Promienne zdrowie

Gwiazdy, wiedźmy i kangury

Piotr Żelazny
Czyta się 10 minut

Większość herbów klubów piłkarskich to przedziwna mieszanina zwierząt, roślin, mitologicznych stworów i herosów w różnych kolorach, a wszystko przetykane łacińskimi sentencjami. Są jednak wyjątki.

Status najbardziej kultowej drużyny piłkarskiej z Pragi miała przez lata Dukla. Nie do końca zasłużenie, gdyż w czasach komunizmu był to klub wojskowy z niezbyt ciekawą historią kaperowania najlepszych czechosłowackich piłkarzy do armii (jak Legia w Polsce za czasów ­PRL-u). Dzięki temu Dukla odnosiła jednak sukcesy w Europie. W 1967 r. dotarła do półfinału Pucharu Mistrzów, a w 1987 r. – do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Alternatywny angielski zespół rockowy Half Man Half Biscuit dwa lata później śpiewał w największym hicie: „All I want for Christmas is a Dukla Prague away kit”, czyli „Wszystko, czego pragnę na święta, to wyjazdowa koszulka Dukli Praga”. Wkrótce modowym hitem londyńskiej ulicy stały się żółte koszulki z czerwonymi rękawami i nieproporcjonalnie dużym, umieszczonym centralnie na piersiach herbem Dukli, który przypomina trochę źle narysowaną Myszkę Miki.

Czeski kangur

Najciekawszym klubem w Pradze, a już z całą pewnością klubem z najciekawszym herbem, nie jest jednak opiewana w angielskich piosenkach Dukla, ale Bohemians (który nie ma nic wspólnego z Bohemian Rhapsody zespołu Queen).

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W latach 20. XX w. dopiero co powstała australijska federacja piłkarska chciała rozpropagować futbol na antypodach przez zaproszenie na tournée drużyny z Europy. A wtedy Czesi byli forpocztą piłki nożnej. Zaproszenia odmówiła reprezentacja Czech, a także jeden z praskich klubów, który później stał się Spartą. Oferta okazała się jednak wystarczająco dobra dla niewielkiego AFK Vršovice, który w 1927 r. zdecydował się na kilkutygodniową podróż statkiem, by popularyzować futbol.

Żeby na miejscu ściągnąć więcej kibiców, Australijczycy poprosili szefów AFK, by występowali pod anglojęzyczną nazwą – Bohemians. Tournée okazało się wielkim sukcesem, w ciągu czterech miesięcy Czesi rozegrali ponad 20 meczów pokazowych, w których zdobyli 94 bramki. Na bankiecie kończącym tę przygodę przybyszom z Europy podarowano parę żywych kangurów. Legenda głosi, że na statku opieką otoczył je jeden z zawodników o nazwisku Havlin (imię nieznane), który po powrocie przekazał je do praskiego zoo. Wycieczka do Australii kojarzyła się wszystkim w AFK tak dobrze, że postanowiono pozostać przy nazwie Bohemians. Logo klubu stał się zielony kangur na białym tle.

Rycerskie znaki

Większość herbów klubów piłkarskich powstawała na przełomie wieków XIX i XX, kiedy zaczęło pojawiać się najwięcej drużyn. Herby próbowano tworzyć, zachowując zasady heraldyki, ale często projektantom tylko się wydawało, że potrafią blazonować, czyli „opisywać herb według norm heraldycznych”.

Pierwsze logo Manchesteru United wygląda, jakby powstało w średniowieczu, i jest nieco tylko uproszczoną wersją miejskiego godła. Zawiera wszystko, co umieszczano w herbach rycerzy stających w szranki i co donośnym głosem przedstawiał publiczności herold.

Po kolei: lew w koronie (z prawej strony) i antylopa (z lewej) dzierżą tarczę podzieloną na dwie części, zwieńczoną hełmem i klejnotem: udekorowanym pszczołami globusem. To symbol rewolucji przemysłowej, która narodziła się w Manchesterze (pszczoła słynie z wytrzymałości i pracowitości). W górnej części tarczy widnieje statek, a w dolnej – trzy złote paski na czerwonym tle, reprezentujące trzy rzeki Manchesteru. Pod tarczą zamieszczono dewizę: Concilio et Labore (Rada i praca). Z czasem herb klubu coraz mniej przypominał godło miasta. Początkowo ostała się tarcza ze statkiem i trzema złotymi pasami, później jednak i one zniknęły, a w ich miejscu pojawił się diabeł – wszak piłkarzy United za sprawą koloru strojów zwano Czerwonymi Diabłami.

