Kapitan Niemoc
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Doznania

Kapitan Niemoc

Adam Węgłowski
czyta: Filip Kosior
Czyta się 12 minut

Półtora wieku temu Juliusz Verne odniósł wielki sukces, publikując powieść Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi. Pojawia się w niej tajemniczy kapitan Nemo – mściciel dowodzący własnym okrętem podwodnym. W listach do wydawcy „Czarodziej z Nantes” zakładał, że to „polski arystokrata, którego wszyscy przyjaciele giną na Syberii i którego naród znika z Europy pod tyranią Rosji”. Musiał jednak zmodyfikować swój pomysł z przyczyn komercyjnych: Rosjanie na pewno zbojkotowaliby taką książkę. Jak wyglądałaby powieść Verne’a, gdyby pierwotny pomysł nie trafił do kosza?

Część I Tajemnica pancernego narwala

Jest listopad roku 1867. Francuski biolog morski prof. Pierre Aronnax i kanadyjski harpunnik Ned Land tropią na wodach Pacyfiku potwora. Atakującego statki olbrzymiego narwala, przy którym biały kaszalot z Moby Dicka to płotka. Są odpowiednio uzbrojeni: mają działka miotające harpuny, a nawet armatkę strzelającą na kilkanaście kilometrów cztero­kilogramowymi pociskami.

Nic to jednak nie daje w starciu z potworem, który okazuje się nie żywym stworzeniem, lecz opancerzonym okrętem podwodnym! Statek Aronnaxa i Landa idzie na dno, a oni sami – niczym biblijny Jonasz – trafiają do brzucha morskiego monstrum. Wita ich tam zadbany brodaty mężczyzna w sile wieku, wyglądający bardziej na arystokratę niż na wilka morskiego. Zaprasza ich w przymusową, ale wygodną podróż. Przedstawia się jako kapitan Nemo. „Nikt”.

Kim jest? Dlaczego zatopił ich statek, a wcześniej kilka innych? Kapitan nie chce o tym mówić. Wizyta w jego salonie może nasunąć pewne podejrzenia. Na akwafortach przedstawiono tam całą serię bohaterów występujących przeciw tyranii: Grek Botsaris, Polak Kościuszko, Irlandczyk O’Connell, Włoch Manin, Amerykanie Waszyngton, Lincoln i Brown. Zwłaszcza obecność tych amerykańskich, w tym dwóch walczących o wyzwolenie niewolników, nasuwa Aronnaxowi podejrzenia, że ma do czynienia z Jankesem.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Może uczestniczył w niedawnej wojnie secesyjnej? – rzuca w rozmowie z towarzyszem niedoli, małomównym (co czyniło z niego świetnego słuchacza) Nedem Landem.

– To dlaczego walczy dalej? Przecież wojna już się skończyła – gasi zapał Francuza harpunnik.

Więc może kluczem do tajemnicy kapitana Nemo jest nazwa jego okrętu? Podwodny potwór nazywa się „Nautilus”. Tak, jak brzmi łacińska nazwa morskich głowonogów z bajecznymi spiralnymi muszlami. I tak, jak nazywał się okręt podwodny zaprojektowany w 1800 roku przez Amerykanina Fultona dla Napoleona Bonaparte.

– Ha, więc jednak Amerykanin! – przekonuje Landa Aronnax. I niby z głupia frant pyta kapitana Nemo o Fultona. Kto wie, może to jego rodzina?

– Fulton?! – Nemo marszczy brew. – Ten plagiator?!

– Jak to? – dziwi się profesor.

– Ano, Fulton wykorzystał wcześ­niejsze plany statku-ryby doktora Fryderyka Hoffmanna. – Nemo ze złości zaczyna aż szarpać brodę.

– Nigdy o kimś takim nie słyszałem. – Aronnax czuje, że ryba chwyciła haczyk.

