„Wojaczek” jako figura losu ludzkiego
i
Zdjęcia do filmu "Wojaczek" odbywały się w mieszkaniu poety w Mikołowie, zdjęcie: Dariusz Zakrzewski
Przemyślenia

„Wojaczek” jako figura losu ludzkiego

Mateusz Demski
Czyta się 9 minut

Trudno było ten film odbierać w kategorii werystycznej, za co dostało nam się później od osób, które nie zdołały rozpakować skondensowanych tam ładunków treści. Zdecydowana większość ludzi, która znała Wojaczka, absolutnie film potępiła. A w Paryżu, przy okazji Europejskiej Nagrody Filmowej, okazało się, że film tak introwertyczny w usytuowaniu w konkretnej PRL-owskiej czasoprzestrzeni politycznej może być otwarty na uniwersalne pasmo odczytań. Historia chłopaka z Mikołowa, który nie wyjechał nigdy dalej niż za Wrocław, była czytelną i przekazywalną figurą ludzkiego losu – mówią o „Wojaczku” Lecha Majewskiego poeci Krzysztof Siwczyk i Maciej Melecki, odtwórca roli Wojaczka i współautor scenariusza, których wysłuchał Mateusz Demski.

Mateusz Demski: Mija 20 lat od premiery filmu Wojaczek Lecha Majewskiego. Patrzę na wasze poetyckie próby z tamtego czasu i zastanawiam się, jak zareagowaliście na propozycję tak niecodziennej współpracy.

Maciej Melecki: Zaczęło się od tego, że Majewski skontaktował się ze mną w 1996 r., wyrażając wolę, aby wspólnie napisać scenariusz o Rafale Wojaczku – dla niego niewątpliwie najważniejszym polskim poecie. Wymyślił sobie, że tekst ten napisze właśnie z poetą. Nie sam, nie z zawodowcem, tylko z człowiekiem, którego wiersze przeczytał w piśmie „Na Głos”. Po przemyśleniu propozycji postanowiłem temu zadaniu się oddać, zakładając, że w procesie pracy nad scenariuszem będę pełnił rolę czeladnika, który dysponuje potrzebną wiedzą literacką, a Majewski postawi się w pozycji szewca z określoną wizją plastyczną, dzięki czemu wespół temu wyzwaniu sprostamy. Takie były pierwociny. W czerwcu 1997 r. scenariusz był skończony.

Krzysztof Siwczyk: Nasze spotkanie wspominam jako zdarzenie incydentalne. Miało to miejsce w Mikołowie, a więc siłą rzeczy w mieszkaniu Wojaczków, gdzie trwały przymiarki do pierwszych zdjęć. Chciałem przyjrzeć się tej filmowej kuchni, zobaczyć, jak taki obraz powstaje. Byłem chłopakiem od podawania kabli, przenoszenia lamp,

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Wspinaczka na rzeźbę
i
Henry Moore w 1967 r., © Henry Moore Foundation, zdjęcie: John Hedgecoe
Opowieści

Wspinaczka na rzeźbę

Mateusz Demski

Mateusz Demski: Mówi się, że Henry Moore to łącznik polskiej kultury z Zachodem. Kiedy zaczęła się u nas moda na brytyjski modernizm?

Agata Małodobry: Pierwsze spotkanie polskiej publiczności z twórczością Moore’a odbyło się w 1946 r. Mówimy o wystawie współczesnego malarstwa angielskiego z kolekcji Tate, do której włączono osiem Rysunków ze schronu – przejmujących prac na papierze, które przedstawiały grupy ludzi chroniących się w londyńskim metrze w czasie niemieckich bombardowań. Moore stworzył ponad 300 takich rysunków, co dało mu status oficjalnego artysty wojennego i znacząco przyczyniło się do jego rozpoznawalności. Trudno było wtedy jednak mówić o modzie na Moore’a, choć jego rysunki komentowano jako wybitne i niezwykle rzeźbiarskie. W przygnębiających latach stalinizmu próbowano z kolei przedstawiać go jako przykład niezrozumiałej i godnej wyszydzenia sztuki imperialistycznej, a więc formalizmu, przeciwstawianego „jedynie słusznemu” realizmowi socjalistycznemu. Było to oczywiście nieporozumieniem, jednak reprodukcje jego prac były wówczas chętnie publikowane w prasie i choć stworzono dla nich negatywny kontekst, to właśnie wtedy twórczość Moore’a wdarła się do polskiej zbiorowej świadomości.

Czytaj dalej