Kamyk
i
zdjęcie: Jacek Ostaszewski
Doznania

Kamyk

Paweł Heszen
Czyta się 3 minuty

W pobliżu mojego domu znajdowała się szkoła. Pomiędzy siódmą a ósmą rano gromady dzieciaków podążały asfaltową alejką do jej bramy.

O tej właśnie porze wychodziłem na spacer, siadałem na ławce i patrzyłem na tę rozradowaną młodzież. Od czasu do czasu widywałem samotnie idącego chłopca kopiącego przed sobą kamyk. Tuż przed szkołą podnosił go i chował do kieszeni. Lecz oto pewnego dnia zatrzymał się, parę chwil patrzył na przedmiot swojej zabawy i odszedł bez niego.

Zawołałem za nim, kiedy przekraczał bramę szkoły. Zawrócił. Był mikrej postury, o blond włosach i niebieskich oczach.

– Dlaczego tym razem nie zabrałeś kamyka?

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– A co panu do tego?

– Nic, po prostu pytam.

– To już nie jest mój kamyk.

– A czyj? – nie dawałem za wygraną.

– Od dzisiaj to jest pański kamyk, panie H.

– Czy ty mnie znasz, chłopcze?

– Oczywiście, że pana znam.

Obrócił się na pięcie i zniknął za bramą. Daremnie przesiadywałem na ławce w nadziei, że go jeszcze spotkam. Niestety. Być może skutecznie mnie unikał lub też zmienił szkołę.

Kamyk położyłem w pokoju na kredensie i dałem sobie z nim spokój.

Z powodu pewnej męskiej przypadłości zmuszony byłem kilka razy w nocy udawać się za potrzebą, a kiedy wracałem, zdawało mi się, że kamyk emituje nikłe, niebieskie światełko.

Przestraszyłem się, że to może być jakieś szkodliwe promieniowanie, więc któregoś dnia udałem się z nim do mego przyjaciela, profesora geologii.

Gabinet uczonego pełen był najrozmaitszych kamieni, w gablotach zaś umieszczono najcenniejsze okazy.

Z zażenowaniem wydobyłem kamyk. Profesor położył go na otwartej dłoni, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej niebieska. Również twarz uczonego lekko zniebieszczała.

– Skąd masz ten kamień?

Opowiedziałem mu o chłopcu.

– Nie do wiary! – wykrzyknął.

– Czy jego promieniowanie jest szkodliwe? – zapytałem.

– Nie masz się czego obawiać. Problem z kamieniem jest zupełnie innej natury…

– Mianowicie?

– Otóż jestem pewien, że jest to jeden jedyny okaz w naszym kraju. Pytanie: skąd się tutaj wziął? Kilka tych kamieni znajduje się w zbiorach Uniwersytetu w Lahore w Pendżabie. Są specjalnie chronione, dostęp do nich mają tylko niektórzy uczeni.

– Lecz co z tego wynika? – zapytałem, patrząc zdumiony na całkiem już niebieskiego profesora.

– Nawet boję się o tym myśleć. Powiem tylko, że są one związane z krążącą wśród miejscowych legendą o niebieskim tygrysie …

Otworzyły się drzwi i weszła sekretarka profesora z kawą dla nas obu. Patrzyłem na nią i widziałem, że słabnie, jednak nie zdążyłem jej podtrzymać; upadła. Pomyślałem o telefonie na pogotowie ratunkowe. Odwróciłem głowę; zamiast profesora na wprost mnie rozpierał się w fotelu niebieski tygrys, pykając fajkę.

Nie czekając na windę, zbiegałem z czwartego piętra, przeskakując stopnie, a będąc na parterze, usłyszałem donośny głos profesora:

– A nie mówiłem, że jeszcze kiedyś będziesz skakał po schodach!

Rzeczywiście tak powiedział; dawno temu…

Mijały dni i miesiące. Na kredensie w moim pokoju leżał kamyk, jak gdyby nigdy nic się nie stało.

 

Czytaj również:

Fragment powieści „Nikt nie idzie”
i
zdjęcie: JC Bonassin/Unsplash
Doznania

Fragment powieści „Nikt nie idzie”

Jakub Małecki

1

Zbierała fontanny od zawsze. Zaczęła być może za namową rodziców: ustawili ją przed jednym z kamiennych kielichów wypełnionych wodą, uśmiechnij się, Marzenka, pstryk – i tak już jej zostało.

Musiała się znaleźć na każdej fotografii. Z boku, żeby nie zasłaniać fontanny. Najczęściej zdjęcia robili jej rodzice, a potem koleżanki i mężczyźni, z którymi się spotykała. Zdarzało się, że prosiła przechodniów. Raz przez awarię aparatu i dwukrotnie z powodu prześwietlenia kliszy zmarnowała fontannę. Za każdym razem później po nią wróciła.

Czytaj dalej