Tak jak liczył, Nemo kontynuuje swoją tyradę. – Nie dziwi mnie pana niewiedza. Fulton skradł Hoffmannowi całą sławę. Był to zacny patriota, żołnierz i chirurg z Warszawy. Wymyślił okręt, za pomocą którego planował wykraść z rosyjskiej Twierdzy Pietropawłowskiej słynnego Kościuszkę – owego bohatera Polaków, Amerykanów i wszystkich rewolucjonistów świata.

Na moment zapada cisza. Aronnax chciałby zadać to jedno ostatnie, najważniejsze pytanie, ale kapitan nie czeka, odwraca się i wychodzi.

– Więc to Amerykanin czy Polak? Ale co Polak porabiałby na Pacyfiku? – pyta profesora skonfundowany Ned Land. – A może jednak Francuz? Mówi tak płynnie, jakby to był jego ojczysty język. Więc kto to?

– Rewolucjonista! – odpowiada lakonicznie Aronnax.

Szansa, żeby wyciągnąć coś więcej z kapitana, nadarza się przy obiedzie. Na stole w salonie lądują polędwica z żółwia morskiego, wątróbka z delfina, krem z mleka wieloryba i konfitury z anemonów. Nemo najwyraźniej lubi jeść, nie jest wegetarianinem i ma wykwintny gust. Gust, który kosztuje. Podobnie jak wszystkie obrazy, dzieła sztuki i meble na pokładzie. Nie wspominając o samym „Nautilusie”, tym cudzie techniki. Nemo szczegółowo tłumaczy, jak zasilany jest okręt, a Aronnax i Land potakują, chociaż niewiele z tego rozumieją. Łykają jak pelikany nawet najbardziej przesadzone liczby. Także te dotyczące majątku Nemo.

– Gotówki mam nieprzebrane ilości – chwali się kapitan. – Mógłbym bez uszczerbku zapłacić miliardy długów ciążących na Francji.

Aronnax chce zapytać, dlaczego kapitan atakuje statki. Topi je, przebijając długą „ostrogą” na dziobie „Nautilusa” niczym narwal swoim długim kłem. Jest w tym jakieś niesamowite okrucieństwo… Ale znów profesorowi się nie udaje. Nemo zabiera bowiem swych gości na spacer – po morskim dnie.

W ciężkich skafandrach, w których można dostać mdłości (zwłaszcza po jedzeniu), przemierzają podmorski las na dnie Pacyfiku. Francuz, profesor biologii, jest zafascynowany bogactwem oceanicznego życia. Tak bardzo, że nie zauważa, jak rzuca się na niego metrowej wielkości zezowaty pająk morski. Na szczęście Nemo jest czujny i powala potwora kolbą swojego miotacza harpunów.

– To był prawdziwy car wśród pająków – żartuje kapitan, a jego śmiech dudni w żelaznym kasku jak dzwon.

Część II Uciśnieni

Jeśli nawet wtedy Aronnax miał jeszcze jakieś wątpliwości co do narodowości kapitana Nemo, pozbył się ich całkiem dzień później. Oto u brzegów Nowej Kaledonii na pokładzie „Nautilusa” wybucha alarm. Okazuje się, że mają przed sobą statek z francuską banderą.

– Czyżby nasza podróż się kończyła? – wzdycha Ned Land. – Może Nemo to korsarz w służbie Francji?

Nie. Ten statek na horyzoncie to cel. Siłą zamknięci w swojej kajucie pasażerowie nie wiedzą, co się dzieje. Słyszą tylko kolejne wstrząsy. Wieczorem, przy kolacji, Nemo krótko wyjaśnia im, co zaszło.

– Niech pan się nie martwi, Aronnax. Nie poluję na Francuzów, skądże znowu. Przecież sam… zresztą nieważne. – Nemo znów skubie brodę. – Po prostu musiałem zatrzymać ten statek, aby uwolnić niewinnego człowieka, którego transportowano niczym niewolnika.

