Historyjka – Indiana Jones
i
Cyryl Lechowicz
Doznania

Historyjka – Indiana Jones

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 2 minuty

W roku 1943 amerykański archeo­log i antropolog, dr Indiana Jones z Princeton University, wpadł w posiadanie bogato zdobionego antycznego talizmanu. Odczytał zapisane na nim greckie imię Epifanesa.

Prędko skojarzył je z rytuałem sekty gnostyckiej karpokratian, która żywiła pewien ekscentryczny pogląd: ilość grzechów, jaka przypada na życie jednego człowieka, jest skończona. A skoro tak, rozumowano, im szybciej wykonamy wszystkie złe uczynki, tym prędzej dojdziemy do świętości. Sekta ta, jak można się domyś­lić, nie miała dobrej opinii. Oddawajmy się rozpuście, mogła brzmieć jej dewiza: któregoś dnia, po którejś z libacji, po którymś morderstwie, po którejś z orgii obudzimy się zbawieni.

Dr Jones rozmyślał chwilę o tej szalonej koncepcji, po czym schował talizman w szufladzie swojego biurka i zapomniał o nim. Następnego dnia, zgodnie z planem, spakował bicz, kapelusz i udał się na pustynię Gobi w poszukiwaniu starożytnych manuskryptów.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Było tylko kwestią czasu, kiedy ten wybitny człowiek dokona sensacyjnego odkrycia; po wielodniowej i uciążliwej podróży przez piasek, opieczony słońcem i wysmagany wiatrem dr Jones odnalazł gliniane naczynia wypełnione unikatową zawartością: papirusem zapisanym ręką Maniego. Były to listy i dwa traktaty proroka w języku staroperskim. Amerykanin oczywiście znał ten język, dlatego od razu pozwolił sobie na lekturę. Mani utrzymywał, że Jezus i Ozyrys są tą samą osobą; ponadto pisał, że istnieje światło i ciemność, dwie skłócone zasady rządzące światem, jedna dobra, druga zła. Dr Jones żartobliwie stwierdził pod nosem, że jest prześladowany przez problematykę dobra i zła.

W drodze powrotnej z pustyni napotkał ekspedycję nazistów; w błyskotliwy sposób utarł im nosa. Nazajutrz na przedmieściach Ułan Bator spotkał głodnego chłopca w podartych spodniach; podzielił się z nim pożywieniem i dał mu trochę dolarów. Na przekór własnemu ironicznemu usposobieniu w ostatnich dniach wzrosła w nim potrzeba czynienia dobra.

Jeszcze tego samego dnia znalazł leżącą na drodze torbę plastikową; podniósł ją i wyrzucił do kosza. Ujrzał kobietę mocującą się z ciężkim wiadrem z wodą; pomógł jej je nieść. Gdy wracał do obskurnego hotelu, zaskoczył go widok smutnego kota; podszedł do niego i go pogłaskał.

Lecz kiedy jego dłoń utraciła kontakt z sierścią, zaszła w nim zmiana. Spostrzegł na chodniku kolejny śmieć, który wypadało podnieść, lecz ręka odmówiła mu posłuszeństwa. W nagłym błysku przerażającego olśnienia zrozumiał: wyczerpał limit. Poczuł, jak jego serce zalewa czarny ocean mroku. Rzucił kamieniem w kota i przestał być doktorem Jonesem.
 

Czytaj również:

Doznania

Historyjka – Aborygeni

Tomasz Wiśniewski

Człowiek nie powinien pracować. Istnieją na to setki argumentów. Pomyślmy choćby o stresie i chorobach wątroby. Zawsze inspirowali mnie Aborygeni. Aby zaspokoić wszelkie życiowe potrzeby, lud ten pracuje wyłącznie cztery godziny dziennie – przez resztę czasu oddaje się metafizycznej medytacji.

Niestety, nigdy nie potrafiłem wiernie ich naśladować. Przede wszystkim nie umiałem zrezygnować z odzieży (co przyznaję z pewnym wstydem).

Czytaj dalej