Gwiazdka
Doznania

Gwiazdka

Paweł Dybała
Czyta się 5 minut

– Może jednak pan wyjdzie? – porucznik Adam Szatkiewicz, kucnąwszy przy stole pośród walających się wokół serpentyn, konfetti i szczątek naczyń, podjął kolejną próbę przemówienia świadkowi do rozumu. – Wygodnie panu tak rozmawiać?

Przerażony mężczyzna pokręcił rozpaczliwie głową i jeszcze bardziej skulił się pod blatem, ściskając kolana ramionami.

– No dobrze – westchnął śledczy, siadając na dywanie. – Jak pan sobie życzy, panie Stanisławie. Pogadamy tutaj. – Podał mu kubek z wodą.

Pan Stanisław wypił łapczywie całą zawartość i wrócił do poprzedniej pozycji. Szatkiewiczowi przyszło na myśl, że wygląda, jakby za wszelką cenę próbował się przed nim ukryć.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Jest pan szwagrem jubilata, tak? – Nerwowe kiwnięcie. – Wraz z małżonką bawił się pan dziś na jego urodzinach, gdy doszło do… Właśnie, do czego?

Gdyby dało się zniknąć siłą woli, pan Stanisław z pewnością by to uczynił. Z zaczerwienionych, zapuchniętych oczu pociekły łzy. Wymamrotał coś przez zaciśnięte zęby.

– Słucham? – porucznik włożył głowę pod stół. Mężczyzna gwałtownie odsunął się w tył.

– To nie ja…! – pisnął pan Stanisław. – Nie ja!

– Spokojnie, nikt pana o nic nie oskarża. – Szatkiewicz uniósł ręce w pojednawczym geście. – Na razie chcemy ustalić, co w ogóle zaszło.

– Oż kur… – do pokoju wszedł technik i stanął jak wryty, przyglądając się leżącym na podłodze ciałom. Szatkiewicz ostrzegawczo położył palec na ustach.

– Panie Stanisławie, czy może nam pan powiedzieć, co pana łączyło z ofiarami?

Mężczyzna otarł łzy z wąsów.

– Waldek to kuzyn żony – zachrypiał. – Co piątek gramy… – przełknął ślinę – …graliśmy u niego w karty. Swój chłop, mecze razem oglądaliśmy. Na Kazka wszyscy mówili wuja, to jakaś daleka rodzina teściowej, nie wiem dokładnie, ale facet był z tych, co to do bitki i do wypitki. No i właśnie żeśmy razem pili jak… jak… – pan Stanisław znów zacisnął oczy i schował głowę w ramionach.

– Rozumiem, za chwilę do tego przejdziemy. – Porucznik chciał położyć dłoń na ramieniu przesłuchiwanego, ale w ostatniej chwili zrezygnował, skonstatowawszy, że biedak siedzi już pod ścianą i nie ma gdzie się cofnąć. – A trzecia z ofiar?

– Danuśka – smarknął Stanisław. – Żona syna ciotki… nie, zaraz… wszystko jedno zresztą, kochana była, taka filigranowa, zawsze uśmiechnięta… – głos uwiązł mu w gardle.

– No tak – odchrząknął Szatkiewicz. – W takim razie… wiem, że to trudne, ale… czy mógłby pan powiedzieć, co się stało w tym feralnym momencie? Pił pan z panem Kazimierzem, tak?

„Głośne przyjęcie”, 1845 r., Felix Octavius Carr Darley, zbiory Met Gallery
„Głośne przyjęcie”, 1845 r., Felix Octavius Carr Darley, zbiory Met Gallery

– Tak… – Stanisław dzielnie próbował opanować drżenie głosu. – Najpierw byliśmy na balkonie zakurzyć, co nie… No i ten, ledwo żeśmy wrócili, a tu już wjeżdża tort i zaczynają śpiewać „Sto lat”. No to my z nimi. Nagle czuję, jak ktoś mnie trąca łokciem. Patrzę – Romek, taki wredny szczylek spod Krakowa, narzeczony chrześnicy żony, pokazuje mi flaszkę i chce, żebym się z nim napił. To ja mu na to, że nie chcę, bo piję z wujem, ściema jak stąd do Malborka, ale przecież nie będę z debilem pił, nie? Więc tamten na to się jakby obraził i poszedł pić z innymi. No i śpiewamy to „Sto lat”, śpiewamy, Lutek przymierza się do dmuchania świeczek, a tu nagle… – wziął głęboki, drżący oddech. – …jak nie błyśnie! Jak nie łupnie! Patrzę – wuja Kazek leży na podłodze jak długi… Wtedy wszyscy zaczęli wrzeszczeć. Mąż Danuśki rzucił się ją cucić. Waldek leżał skulony na dywanie i jakoś tak podrygiwał dziwnie…

– A pan?