Chodzi o niejakiego Antonie­­­­go B.­­ Aronnax słyszał o nim, a jakże! To bohater nielichego skandalu. ­Polak, uczestnik powstania styczniowego, który po jego klęsce emigruje do Francji. Tam doznaje szoku, gdy widzi cesarza Francuzów przejeżdżającego przez Paryż w dobrej komitywie z carem Rosji. Zaczaja się na ich powóz w Lasku Bulońskim. Gdy nadjeżdżają, Antoni B. wyjmuje pistolet i strzela. Chybia. Kula trafia konia. Strzela więc ponownie. Tym razem pocisk rozrywa lufę pistoletu! Polak zostaje schwytany i osądzony. Wyrok: zesłanie do francuskiej kolonii na Nowej Kaledonii, na końcu świata, na Pacyfiku.

– I co pan zrobi z tym… hmm… niewinnym człowiekiem? – dopytuje z przekąsem Aronnax. – Dołączy do pańskiej pirackiej załogi?

– Wręcz przeciwnie. To nie jest człowiek morza. Zostanie moim reprezentantem w Australii – ucina kapitan.

Ned Land spogląda na Aronnaxa. „Więc jednak Polak! Rewolucjonista jak oni wszyscy” – myślą obaj. Wymianę porozumiewawczych spojrzeń przerywa im dowódca „Nautilusa”.

– Jeszcze jedno, moi panowie. Chciałem was zaprosić na pewną uroczystość, która odbędzie się za godzinę – mówi Nemo powoli, jakby ostrożnie dobierał słowa.

– Uroczystość? – dziwią się.

– Tak. W ataku zginął jeden z moich ludzi. Złożymy go w grobie na dnie oceanu.

ilustracja: Marek Raczkowski
ilustracja: Marek Raczkowski

Ceremonia jest skromna, ale jakże przytłaczająca – nie tylko ze względu na ciśnienie na dnie oceanu. Podmorska polana, grobowiec z głazów, koralowy krzyż. Milczący marynarze oparci o motyki, którymi wykopali mogiłę. Kapitan Nemo medytujący ze skrzyżowanymi ramionami. „Czy w którymś skafandrze kryje się ów Antoni B., za którego wolność poległ ten marynarz, pogrzebany na dnie oceanu? Ile innych żyć kosztowało to szaleństwo? Czy te wszystkie wynalazki, swoje pieniądze i cały zapał Nemo mógłby wykorzystać dla dobra ludzkości, nie dla siania terroru?” – zastanawia się Aronnax.

Antoni B. opuszcza „Nautilusa” u wybrzeży Australii. Na koniec długo rozmawia z kapitanem – jak się wydaje Francuzowi, po polsku. W rozmowie pada często nazwisko Strzelecki. Aronnax zna je dobrze. To podróżnik, eksplorator antypodów. Odkrył ponoć niesamowite złoża złota. Kiedy więc młody Polak opuszcza okręt – tym razem z księgami i mapami pod pachą, nie z pistoletem – Francuz nabiera przekonania, że ani chybi tropić będzie żyły złota opisane przez Strzeleckiego.

– A ja za żadne skarby nie zszedłbym na ląd w taki upał – mruczy Ned Land, chowając się w głąb kabiny. Ostatnio jest apatyczny. Brak fizycznego wysiłku i przymusowa izolacja bardzo mu doskwierają. Ożywi się, gdy u wybrzeży Indii z wynurzonego „Nautilusa” podziwiać będzie umiejętności miejscowego rybaka nurkującego w poszukiwaniu pereł. Jednak Hindus omal nie zginie, gdy nagle zaatakuje go rekin. Land już się wyrywał, by skoczyć mu na pomoc, i wołał, by dać mu harpun, ale szybszy okazał się sam kapitan Nemo. Poradził sobie z zębatym morskim drapieżnikiem, tak jak przedtem z wielkim pająkiem, a w przyszłości – z gigantyczną ośmiornicą.