Logo gwiaździste nade mną

Do wielu krajów futbol docierał drogą morską. Porty były najbardziej otwarte na świat, chłonęły nowinki i się ich nie bały. Nie inaczej było z piłką nożną. Jeden z najbardziej utytułowanych klubów na świecie, Boca Juniors z Argentyny, powstał w portowej części Buenos Aires. Gdy założyciele mieli już klub, musieli wybrać barwy, w jakich piłkarze będą występowali na boisku. Po wielu godzinach dyskusji postanowili pójść do portu i przyjąć barwy bandery pierwszego statku, który zadokuje. Akurat przypłynął szwedzki okręt, więc wiele lat później Diego Maradona biegał w niebiesko-żółtych koszulkach.

Boca ma najbardziej gwiaździsty herb w futbolu, ponieważ za każdym razem, gdy zdobywa trofeum (a to silna drużyna, która często wygrywa), dołącza gwiazdkę do logo. W chwili pisania tego tekstu herb liczył 52 gwiazdki, ale w momencie jego czytania może być ich już więcej.

Portowy jest także rodowód jednego z najbardziej oryginalnych herbów – niemieckiego Hamburger SV (HSV). Klub ten zalicza się do niewielu mogących pochwalić się rombem jako znakiem rozpoznawczym. Żadnych napisów, inicjałów, łacińskich sentencji, dat, gwiazdek. To wariacja na temat Niebieskiego Piotra – jednej z flag służących do komunikacji w porcie. Wciąga się ją na maszt, zanim statek odpłynie z portu, co jest sygnałem dla pasażerów oraz załogi, że czas wracać na pokład. W dzisiejszym międzynarodowym kodzie sygnałowym flaga ta wzywa do meldowania się na statku, a w morzu – gdy używa jej statek rybacki – oznacza: „Moje sieci zaczepiły się o przeszkodę”. HSV w zeszłym sezonie ewidentnie „zaczepił o przeszkodę” i pierwszy raz w historii spadł do drugiej ligi.

Ocalić fajkę

Z portu – Genui – pochodzi również włoska Sampdoria powstała w wyniku połączenia klubu Sampierdarenese (który miał barwy czerwono-czarne) z klubem Andrea Doria (o barwach niebiesko-białych). W herbie znajdują się zatem kolory niebieski, czerwony, biały i czarny oraz profil brodatego marynarza z fajką w zębach. W Genui nazywają go Baciccia, co jest zdrobniałą i tradycyjną dla tego regionu formą nazywania Jana Chrzciciela, patrona portu i morza. Niedawno w przypływie źle pojętej poprawności politycznej zaczęto w Genui zbierać podpisy pod petycją, by pozbawić marynarza fajki. Nic z tego nie wyszło, Baciccia nie rzucił palenia.

Spadek na miotle

W herbie innej włoskiej drużyny – Benevento Calcio – widnieje kontur czarownicy lecącej na miotle. Benewent to miasto, które od XIII w. uchodziło za miejsce sabatów i spotkań czarownic tańczących przy „drzewach orzechowych rosnących nad wodą”. Nocami kobiety zamieszkujące Benewent miały spożywać mikstury z rosnących wokół miasta ziół (m.in. z wilczej jagody i szaleju), a następnie wpadać w trans. Stawały się nieuchwytne jak wiatr. Mamrocząc pod nosem zaklęcia, dosiadały mioteł i latały nad miastem. Historia byłaby ładną legendą, gdyby nie to, że Benewent stał się miejscem polowań na czarownice, a kobiety z tego miasta i okolic poddawano egzorcyzmom, torturowano i masowo tracono. Czarna magia na nic się zdała piłkarzom Beneventu – po roku wśród najlepszych włoskich zespołów z hukiem spadli do drugiej ligi. Jakby się szaleju najedli.

Architektoniczne cuda

Do herbów piłkarskich często przedostają się obiekty architektoniczne. Najsłynniejszym tego przykładem jest wieża Eiffla w logo Paris Saint-Germain. PSG to drużyna, która jak przystało na zespół z Paryża, pod względem wizualnym narzuca trendy pozostałym. Granatowo-czerwone stroje PSG są dziełem projektanta mody Daniela Hechtera z 1973 r.

Natomiast postawiony w latach 1966–1973 na szczycie góry Ještěd na Słowacji 93-metrowy nadajnik telewizyjny trafił do herbu klubu Slovan Liberec. Z kolei japoński Urawa Red Diamonds ma w logo budynek uniwersytetu w Satimie. W nim bowiem, a konkretnie na wydziale kształcenia nauczycieli, narodził się japoński futbol.