– Ja… chciałem ratować Kazka, ale… ale… – Stanisław zacisnął pięści i niemal wbił je sobie w czoło. – Ja wiem, jak to zabrzmi, ale… nagle poczułem, że muszę wejść pod stół!

Po tym osobliwym wyznaniu zapadła krępująca cisza, przerywana tylko łkaniem wtulonego w ścianę mężczyzny.

– Panie Stanisławie – odezwał się w końcu Szatkiewicz. – Ja wiem, że to wróżenie z fusów. –Poniewczasie zorientował się, jak dosłownie mogło to zabrzmieć w kontekście resztek kawy i herbaty, fantazyjnie plamiących dywan. – Ale gdyby miał pan, na tak zwanego czuja, wskazać, kto za tym stoi, na kogo by pan postawił?

Świadek spojrzał na niego i zamrugał szybko. Przez dłuższą chwilę na jego twarzy malowało się skupienie.

– Ja tam do Lutka nic nie mam – zastrzegł cicho. – Ale jak się zastanowić, to cała trójka miała z nim jakąś kosę. Z wujem pożarli się kiedyś o politykę. Z Waldkiem – o pożyczoną kasę, nie pamiętam, kto komu wisiał, grunt, że za długo. A Danuśka… Danuśka po prostu serdecznie go nie znosiła. Z Lutka jest straszny świntuch, a ona… taka dobra, porządna kobitka… – Stanisław znów zaniósł się szlochem.

– Wiem, co pan czuje. – Pokiwał głową porucznik. – Paskudna sprawa, taka tragedia, i to w takich okolicznościach. Gdy tu jechałem, akurat w radio mówili o staruszce, która zmarła w dzień setnych urodzin, dokładnie w samym środku… – Urwał, gdy coś nagle przyszło mu na myśl. – Ostatnie pytanie, czy raczej prośba. Dziwna, za co przepraszam.

– Dziwniejsza niż to, co tu się wydarzyło? – Stanisław spojrzał na niego z rezygnacją.

– Ma pan rację. No więc, czy mógłby pan dokończyć przyśpiewkę: „Niech mu gwiazdka pomyślności nigdy nie zagaśnie…”?

– „Nigdy nie zagaśnie” – podchwycił odruchowo Stanisław. – „A kto Lutka nie szanuje, niech go piorun trzaśnie…”. Ale przepraszam, co to ma…

Szatkiewicz uciszył go ruchem dłoni, podczas gdy drugą wybierał numer aspiranta, któremu zlecił przesłuchanie Romka, szczyla spod Krakowa.

– Tadziu? Skończyłeś już? O, świetnie! To weź go zapytaj jeszcze o jedno… Tylko się nie śmiej, ok? Co…? Dobra, sorry, prześlę SMS-em. Czekam na cynk, na razie.

Rozłączył się i szybko wystukał wiadomość. Pan Stanisław patrzył na niego pełnym niezrozumienia wzrokiem.

Po dłuższej chwili komórka zawibrowała. Raz, drugi, trzeci. Spojrzał na ekran. Kwiatkowski z wojewódzkiej.

– Tak, panie kapitanie?

– Włącz telewizor – rzucił tylko przełożony.

– Ale przecież nie było tu jeszcze nikogo z mediów…

– Po prostu włącz. I oddzwoń.

Szatkiewicz rozejrzał się po salonie. Na półce przed okazałym telewizorem leżał pilot.

Wyszukał jeden z kanałów informacyjnych. Mówili o deszczu Perseid, najsilniejszym od lat. To o to chodziło Kwiatkowskiemu?

Przeskoczył kanał wyżej. Kamera pokazywała otoczony policyjną taśmą budynek, mieniący się odbiciami niebieskich i czerwonych świateł. Tragedia na przyjęciu urodzinowym w Lęborku, głosił napis na pasku.

Kolejny kanał. Cztery ofiary pioruna kulistego w Pcimiu. Reporter na tle policyjnego wozu. Dramatyczne ujęcie na porozrzucane na chodniku papierowe czapeczki i trąbki.

Zabrzęczała komórka. SMS od Tadka. Lakoniczny.

„A kto z nami nie wypije, niech się pod stół skryje”.

Czytaj również:

Pesymizm jest nieodpowiedzialny
Przemyślenia

Pesymizm jest nieodpowiedzialny

Rozmowa z Anne Applebaum
Aleksandra Lipczak

Aleksandra Lipczak: Matka Polka – to prowokacja?

Anne Applebaum: Tytuł wymyślił mój mąż, wydał mu się zabawny. Widać w nim jego specyficzne poczucie humoru, ale zgodziłam się z tym, że jest dobry. Pozwala na nowo zdefiniować tytułową figurę. Z jednej strony jest stereotypowa zapracowana kobieta, która spędza cały czas z dziećmi, wiodąc bardzo tradycyjne życie. Ale dlaczego to właśnie ona ma być Matką Polką? W końcu ja też jestem Polką i matką, więc również mogę aspirować do tego tytułu.

Czytaj dalej