Wróćmy jednak do Hindusa, który miał szczęście w swym nieszczęściu. Nie mógł się nadziękować kapitanowi. Ten jednak nie tylko nie przyjął podziękowań, ale nawet sam postanowił obdarować odważnego biedaka. Wcisnął mu w dłoń sakiewkę pełną pereł.

– Nie dość, że uratował mu pan skórę, to jeszcze obdarzył całkiem nowym, bogatym życiem – stwierdza Aronnax z mieszaniną zdumienia, podziwu, ale też pewnego zgorszenia, jakby w hojności kapitana była jakaś niezręczna i niesmaczna ostentacja.

– Ten Hindus, profesorze, to mieszkaniec uciśnionego kraju, tak jak i ja – odpowiada Nemo.

– Ciężko wyobrazić sobie pana jako Hindusa – rzuca Land, któremu opadły już emocje.

– Doprawdy? – dziwi się kapitan. – Dawno temu jako młody marynarz szmuglowałem broń dla hinduskich powstańców walczących z Anglikami. Ja jestem jednym z nich.

Część III Człowiek, który chciał być kimś

Kolejny etap podróży to dalekie wyspy. Kiedy Nemo patrzy na ich wybrzeża, jakby pogrąża się we wspomnieniach. Musi mieć do nich sentyment. Najpierw malutkie zimne wysepki Amsterdam i St. Paul na Oceanie Indyjskim. Potem gorąca egzotyczna Reunion. Tam od marynarzy z „Nautilusa” (którzy coraz śmielej rozmawiają ze swoimi ni to pasażerami, ni to więźniami) Aronnax dowiaduje się o innym epizodzie z życia kapitana.

Okazało się, że jeszcze jako zwykły żeglarz miał kiedyś bazę na Reunionie. Dorobił się tam na przemycie i handlu. Bronią, perłami, tkaninami, chińską porcelaną, przyprawami, opium – czym tylko się dało. W razie ataku piratów na jego statek zapalał cygaro przy beczce prochu, gotów wysadzić siebie i konkurencję.

Żeglując pod francuską banderą, trafił na zapomniane wyspy Amsterdam i St. Paul. Objął je oficjalnie w posiadanie w imieniu Francji. Postawił kilka baraków, ściągnął robotników i wielorybników, nazwoził książek, zbudował laboratorium, a w wolnym czasie godzinami obserwował pingwiny. Czasem jakieś zbłąkane statki trafiały na owe wysepki i załogi zdziwione były, że ktokolwiek tam mieszka. Kiedy pretensje do tych ziem zgłosili Brytyjczycy, kapitan zagroził, że się tam okopie i będzie bronić – jeśli nie pod francuskim sztandarem, to pod polskim.

Słysząc tę historię, profesor przypomniał sobie opisaną w książce niejakiego Verne’a relację dzieci słynnego kapitana Granta, poszukujących swego ojca po dalekich morzach. Trafiły one właśnie na wyspę Amsterdam i dowiedziały się, że kiedyś zarządzał nią ni to Polak, ni to Francuz. Aronnax czytał też, że tereny te mogą być wiele warte jako składy na węgiel dla parowców podróżujących przez Ocean Indyjski.

Ostatecznie kapitan zainwestował jednak pieniądze inaczej: w dobrze prosperujące plantacje cukrowe na Reunionie. Ustatkował się, ożenił z Francuzką z wyspy. Stracił jednak serce do osiadłego trybu życia, gdy ukochana rozchorowała się i zmarła na zarazę. Zrozpaczony, nie mógł znaleźć sobie miejsca. Aż nagle dotarły do niego wieści z Europy: w 1848 roku wybuchła Wiosna Ludów!

