Gdynia na cztery litery
Przemyślenia

Gdynia na cztery litery

Jan Pelczar
Czyta się 24 minut

Nie tak odległe są światy, w których z polskim kinem wygrywa disco polo. Przepaść kulturowa się pogłębia. 43. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni udowodnił, że kino mamy na światowym, coraz doskonalszym poziomie.

Impreza stała się wydarzeniem nie tylko branżowym. Publiczność zdecydowała, że na przegląd nowych polskich filmów warto się wybrać w równym stopniu, co na letnie artystyczne festiwale z wybitnymi dziełami mistrzów światowego kina. Sale wypełniały się po brzegi, miejsca znikały błyskawicznie. Zwykłych widzów najbardziej ciekawi to, co dla jurorów okazało się „specjalne” (i to na tyle, że tylko przy okazji przyznanej podwójnie Nagrody Specjalnej jury przedstawiło ze sceny uzasadnienie). Dodatkowe seanse, ze względu na olbrzymie zainteresowanie, zorganizowano 7 uczuciom Marka Koterskiego i Klerowi Wojciecha Smarzowskiego.

Koterski wraca do formy z czasów Dnia świra i urządza Adasiowi Miauczyńskiemu, a przy okazji kilku pokoleniom Polaków, kinową sesję terapeutyczną. Psychoterapia wprost, bez owijania w filmową konfekcję. Z głosem Krystyny Czubówny jako terapeutki. I z monologiem od Soni Bohosiewicz na podsumowanie, który wprowadza widza w ten rodzaj dyskomfortu, co zbiorowe recytacje na terapiach grupowych. Pomysł na 7 uczuć zasadza się na obsadzeniu dojrzałych aktorów w rolach dzieci. Koterski, bestia inteligentna, nie wrzuca widza w taką konwencję od razu, stopniowo wprowadza nas w świat, w którym prezentuje dzieciństwo bohatera. Adasiem Miauczyńskim jest jego syn z poprzednich filmowych wcieleń i syn reżysera: Michał Koterski. W dziecięcych histeriach, tupaniu, wtulaniu się w mamę, w wytrzymaniu próby ognia i gry u boku plejady gwiazd polskiego kina, udowadnia od pierwszej części, że był jedynym wyborem. Gdyby jury było twórcze, dałoby 7 uczuciom nagrodę dla obsady. To aktorskie tour de force. Znani i lubiani grają subtelnie i autoironicznie, ale wyraziście. Sala kinowa trzęsie się ze śmiechu. Aż do zwyczajowego u Koterskiego momentu, w którym ta wspólna radość zmienia się w zbiorową refleksję. Przeżyliśmy tyle lat bez 7 uczuć, a tuż po seansie wydaje się on od razu filmem niezbędnym. Autoterapeutyczne spojrzenie przyda się w społeczeństwie, które za najwłaściwsze uważa wychowanie stresowe. Winę za stan świata zwala od pokoleń na „rozwydrzoną młodzież” i w efekcie zmusza nas do nieustannego obcowania z jednostkami sfrustrowanymi, pełnymi lęków, kompleksów. Zdolnymi jedynie do budowania relacji opartych na władzy czy przemocy. Specjalna nagroda została przyznana za „autorską wizję świata”. Zachęcam, by zderzyć ją z tym, który zobaczycie po wyjściu z kina.

7 uczuć, materiały prasowe
7 uczuć, materiały prasowe
7 uczuć, materiały prasowe
7 uczuć, materiały prasowe

Nie trzeba do tego zachęcać w przypadku nowego dzieła Wojciecha Smarzowskiego. To kolejny przykład filmu tak potrzebnego, że można jedynie dziękować, iż nie musimy dłużej czekać. Kler nie tylko, jak chciało jedno jury, „porusza ważny problem społeczny”,

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Bal w Jaszczurówce
i
„Autoportret na tle drzwi”, Stanisław Ignacy Witkiewicz, ok. 1910 r., Muzeum Narodowe w Poznaniu (domena publiczna)
Doznania

Bal w Jaszczurówce

Irena Krzywicka

Chodził po ulicach Zakopanego olbrzymi, piękny, nasępiony – takiego zobaczyłam po raz pierwszy jako dziewczynka.

Przede wszystkim widziało się jego chmurne, wspaniałe oczy, nie patrzące na nikogo, a zaraz potem, bo szedł szybko, olbrzymie łydy, opięte w grube wełniane pończochy. Była widocznie zima, ho pamiętam jeszcze bardzo grubą, watowaną kurtkę, futrzaną czapę, nasuniętą na zmarszczone brwi, krótkie „sportowe” spodnie i narciarskie buciory, z których wystawały owe heroiczne łydy, dające pojęcie o reszcie struktury ich właściciela. Nosił sławne imię i nazwisko: Stanisław Witkiewicz, po ojcu, znakomitym malarzu i krytyku, jednym z „odkrywców” Tatr i twórcy „stylu zakopiańskiego”, ale nosił jeszcze drugie imię – Ignacy. Zresztą, bawiąc się kapryśnym słowotwórstwem zarówno w twórczości swojej, jak w życiu, sam sobie nadał mnóstwo nazwisk: Witkacy, Witkasiewicz itd. Z pierwszych, na pół dziecięcych wspomnień pamiętam jeszcze jakieś mętne słuchy, jakoby ojciec nie kazał mu się wcale uczyć, jakoby wychowywał go zdała od książek, na „łonie” natury, niemal, jak pierwotnego człowieka. Nie wiem skąd się te słuchy wzięły i w jakiej mierze odpowiadały prawdzie, w każdym razie, jeśli coś było w nich rzeczywistego, to rezultat takiego prymitywnego wychowania okazał się dość osobliwy.

Czytaj dalej