Doznania

Historyjka – Aborygeni

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 1 minutę

Człowiek nie powinien pracować. Istnieją na to setki argumentów. Pomyślmy choćby o stresie i chorobach wątroby. Zawsze inspirowali mnie Aborygeni. Aby zaspokoić wszelkie życiowe potrzeby, lud ten pracuje wyłącznie cztery godziny dziennie – przez resztę czasu oddaje się metafizycznej medytacji.

Niestety, nigdy nie potrafiłem wiernie ich naśladować. Przede wszystkim nie umiałem zrezygnować z odzieży (co przyznaję z pewnym wstydem).

Niemniej to właśnie Aborygeni są odpowiedzialni za moją decyzję, by zostać milionerem. I bardzo dobrze to powiedziałem: decyzję, ponieważ w gruncie rzeczy była to kwestia decyzji, a nie wykształcenia czy jakiejś ogólnej smykałki do interesów.

Mój sekret, jeśli mogę tak powiedzieć, polega na tym, że zamiast posługiwać się zwykłymi kartami płatniczymi, używam po prostu kart ­tarota.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

− Płaci pan zbliżeniowo?

− A jakże – odpowiadam.

Widząc moje szaleństwo, widząc, ile czasu poświęcam każdego dnia na wizyty w butikach, u jubilerów lub w portach morskich, gdzie handluję przede wszystkim z weneckimi kupcami, moi przyjaciele (głównie z ruchu socjalistycznego) często mawiają, że mi odbiło, że zgłupiałem.

Jest w tym pewna racja, bo rzeczywiście najczęściej płacę „pierwszą” kartą talii, czyli Głupcem.

A jednak bardzo sobie to wszystko chwalę i niczego nie żałuję.

Oto na przykład kilka dni temu na ulicy wdałem się w rozmowę z grupą cudzoziemców. Nie potrafiłem się opamiętać i zapytałem, czy nie mogliby mi czegoś sprzedać. Zgodzili się. I co się okazało? Kupiłem nieśmiertelność.
 

Czytaj również:

Historyjka – Indiana Jones
i
Cyryl Lechowicz
Doznania

Historyjka – Indiana Jones

Tomasz Wiśniewski

W roku 1943 amerykański archeo­log i antropolog, dr Indiana Jones z Princeton University, wpadł w posiadanie bogato zdobionego antycznego talizmanu. Odczytał zapisane na nim greckie imię Epifanesa.

Prędko skojarzył je z rytuałem sekty gnostyckiej karpokratian, która żywiła pewien ekscentryczny pogląd: ilość grzechów, jaka przypada na życie jednego człowieka, jest skończona. A skoro tak, rozumowano, im szybciej wykonamy wszystkie złe uczynki, tym prędzej dojdziemy do świętości. Sekta ta, jak można się domyś­lić, nie miała dobrej opinii. Oddawajmy się rozpuście, mogła brzmieć jej dewiza: któregoś dnia, po którejś z libacji, po którymś morderstwie, po którejś z orgii obudzimy się zbawieni.

Czytaj dalej