To było zaledwie trzy lata po pierwszym sopockim festiwalu jazzowym (1956), zaś pięć po legendarnych krakowskich Zaduszkach Jazzowych (1954), która to data jest przyjęta za dzień, kiedy skazana przez polityków na zagładę, po sześciu latach (1948–54) oficjalnego, ale nie faktycznego niebytu, polska muzyka jazzowa zwycięsko wyszła z podziemia. W polskim jazzie na długie lata zapanował okres radosnego święta: nasi muzycy odnosili zasłużone sukcesy na estradach krajowych i zagranicznych, podczas Międzynarodowych Festiwali Jazzowych „Jazz-Jamboree” występowały gwiazdy światowego jazzu. Można mówić nawet o pewnej modzie, jaka zapanowała na świecie, na muzyków rodem znad Wisły.
Trzydzieści osiem lat temu, pod koniec lutego 1959 roku schronisko na Kalatówkach na dziesięć dni stało się miejscem spontanicznego – acz przy nieocenionej pomocy inicjatora przedsięwzięcia, Jana Zylbera – spotkania ówczesnej czołówki polskiego jazzu i świata artystycznego.
„Schronisko na Kalatówkach, gdzie mieścił się tzw. Jazz Camping ‘59, rozbrzmiewało muzyką i gwarem prawie 70 osób, wśród uczestników campingu, czołowych naszych muzyków jazzowych, widzieliśmy wiele innych osób ze świata artystycznego: Basię Kwiatkowską, Majkę Wachowiak, Teresę Tuszyńską, Romana Polańskiego, Mariana Eile, Jerzego Skarżyńskiego... Na Kalatówki zawitali także przebywający w tym czasie w Zakopanem popularni aktorzy: Holoubek i Pawlikowski”. (Bor-ja, „Jazz” nr 2, 1959) Już drugiego dnia campingu w zakopiańskiej restauracji „Jędruś” odbył się pierwszy w tym mieście jazz band ball. Za zaproszenia (40 zł) na „czarnej giełdzie” płacono 150 zł. Potem był kulig z pochodniami do „Romy” w Dolinie Strążyskiej, gdzie muzycy jazzowi grali wraz z kapelą cygańską. Dzień imienin Romana Polańskiego już przy śniadaniu uczczono legendarną „pyjama-party”, po czym – przy dźwiękach muzyki – nastąpił wymarsz wszystkich uczestników w strojach niedbałych na śnieg, przed schronisko. Był też wyścig na fotelach (zwycięzcą okazał się Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz), śniegowa bitwa (Sławek Szaybo i niżej podpisany mieli „przyłbice” zrobione z... desek klozetowych!), panie dzielnie szusowały ze zbocza góry, siedząc w miskach. Tylko niewielu wiedziało, do czego służą narty. Tym harcom przyglądał się ze stoickim spokojem ówczesny kierownik Kalatówek, p. Jan Koźlecki, który całą gromadę potraktował jako brygadę rozbiórkową: po zakończeniu campingu był zaplanowany remont generalny schroniska.
Te nie tylko muzyczne szaleństwa zostały utrwalone na taśmie filmowej przez Bogusława Rybczyńskiego oraz dwóch fotografików: Wojciecha Plewińskiego i Marka Karewicza (temu ostatniemu negatywy zaginęły).
Rok później jazz-camping powtórzono, potem nastąpiła cisza.

