Nie tak odległe są światy, w których z polskim kinem wygrywa disco polo. Przepaść kulturowa się pogłębia. 43. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni udowodnił, że kino mamy na światowym, coraz doskonalszym poziomie.
Impreza stała się wydarzeniem nie tylko branżowym. Publiczność zdecydowała, że na przegląd nowych polskich filmów warto się wybrać w równym stopniu, co na letnie artystyczne festiwale z wybitnymi dziełami mistrzów światowego kina. Sale wypełniały się po brzegi, miejsca znikały błyskawicznie. Zwykłych widzów najbardziej ciekawi to, co dla jurorów okazało się „specjalne” (i to na tyle, że tylko przy okazji przyznanej podwójnie Nagrody Specjalnej jury przedstawiło ze sceny uzasadnienie). Dodatkowe seanse, ze względu na olbrzymie zainteresowanie, zorganizowano 7 uczuciom Marka Koterskiego i Klerowi Wojciecha Smarzowskiego.
Koterski wraca do formy z czasów Dnia świra i urządza Adasiowi Miauczyńskiemu, a przy okazji kilku pokoleniom Polaków, kinową sesję terapeutyczną. Psychoterapia wprost, bez owijania w filmową konfekcję. Z głosem Krystyny Czubówny jako terapeutki. I z monologiem od Soni Bohosiewicz na podsumowanie, który wprowadza widza w ten rodzaj dyskomfortu, co zbiorowe recytacje na terapiach grupowych. Pomysł na 7 uczuć zasadza się na obsadzeniu dojrzałych aktorów w rolach dzieci. Koterski, bestia inteligentna, nie wrzuca widza w taką konwencję od razu, stopniowo wprowadza nas w świat, w którym prezentuje dzieciństwo bohatera. Adasiem Miauczyńskim jest jego syn z poprzednich filmowych wcieleń i syn reżysera: Michał Koterski. W dziecięcych histeriach, tupaniu, wtulaniu się w mamę, w wytrzymaniu próby ognia i gry u boku plejady gwiazd polskiego kina, udowadnia od pierwszej części, że był jedynym wyborem. Gdyby jury było twórcze, dałoby 7 uczuciom nagrodę dla obsady. To aktorskie tour de force. Znani i lubiani grają subtelnie i autoironicznie, ale wyraziście. Sala kinowa trzęsie się ze śmiechu. Aż do zwyczajowego u Koterskiego momentu, w którym ta wspólna radość zmienia się w zbiorową refleksję. Przeżyliśmy tyle lat bez 7 uczuć, a tuż po seansie wydaje się on od razu filmem niezbędnym. Autoterapeutyczne spojrzenie przyda się w społeczeństwie, które za najwłaściwsze uważa wychowanie stresowe. Winę za stan świata zwala od pokoleń na „rozwydrzoną młodzież” i w efekcie zmusza nas do nieustannego obcowania z jednostkami sfrustrowanymi, pełnymi lęków, kompleksów. Zdolnymi jedynie do budowania relacji opartych na władzy czy przemocy. Specjalna nagroda została przyznana za „autorską wizję świata”. Zachęcam, by zderzyć ją z tym, który zobaczycie po wyjściu z kina.
Nie trzeba do tego zachęcać w przypadku nowego dzieła Wojciecha Smarzowskiego. To kolejny przykład filmu tak potrzebnego, że można jedynie dziękować, iż nie musimy dłużej czekać. Kler nie tylko, jak chciało jedno jury, „porusza ważny problem społeczny”,