Kapitan zebrał pieniądze i ruszył na Stary Kontynent, by robić rewolucję. Walczył tam już jego brat. Bili się we Włoszech, bili w Niemczech, tylko do rodzinnej Polski kapitan nie dotarł – ani wtedy, ani podczas powstania styczniowego piętnaście lat później. To wówczas właśnie postanowił zmienić reguły gry. Z tyranią zamierzał walczyć terrorem. Sfingował własną śmierć, a za zebrane bogactwa zlecił kilku geniuszom zaprojektowanie okrętu podwodnego.

Nie było powstania przeciw wielkim mocarstwom, podczas którego nie przerzucałby buntownikom broni. Zaczął też walczyć z handlarzami niewolników. Nie przyjął już do ręki ani grosza, który mógłby pochodzić z handlu żywym towarem.

Po tych wszystkich opowieściach Aronnax ma jednak odczucie, że – wbrew początkowemu wrażeniu – Nemo to człek przegrany. Całe jego życie to walka z niemocą. Własną i innych. Z oporem i bezdusznością świata, z wielką polityką. Nawet jego terror był anonimowy, pozbawiony podmiotowości. Wszak kapitan wcale się nie ujawniał ze swoim super­okrętem, wolał udawać szalejącego po morzach narwala czy kaszalota. Na co czekał? Co zamierzał?

To wrażenie nie mija profesorowi nawet wtedy, gdy Nemo przez kolejne miesiące podróży dokonuje istnych cudów. Wydobywa skarby z wraków zatopionych hiszpańskich galeonów transportujących krwawe złoto zrabowane w Nowym Świecie. Pokazuje założone przez siebie podwodne kopalnie węgla. Dopływa do Antarktydy i wbija na miejscu biało-czerwony proporzec z wyhaftowaną literą N. Mało tego, zabiera też Aronnaxa i Landa do odkrytych przez siebie ruin Atlantydy…

Po co to wszystko? Chce się pochwalić? Aronnax sądzi, że coś się wyjaśni, gdy u wybrzeży Europy kapitan otrzymuje pilną wiadomość od zaprzyjaźnionych powstańców z Krety. Nemo staje się bowiem jeszcze bardziej podekscytowany. Wygląda jak myśliwy tropiący zwierzynę.

Część IV Polowanie na fregatę

Mijają ostatnie dni września 1868 roku, gdy „Nautilus” zbliża się w stronę Półwyspu Skandynawskiego. W okolicach Jutlandii na pokładzie wybucha alarm. Na horyzoncie pojawia się fregata wojenna z czerwono-biało-niebieską banderą z krzyżem Świętego Andrzeja. Ned Land rozpoznaje wnet, że to carski statek. Parowiec będący dumą rosyjskiej marynarki. Nazywa się „Aleksander Newski”.

Nie ma już żadnej tajemnicy. Ne­mo przyznaje, że od dłuższego czasu tropił tę fregatę. Dowiedział się bowiem od Kreteńczyków, że okrętem tym wraca z Grecji do Rosji carski syn, wielki książę Aleksy Aleksandrowicz Romanow.

Z kapitana jakby opada maska.

– Nareszcie dokonam sprawiedliwego odwetu na moich prześladowcach. Na tych, za których sprawą straciłem tylu swych ukochanych. Czytał pan Księgę Ezechiela? Mam taki ulubiony fragment… – grzmi. Potem zaczyna gorączkowo opowiadać Aronnaxowi o swoim ojcu, szanowanym oficerze, który sczezł w nędzy. O zmarłej matce Francuzce. O bracie, wodzu powstańczym na uchodźstwie… Wreszcie zaś o tym, jak będąc nastolatkiem, wziął udział w powstaniu listopadowym.

– To było wspaniałe uczucie, gdy w końcu mogliśmy zemścić się na Rosjanach. – Oczy kapitana niemal płoną. – Mój brat pisał: „Czy słyszysz dobrze, jak rakiety syczą/Jak biją kijem po karku Moskali/Czarty moskiewskich trupów nie policzą…”.

