Polski z kraju, który nigdy nie bywa pokryty śniegiem. Taka osoba ma do czynienia z widokiem niezwykłym, niemal graficznym. Czymś, co jest całkowicie białe i z rzadka pokryte śladami czegoś szarego lub czarnego. To jest na przykład punkt, od którego można zacząć wydobywać z krajobrazu coś, co nie będzie Bułhakiem.

Czekałam na to nazwisko.

No tak. Kiedy brałem udział w wystawie Późna polskość, zrobiłem instalację z fotografii kostek Bauma i szarego nieba na bannerach. Ta praca była już troszkę podszczypnięciem Bułhaka i jego Fotografii ojczystej. Dla mnie motyw krajobrazu jest bardzo ciekawy, właśnie przez możliwość używania go w kontekstach ideologii lub jako narzędzia prowadzenia narracji geopolitycznej.

Śnieg pobułhakowski, krajobraz i postprodukcja, próbuję to związać, nie widząc konkretnego obrazu. Musiałeś w końcu pójść w ten krajobraz i zrobić te zdjęcia, w ten śnieg…

Dokładnie. Zbieram materiał. No, ale śniegu teraz nie da się sfotografować. Część realizuję w studio, wyciągam fragmenty krajobrazu, wynoszę na przykład bryłkę węgla i ją powoli oświetlam z różnych stron, zaczynam w niej dłubać. Nawet kłosy zboża maltretuję. To właśnie mi się podoba, sięganie po tak silnie obciążone wątki. Fotografia hałdy węgla w Polsce – to jest konkret.

Będzie też wierzba płacząca?

Tak. I brzoza oczywiście też. Niemal wszystkie motywy, po które można by sięgnąć, fotografując „polski krajobraz” są obciążone symbolicznie. Rzadko są to puste, pozbawione historii znaczki.

W informacji prasowej o tych pokazach padły słowa o nowoczesnych technologiach: Google Earth, cyfrowych deformacjach…

To między innymi dzięki i od czasu powstania Google Earth zaczęło się moje grzebanie w krajobrazie i motywach, o których rozmawiamy. Google Earth jest świetnym przykładem tego, co współcześnie dzieje się z krajobrazem jako kategorią i co współczesna fotografia czy raczej postfotograficzne narzędzia robią ze zdjęciami. Spełniła się fantazja stworzenia fotograficznej mapy pokrywającej całą Ziemię w skali 1:1. W ramach inspiracji do tego projektu zacząłem kolekcjonować błędy map Google’a, które wyglądają prawie jak świadome zabiegi postprodukcyjne. Zważ, że mamy tu do czynienia ciągle z fotograficznym pejzażem. Cały ten projekt jest dla mnie o tym, co nowe technologie obrazowania robią z naszym obrazem świata.

A co z technologią samej fotografii, którą tworzysz?

W większości projektów pracuję w systemie hybrydowym. Zaczynam od zdjęć analogowych – zwykle pracuję na wielkim formacie. Potem skanuję klisze. Natomiast tutaj świadomie sięgam od razu po narzędzia cyfrowe. Pracuję najnowszymi modelami aparatów, które mają kosmiczne rozdzielczości matryc. Te narzędzia napędzają ten projekt.

Jak będą funkcjonować te obrazy w salach koncertowych?

Budynek NOSPR to imponująca i potężna architektura. O bardzo wyrazistym wnętrzu. Wewnątrz będą wisiały trzy pokaźne ekrany, z których jeden, centralny, będzie dużym ekranem poziomym, a dwa zawisną w pionie. Znowu fotografia wprowadza tu coś od siebie do klasycznie rozumianego wideo-artu, bo pojawiają się owe piony. Bardzo lubię komponować zdjęcia w pionie. Boczne ekrany będą dopowiadały to, co się dzieje na ekranie głównym. W foyer też znajdą się projekcje na charakterystycznej wewnętrznej strukturze, która zamyka salę koncertową NOSPR-u. Z kolei w Teatrze Wielkim w Warszawie będziemy wyświetlać na gigantycznym plafonie, który jest sufitem całej sali.

Czyli w sumie kilka dzieł?

Tak, to dość spore przedsięwzięcie. Choć łączące się w jedno, ściśle zintegrowane z muzyką dzieło.

Stało się to, co było zamierzeniem organizatora, czyli muzyka spowodowała realizację zupełnie osobną. Co będzie z tymi obrazami po koncertach?

Często pracuję tak, że sobie coś wymyślam i brnę aż do zamknięcia tego w konkretny obraz, który chcę osiągnąć. A tutaj docelowo mam obraz ruchomy, na którym ukazuję pewien proces. I to właśnie ten proces oraz związane z nim zabiegi stanowią główną treść mojej realizacji i tworzą pomost pomiędzy obrazem a graną na żywo muzyką. Więc tak naprawdę pełen wydźwięk i ostateczną formę te obrazy uzyskają dwa razy: podczas koncertów.

Witek Orski, zdjęcie: BMW Art Club
Witek Orski, zdjęcie: BMW Art Club

 

Witek Orski (ur. 1985) – artysta wizualny i teoretyk fotografii. Tworzy zdjęcia, instalacje fotograficzne i wideo. Jego praktykę artystyczną można określić jako fotografię post-konceptualną. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim, doktorant na wydziale Intermediów Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, wykładowca Akademii Sztuki w Szczecinie. Mieszka i pracuje w Warszawie. Prace prezentował na licznych wystawach w Polsce, m.in. w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Zachęcie Narodowej Galerii Sztuki, Centrum Sztuki Współczesnej, Galerii Arsenał w Białymstoku, BWA w Zielonej Górze oraz za granicą w Berlinie, Budapeszcie, Bratysławie, Kopenhadze, Tokio, Turynie i Paryżu. 
 

Czytaj również:

Rafał Milach: od przestrzeni prywatnej do publicznej
i
zdjęcie: Rafał Milach, z cyklu „Szary człowiek”, 2017. Dzięki uprzejmości artysty i Galerii Jednostka.
Przemyślenia

Rafał Milach: od przestrzeni prywatnej do publicznej

Joanna Kinowska

Nazwisko Milach w środowisku fotograficznym jest znane od bardzo dawna. Zaczynał, o czym dziś niewielu pamięta, od klasycznego czarno-białego fotoreportażu ze Śląska. Nieustannie poszukując swojego sposobu opowiadania, przeszedł na kolor. Wygrał w konkursie World Press Photo w 2008 r. Kojarzony jest przede wszystkim z książkami fotograficznymi, które powstają w ścisłej współpracy z Anią Nałęcką-Milach. Miał wystawy monograficzne w Zachęcie i C/O w Berlinie (2012). Pracuje także w kolektywie Sputnik Photos, który zakładał. Od wielu lat dobiera środki wyrazu do projektu, tak że trudno znaleźć jeden styl, którym się posługuje. Jego nazwisko utożsamiane jest z nowościami i sukcesami w fotografii. O drodze, jaką przebył Rafał Milach do wystawy w londyńskiej Photographers’ Gallery oraz nominacji do Agencji Magnum, rozmawiamy po sąsiedzku, na Saskiej Kępie, między domem a działką.

 

Czytaj dalej