Zachwyt czy groza? Na wystawie Miriam Cahn nie musisz wybierać. Możesz mieć jedno i drugie, ba! – jednego wręcz nie da się od drugiego oddzielić. To najlepsza malarska wystawa, jaką widziałem w Polsce w 2019 r.; poczułem się na niej jak w piekle.
W polskiej sztuce 2019 był rokiem malarstwa. Jeszcze niedawno to medium spisywano na straty. Zapach terpentyny mylił się krytykom ze smrodkiem naftaliny, a także pieniędzy. Malarstwo nadawało się do tego, by nim handlować, ale puls sztuki miał bić gdzie indziej. W 2016 r. kuratorzy biennale w Berlinie chwalili się, że wśród setek prac mają na swojej wystawie tylko 1 (słownie: jeden) obraz sztalugowy.
Tymczasem w mijającym roku dużo z najważniejszych rzeczy, które można było zobaczyć w polskich galeriach i instytucjach, to były obrazy sztalugowe, a także wystawy malarstwa. Wiele z najciekawszych postaci polskiej sceny to malarze, a zwłaszcza – malarki. Bo dziś kluczowe obrazy malują kobiety.
Farba znaczy krew – brzmiał tytuł głośnej wystawy malarstwa kobiet, którą w połowie 2019 r. otworzyło Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Tytuł świetnie oddaje malarską atmosferę ostatnich miesięcy. W cieniu znalazły się abstrakcje i zombie formalizmy, na plan pierwszy wysunęło się malarstwo figuratywne, efektowne, narracyjne. Było krwawo – emocjonalnie, erotycznie, politycznie, queerowo i feministycznie.