Walczył do końca. Bronił Warszawy, gdy powstanie już się dopalało. Stał przy armacie, na wałach reduty, gotów nawet wysadzić się w powietrze. Ranny, trafił do niewoli. Udało mu się uciec na Zachód, do Francji. Tam całymi dniami krążył portowymi ulicami Nantes, marząc o statkach, dalekich podróżach i lepszym życiu. Aż wreszcie został marynarzem, wykształcił się na kapitana i wyrósł na człowieka czynu.

– Na terrorystę! – krzyczy Aronnax. Bo jak inaczej ocenić szykowany atak na „Aleksandra Newskiego”?

– Milczeć! – ucisza go Nemo. – Niech się bronią! To okręt wojenny!

– Naprawdę chce pan zatopić ten rosyjski okręt, bo jest na nim carewicz? – pyta ponuro Ned Land.

– A jakże! – odpowiada kapitan i wydaje rozkaz ataku.

„Nautilus” coraz bardziej się rozpędza. Drży jak żywa bestia. Aż wreszcie jego „ostroga” z trzaskiem przebija carską fregatę, niczym igła kawał płótna. Kapitan jest w ekstazie.

„Aleksander Newski” zaczyna tonąć. Nemo i jego załoga bez słowa obserwują, jak ich ofiara idzie na dno. Nieszczęśni rosyjscy marynarze wdrapują się na maszty i czepiają rozpaczliwie żagli, jednak na próżno. Cieśnina Skagerrak ma być ich grobowcem.

Roztrzęsiony Aronnax odwraca się bez słowa i demonstracyjnie oddala się do swojej kajuty. Także Land, cały blady, kręci tylko głową i rusza w ślad za Francuzem.

Dopiero kilka godzin później dowiadują się, co zaszło dalej.

W ostatniej chwili Nemo każe wynurzyć okręt i podpłynąć do półżywych rozbitków. Doholowuje ich, pouczepianych kadłuba „Nautilusa”, do duńskiego wybrzeża. Europejska prasa napisze później, że „Aleksander Newski” osiadł pechowo na mieliźnie, ale załogę udało się uratować, carewicz zaś wyszedł z katastrofy bez szwanku. Nemo pozostanie nikim.

Jest jasne, że dalsza podróż Aronnaxa i Landa nie ma już sensu. Miała być puenta, wielki finał i… kapitan każe wypuścić ich przy najbliższej okazji. Aronnax chce mu powiedzieć na koniec coś krzepiącego, lecz nie ma pojęcia co. Jego też ogarnia dziwne poczucie niemocy. „Nautilus” odpływa w stronę krainy lodu. Ma jeszcze biegun północny do odkrycia.

Profesor Aronnax spędzi kilka lat, szukając śladów kapitana Nemo i jego prawdziwego nazwiska. Odnajdzie tylko zakurzoną fotografię w paryskim zakładzie fotograficznym, opatrzoną podpisem: Adam Piotr Mierosławski.

Czytaj również:

Mózg na wymiar
Wiedza i niewiedza

Mózg na wymiar

Paul Ratner

Najnowsze badania wykazały, że ludzki mózg tworzy wielowymiarowe struktury nerwowe, które rosną i rozpadają się jak zamki z piasku.

Złożoność mózgu nie przestaje nas zaskakiwać. Wyniki przełomowych badań łączących neurologię z matematyką wskazują, że w trakcie przetwarzania informacji ludzki mózg potrafi budować struktury nerwowe mające nawet 11 wymiarów. Owe „wymiary” to matematyczne abstrakcje, a nie fizyczne byty. Mimo to, jak twierdzi Henry Markram, kierownik prowadzonego w Szwajcarii projektu badawczego Blue Brain Project, „odkryliśmy świat, którego istnienia zupełnie się nie spodziewaliśmy”.

Czytaj dalej