Osobliwy jest związek Evertonu z kamienną wieżą z 1787 r. Dziś stoi ona w środku Liverpoolu. Był to tzw. lock-up, czyli krótkoterminowe więzienie albo coś w rodzaju izby wytrzeźwień. Awanturujących się pijaków zamykano w wieżach rozsianych po wioskach Anglii i Walii, a następnego dnia rano, gdy wytrzeźwieli, puszczano ich do domów. Wieża pojawiła się w herbie Evertonu w 1938 r., w 2003 r. na budowli przymocowano tabliczkę informującą, że miejsce przechowywania pijaków jest częścią herbu klubu piłkarskiego. Everton sponsorował renowację wieży, która od czterech lat co wieczór – w nawiązaniu do barw drużyny – jest podświetlana na niebiesko.

Kowboje i Indianie w Belgii

Jeden z najbardziej zaskakujących herbów ma belgijski klub KAA Gent, którego znakiem jest wódz Indian w pióropuszu. Klub należy do najstarszych w Belgii i Europie – sekcja hokeja powstała tu w 1864 r.,­ ­później dołączono lekkoatletów, a w 1900 r. piłkarzy. W 1895 r. do Genku przyjechał Buffalo Bill ze swoim pokazem cyrkowym – kowboje kontra Indianie (z plemienia Siuksów). William Cody, gdyż tak naprawdę nazywał się Amerykanin, zachęcał widzów, by zagrzewali jego i kowbojów do walki klaskaniem i rytmicznym okrzykiem „Buffalo!”. Grupie studentów tak się ten okrzyk spodobał, że wprowadzili go do życia studenckiego – tak witali m.in. króla Alberta, gdy w 1913 r. odwiedził Uniwersytet w Genku – oraz na stadiony. Podczas igrzysk w Antwerpii w 1920 r. sprinter KAA Gent Omer Smet odpowiedział studenckim okrzykiem na rytmiczne klaskanie kibiców. Został więc Buffalo, a wkrótce zaczęto tak nazywać innych sportowców klubu. W 1924 r. na fladze kibicowskiej pojawiła się postać Indianina w pióropuszu, a niedługo został on znakiem rozpoznawczym klubu. Gent zapewnia dziś, jak bardzo jest świadom, że w Stanach Zjednoczonych trwa debata, czy na pewno drużyny sportowe mogą brać nazwy lub herby od rdzennych Amerykanów. By nie zostać posądzonym o rasizm, prowadzi fundację, która pomaga amerykańskim Indianom.

Klamra

Bardziej schematycznie narysowany wódz Indian z pióropuszem znajdował się w logo dziś już nieistniejącego amerykańskiego klubu z Atlanty – Chiefs. Występował w nim zawodnik z RPA Kaizer Motaung, który po powrocie do Johannesburga założył własną drużynę. Logo, czyli schematycznie narysowanego z profilu wodza Indian i nazwę Chiefs, skopiował z herbu amerykańskiego klubu i dołożył jeszcze własne imię. Tak powstali Kaizer Chiefs.

Tekst o herbach klubów piłkarskich można pisać w nieskończoność, a ciekawych historii do opowiedzenia jest mnóstwo (choćby o argentyńskim Huracán z Bue­nos Aires – nazwa i piękne logo tego klubu nawiązują do balonu El Huracán, którym awiator Jorge Newbery przeleciał w 1909 r. przez Argentynę, Urugwaj i Brazylię), ale należy go jednak jakoś skończyć. Jedną z metod konstrukcji artykułu jest klamra, czyli powrót do tematu poruszanego na początku tekstu. A że rozpocząłem od angielskiego alternatywnego zespołu rockowego, to na takim skończę. Kaiser Chiefs to nazwa rockowego zespołu z Leeds. Muzycy, którzy założyli kapelę i szukali dla niej nazwy, byli fanami lokalnego klubu piłkarskiego Leeds United. Skoro kapitan i legenda drużyny Lucas Radebe przybył do Anglii z Kaizer Chiefs…

I koło się zamyka.

Czytaj również:

Sportowe porno
Przemyślenia

Sportowe porno

Jakub Popielecki

Tegoroczny Oscar dla Ikara jest chyba przede wszystkim nagrodą za podtrzymanie wiary w to, że kino dokumentalne może nie tylko skutecznie reagować na rzeczywistość czy tę rzeczywistość podsumowywać, ale i wyprzedzać jej bieg. W historii, którą opowiada nam reżyser Bryan Fogel, najciekawsze jest przecież to, jak niespodziewanie rozrasta się ona na jego i naszych oczach. Oto marzenie aspirującego do „ważności” dokumentalisty: uchwycić kamerą życie „na gorąco”, jeszcze zanim trafi ono na nagłówki. Sytuacja niemalże idealna: wymyślasz temat, zaczynasz przy nim dłubać, mając jakieś tam oczekiwania, aż nagle okazuje się, że masz w rękach prawdziwy scoop. Grunt, żeby dotrzymać kroku pulsowi wydarzeń.

 

Czytaj dalej