Homo serialus – podsumowanie dekady
i
Winona Ryder w serialu "Stranger Things"
Doznania

Homo serialus – podsumowanie dekady

Dariusz Kuźma
Czyta się 8 minut

Można „łykać” wszystko, co głośne, łatwo przyswajalne, generujące płytkie kontrowersje, jednak przy odrobinie wysiłku w katalogach streamingowych gigantów można odnaleźć setki perełek, które wzbogacają, skłaniają do poszerzania horyzontów, podnoszenia standardów. Dając w ten sposób zbierającym dane algorytmom sygnał, że homo serialus nie krowa – doić się da wtedy, gdy zapewni mu się urozmaicony pokarm. 

Myślę, więc oglądam

Kiedy 10 lat temu, oswajając się wciąż z różnymi obliczami cyfrowego świata, witaliśmy rok 2010, mało kto spodziewał się, że w perspektywie szeroko rozumianej rozrywki największy przełom dokona się w obszarze seriali. Że słownik kultury masowej zostanie poszerzony o „bingowanie” i „streaming”, a „antologia”, „format” czy „miniserial” zyskają odświeżone znaczenia. Że najlepsze aktorki i aktorzy, którzy produkcji telewizyjnych dotychczas unikali jak ognia – bądź w nich zaczynali, lecz po przebiciu się do świata kina traktowali je jak zesłanie na kreatywną Syberię – będą walczyć o smakowity kawałek tortu zwanego prestiżową telewizją. Że zanikać zaczną granice tego, czym jest „telewizja”. Że uznani twórcy komercyjni i filmowi autorzy znajdą w nowej rzeczywistości, w której nie liczy się kinowa frekwencja, orzeźwiający wodopój dla swej kreatywności. I że, relatywny jak zwykle, czas przyspieszy do tego stopnia, że w ciągu kilku lat zaroi się od rozmaitych przełomów wspomaganych kuglarskimi sztuczkami marketingu/promocji, a na przełomie 2019/2020 r. obudzimy się w świecie serialowego przesytu.

Synonimem tych przemian stała się, rzecz jasna, platforma Netflix, kiedyś wysyłkowa wypożyczalnia płyt DVD, a od 2007 r. bazujący na latach skrupulatnego zbierania danych o gustach klientów wirtualny lodołamacz miażdżący kolejne cyfrowe i mentalne mury. W 2010 r. Netflix ruszył poza Amerykę Północną i rozpoczął światową odyseję, by, trzy lata później, wraz z premierą House of Cards zmienić model dystrybucyjny seriali. Wszystkie odcinki dostępne od ręki, bez cotygodniowych interwałów. Konkurencja z początku nie dowierzała tym pomysłom, dlatego podekscytowani chłopcy i dziewczęta nigdy nie wymyślili frazy „Amazon and chill”. Jednak szybko do gry o serialowy rząd dusz włączyły się pozostałe platformy: Prime Video, HBO Go, Hulu i inni. Dziś, gdy walka o coraz bardziej fragmentaryczną uwagę widza przybiera nader absurdalny wymiar, a do serialowej ruletki dołączyli lub dołączą Apple, Disney, WarnerMedia i NBCUniversal, streamingowych treści do obejrzenia, skonsumowania i zapomnienia jest tyle, że skonsumować tego nie sposób.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

O przesycie jednak nie ma mowy, choćby ze względu na gatunkową, stylistyczną oraz fabularną różnorodność, zwłaszcza jeśli nie zważamy na to, że co piąty serial romansuje w jakiś sposób z formułą kryminału, a na każdą Grę o tron przypada naście Koron królów. Z kolei przez to, że pragniemy konsumować więcej, szybciej i intensywniej, rzadkością stały się dwudziestokilkuodcinkowe sezony o jednym i tym samym. Alternatywą są krótsze serie i ekscytujące miniseriale, które oferują wielowątkowe, lecz zamknięte historie. O ile nie osiągną, rzecz jasna, zbyt dużego sukcesu, bo wtedy producenci zapominają często o dawnych obietnicach czy planach, by doić serialową krowę. Albo budować nowe uniwersum, jak kto woli. Co oznacza, że za n-lat ktoś z pokolenia niepamiętającego czasów sprzed Netflixa może wpaść na pomysł sześcioodcinkowej kontynuacji Przyjaciół, w której podstarzali bohaterowie będą się tłumaczyć znajomym wnuków, dlaczego w młodości byli rzekomo rasistami i mizoginami. Prawo branży rozrywkowej.