Wydawać by się mogło, że impreza umarła śmiercią naturalną, jak wiele innych tego rodzaju spontanicznych inicjatyw. Aż tu latem tego roku rozeszła się wiadomość, że Marta i Maciej Łukaszczykowie, od 1989 roku „państwo na Kalatówkach”, po niespełna czterdziestu latach, które upłynęły od pierwszego campingu, postanowili imprezę reaktywować. Wsparcie mieli w Małgosi i Zbyszku Namysłowskim, którzy Kalatówki od lat darzą wielkim sentymentem. No i stało się!
Tak jak przed laty, już od niedzielnego poranka 21 września, kamienistą drogą z Kuźnic na Kalatówki ciągnęły grupki zadyszanych, słaniających się na nogach campingowiczów. Tych mniej sprawnych Maciek Łukaszczyk podwoził samochodem, a że lata robią swoje, więc jego terenowy Mitsubishi-Pajero bez przerwy krążył pomiędzy dworcem PKP w Zakopanem a schroniskiem. Z dawnej paczki weteranów-uczestników obydwu campingów przybyli m.in.: Zofia Komedowa, Grażyna i „Duduś” Matuszkiewiczowie, Zbyszek Namysłowski (tym razem z żoną i dziećmi), Barbara Martelińska, Antoni Żarski (z żoną), Andrzej Meltzer, Jerzy Bartz, Wiesław Ejssymont, Andrzej Zarębski. Potem dojechali Liliana i Krzysztof Sadowscy, Włodzimierz Nahorny i Janusz Muniak, a także Krzysztof Karpiński i Paweł Brodowski. Była też legendarna Krysia Borowiec – popularna „Borówka” z krakowskiego jazz-clubu. Nie mogli przyjechać, bo grają i występują na świętopiotrowej scenie: Krzysztof Komeda, Barbara Kwiatkowska, Bogumił Kobiela, Stanisław „Drążek” Kalwiński, Marian Eile, Zdzisław „Sis” Orłowski, Andrzej „Fats” Zieliński, Władysław Idzior, Juliusz Szałwiński, Jan Zylber...
Ale „gdy święci poszli do nieba”, ich miejsce zajęła wspaniała młodzież jazzowa: Maciek Sikała, Robert Majewski, Grzegorz Nagórski i Grzegorz Grzyb, Mariusz Bogdanowicz – muzycy obdarzeni wielkim talentem i posiadający godny pozazdroszczenia warsztat, nieosiągalny dla poprzedniej generacji jazzmanów. To już całkiem inne pokolenie muzyków.

Przez cały tydzień, do 28 września, od każdego wieczora do białego rana Kalatówki stały jazzem – to było jedno wielkie, bezustanne jam-session, w którym prym wiedli Zbyszek Namysłowski i wiecznie młody Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz (w tym roku mija 50 lat jego wspaniałej kariery – gratulacje!). Był też występ kapeli góralskiej Jana Karpiela Bułecki z Namysłowskim: górale też poczuli bluesa!
W piątek, w zakopiańskim Teatrze Witkacego odbył się koncert dla szerszej publiczności, która wypełniła salę po brzegi. To świadczy o renesansie muzyki jazzowej, przez kilka ostatnich lat spychanej ze sceny przez zespoły rockowe i disco polo. Grali wszyscy kalatówkowicze. Wystąpił też Jan Jarczyk, obecnie profesor muzyki Uniwersytetu McGill w Kanadzie, który zaprezentował swą kompozycję „So Far, So Close”. Koncert zakończyło wspólne wykonanie „Mack the Knife” Weilla, po którym owacjom nie było końca. Ciąg dalszy miał miejsce w przeuroczej „Sieckowej Sopie” przy jazzie, naturalnym góralskim swingu, piwie, szaszłykach, oscypkach na gorąco i tańcach do późnej nocy. To też filmowała ekipa Jacka Zygadły.

Przepuszczeni przez tygodniową jazzową wirówkę rozjeżdżaliśmy się w niedzielę, 28 września, pełni nadziei, że duch Kalatówek nie umarł, że spotkamy się za rok, w jeszcze większym gronie. A teraz jeszcze raz przyjrzyjmy się tym historycznym fotografiom: Wojciecha Plewińskiego z 1959 i Marka Karewicza z 1997 roku: „Tempora labuntur tacitisque senescimus annis”, jak mawiali starożytni Rzymianie, czyli „czas upływa i nieznacznie starzejemy się z latami”.
tekst z archiwum nr 2732 (44/1997). Zachowano oryginalną pisownię.
Data publikacji:

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!