Vanessa Kirby w serialu "The Crown"/ zdjęcie  PHOTO CREDIT Stuart Hendry/Netflix
Vanessa Kirby w serialu „The Crown”/ zdjęcie PHOTO CREDIT Stuart Hendry/Netflix

Tak czy inaczej, mimo że w trwających obecnie streamingowych wojnach liczy się nie jakość, lecz udowodnienie konkurencji, że ma się większy… przyrost subskrypcji, słowami-kluczami są wciąż kreatywność i właśnie różnorodność. Za wszelką cenę.

Nic, co ludzkie, nie jest serialowi obce

Survival w towarzystwie żywych trupów? Proszę bardzo, The Walking Dead zapoczątkował renesans popularności zombie, których serialowy wysyp przełożył się i na dramaty, i komedie, i grozę, dokładając kilka cegieł do zmierzchu popytu na wampiry. Nostalgia za fantazjami z lat pacholęcych? Stranger Things wykreowało modę na powrót do barw, ciuchów, fryzur z lat 80., i to bez potrzeby zastanawiania się, dlaczego styl ten musiał odejść do lamusa. Niepoprawne politycznie, społecznie i humanistycznie satyry? Figurantka udowodniła, że najlepszą obroną przed politycznym absurdem jest szyderczy atak, Louis C.K. dał mistrzowski wykład o śmianiu się z własnych bolączek, a dzięki chłopakom z Doliny Krzemowej zrozumieliśmy, że egoizm jest nowym altruizmem. Refleksje na temat kierunku, w którym zmierza ludzkość? Po niektórych odcinkach Czarnego lustra część widzów bała się Internetu, tak jak po Szczękach ludzie lękali się wody, a wysokobudżetowy Westworld skłaniał do zastanawiania się nad sednem inności w świecie, który nie jest patriarchalno-biały.

Seriale przechodziły rewolucję obyczajową praktycznie od zarania telewizji, na długo, zanim Steven Carrington z Dynastii okazał się homoseksualistą, ale dopiero lata 10. przyniosły mainstreamową akceptację szeroko rozumianej inności. Zarówno w kontekście osób transpłciowych (Transparent), jak i wypieranych subkultur (Pose) oraz rozmaitych mniejszości. Paradoksalnie więc, mimo globalizacji i standaryzacji, świat stał się dzięki serialom większy, ciekawszy. Także pod względem mnogości perspektyw: choć próbuje nam się wmawiać, że najlepsze seriale są anglojęzyczne, prawda nierzadko bywa inna. W Azji powstają uniwersalne i zarazem zanurzone głęboko w kulturze źródłowej seriale południowokoreańskie, izraelskie, hinduskie (nie bollywoodzkie!). W Ameryce Południowej Brazylijczycy czy Argentyńczycy prześcigają się w kreatywności. W Europie Belgowie przejęli od Skandynawów pałeczkę mistrzów mrocznego kryminału, na Bałkanach tworzy się rzeczy wybitne, a Polska przygotowuje się na własną „złotą erę serialu”.

Ewoluował też status kobiet, które doczekały się medialnego sądu na części męskich drapieżników, ale zaczęły też brylować na ekranach w innych rolach. W latach dwutysięcznych w świadomości masowej dominowali silni – lub słabi – biali mężczyźni walczący z gangsterami, moralnością, prawem i/lub własnymi demonami. W rok 2010 wkraczaliśmy zresztą w towarzystwie Waltera White’a, Dona Drapera i im podobnych, ale z biegiem czasu pojawiły się: mówiąca głosem nowego pokolenia Hannah Horvath z Dziewczyn, lawirująca w świecie Realpolitik Olivia Pope ze Skandalu, złośliwa Fleabag czy charakterne bohaterki Orange Is the New Black. W nowe dziesięciolecie wejdziemy z zagubioną Rue z Euforii i dojrzalszą Królową Elżbietą w The Crown. Streamingowe wojny dały kobietom okazję do przebijania branżowych szklanych sufitów. Reed Morano dostała za reżyserię Opowieści podręcznej nagrodę Emmy jako pierwsza kobieta od ponad dwóch dekad, a pośród najbardziej wpływowych osobowości świata rozrywki wymienia się dziś showrunnerki Shondę Rhimes (Skandal) i Lauren S. Hissrich (Wiedźmin).

"Czarnobyl" HBO 2019
„Czarnobyl” HBO 2019

Dla jednych oznacza to wpisywanie w każdą historię silnej postaci kobieciej i/lub wyrazistych bohaterów odmiennej seksualności, dla innych wyczekiwany społeczny postęp. Fakt pozostaje faktem, że nudzić się w dzisiejszej złoto-diamentowo-platynowej erze serialu nie sposób.

Quo vadis, serialu?

Współczesne zachłyśnięcie się serialami ma oczywiście niejedno mroczne oblicze. Wliczając towarzyszącą masowemu pochłanianiu odcinków bezrefleksyjność, która odbija się na tym, że najwięksi producenci opowiadają uśrednione emocjonalnie i fabularnie historie, zbudowane z telewizyjnych prefabrykatów produkty, które i tak się sprzedają. Brakuje również  wartościowej dyskusji o serialach – i dobrych, i złych, i przeciętnych. Z jednej strony dlatego, że każdy ma dziś – w dobie ideologicznych baniek społecznościowych – własne, nieskażone wątpliwościami zdanie, a z drugiej: przy takim ogromie seriali oglądamy po prostu inne rzeczy. Minęły bezpowrotnie czasy, gdy odcinki Miasteczka Twin Peaks czy Z archiwum X były traktowane jak społeczne wydarzenia. Może z wyjątkiem Gry o tron, Wiedźmina, Stranger Things oraz kilku bardziej okrzyczanych produkcji jak – nomen omen – nowe Twin Peaks, generujących faktycznie żarliwe debaty, wymieniamy się raczej kilkuzdaniowymi opiniami lub dopisujemy nowe tytuły do ciągnącej się w nieskończoność „listy rzeczy do nadrobienia”.

Trudno również oprzeć się wrażeniu, że po chaotycznych formatywnych latach „serialowego Dzikiego Zachodu”, gdy usługi SVoD cechowała radosna kreatywność i nieprzewidywalność, na progu nowego dziesięciolecia ekscytujący nowy model oglądania/konsumowania sprowadza się niestety coraz częściej do tego, do czego sprowadzała się dawniej telewizja – obwarowanych przypisami i licencjami korporacyjnych gierek, w ramach których światowymi trendami steruje relatywnie niewielka grupa ludzi. Różnica polega na tym, że zmieniliśmy się my, widzowie. I w roku 2020 mamy wybór: co oglądać, kiedy oglądać, po co oglądać, jak oglądać. Można „łykać” wszystko, co głośne, łatwo przyswajalne, generujące płytkie kontrowersje, jednak przy odrobinie wysiłku w katalogach streamingowych gigantów można odnaleźć setki perełek, które wzbogacają, skłaniają do poszerzania horyzontów, podnoszenia standardów. Dając w ten sposób zbierającym dane algorytmom sygnał, że homo serialus nie krowa – doić się da wtedy, gdy zapewni mu się urozmaicony pokarm.

Świat oglądający seriale świadomie oraz samoświadomie to, rzecz jasna, naiwnie idealistyczna wizja, która mogłaby co najwyżej posłużyć za podstawę prostodusznego guilty pleasure, a nie nagradzanej opowieści ku pokrzepieniu serc. W rzeczywistości bowiem światem serialu będą w latach 20. rządziły najprawdopodobniej komercyjnie bezpieczne serie i rozległe uniwersa, podczas gdy cała reszta będzie zmuszona funkcjonować w ramach mniej lub bardziej atrakcyjnej alternatywy. Nie da się jednak na szczęście dokładnie przewidzieć tego, jak będzie wyglądała serialowa rozrywka pod koniec 2029 r. Być może konkurencją dla 10. spin-offu Gry o tron, 40. projektu ze świata Gwiezdnych wojen i piątej kontynuacji Władcy Pierścieni będą seriale interaktywne lub stymulujące zmysły w sposób, jakiego dzisiaj nie potrafimy sobie wyobrazić? A być może, wzorem Roku za rokiem, który zamknął udanie lata 10. wraz z Czarnobylem i innymi, dojdzie do digitalizacji umysłów, tak że ludzka osobowość stanie się niekończącym się cyfrowym serialem?

"Opowieść podręcznej" Hulu 2017
„Opowieść podręcznej” Hulu 2017

Na pewno będzie co komentować. Bo skoro usługom SVoD udało się ograniczyć internetowe piractwo w Polsce – zarzucając zatwardziałych piratów tysiącem legalnych treści w cenie dość taniego miesięcznego abonamentu – w przyszłości możliwe wydaje się absolutnie wszystko.

 

Czytaj również:

Usłyszeć radioaktywność – rozmowa z Hildur Guðnadóttir
i
źródło: mat. prasowe
Przemyślenia

Usłyszeć radioaktywność – rozmowa z Hildur Guðnadóttir

Jan Błaszczak

Jan Błaszczak: Czy pamiętasz wybuch reaktora w Czarnobylu?

Hildur Guðnadóttir: Bardzo mgliście. Mieszkałam wtedy z rodzicami w Amsterdamie i oczywiście nie rozumiałam tego, co się stało, ale pamiętam, że wokół wiele się o tym mówiło. Muszę przyznać, że o wielu kwestiach związanych z tą katastrofą dowiedziałam się dopiero, pracując przy serialu. Pomijając wszystko inne, komponowanie ścieżki dźwiękowej do Czarnobyla było zajmującą lekcją.

Czytaj dalej