Drzwi
i
Childe Hassam, Kościół w Gloucester, 1918 r., ze zbiorów Metropolitan Museum of Art
Doznania

Drzwi

Magda Kiełbowicz
Czyta się 4 minuty

Czy to za sprawą Najświętszej Panienki drzwi za bocznym ołtarzem oczom wiernych się ukazały? Nie wiadomo. Pewne natomiast, że kto przez nie wchodził, temu życie się odmieniało. Ale od początku…

Z dziesięć lat będzie, jak Hela Majchrzak drzwi za bocznym ołtarzem odkryła i od tego się wszystko zaczęło. Akurat jej czwartek wypadał i kościół sprzątać poleciała. Po drodze kwiatów z łąki wzięła, żeby Najświętszej Panience wynagrodzić, że tak w niewidoku stoi, choć w nowej, świeżo pozłoconej sukience, co proboszcz kazał wtedy na wiosnę odmalować. Specjalna komisja nad sukienką czuwała, bo kościół stary i wszystko w nim pod szczególnym nadzorem. Dlaczego tak się stało, do dzisiaj nikt nie wie. Może i racja, że to z gniewu Najświętsza Panienka z cokołu spadła. Dwa razy przecież, jak w snach do ludzi przyszła i powiedziała, że złota na sukience mieć nie chce. Ksiądz nie posłuchał, figura w drobny mak się stłukła, a spod tynku drzwi wystąpiły. Potem to już szybko wypadki się potoczyły.

Hela krzyk podniosła, ludzie się zbiegli i wspólnymi siłami drzwi otworzyli. Na zdrowy rozum nigdzie one prowadzić nie mogły, a prowadziły. Nie pierwszy to raz, jak rozum ludzki prawdy całej w sobie nie pomieścił. Za ścianą przykościelny ogródek i stare magnolie szpalerem, za drzwiami coś jakby pył wirowało i nie chciało opaść. Od razu ktoś szeptać zaczął, że to nieczyste sprawy jakieś i nikt nie chciał pierwszy progu przestąpić. Wreszcie Majchrzak ręką machnął, splunął na zabobonne gadanie, krok do środka zrobił i zniknął. Trzy dni nie wracał, czwartego wylazł, cichy jakiś, spokojny, jak nigdy z życiem pogodzony. 

– Idźcie – mówił. – Idźcie wszyscy. Idźcie i sprawdźcie sami.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jeden za drugim zaczęli ludzie przez drzwi przechodzić. Tuż za progiem każdy na nieodżałowane, dawno utracone chwile trafiał. Mógł życie od nowa, korzystniej poprowadzić. Kto się pomylił, ten miał szansę jeszcze raz zadecydować. Kto źle kiedyś skręcił, drogę w przeciwną stronę wybierał, a jeśli okazję jakąkolwiek zmarnował, teraz mógł ją wykorzystać i potem spokojny do siebie wrócić. Chyba że w pyle nic nie zobaczył, to wtedy pewność zyskiwał, że tu i teraz dobrze życiem pokierował. 

Pół roku miasteczko pustkami świeciło. Harmonogram nawet powstał, bo raz poczta nie działała, raz piekarnia, raz urząd. Każdy twarzą w twarz z przeszłością chciał się spotkać i sprawdzić, czy czegoś nie mógł dla siebie urządzić jeszcze lepiej. Ksiądz na wszystko oko przymykał. Takie tu prawo niepisane, że co boskie, ludzkiemu na ręce za mocno nie patrzy – i nawzajem. W końcu nie wytrzymał, bo mu na sam środek mszy cała obsada mleczarni wróciła. Drzwi na trzy spusty zamknął i tylko tych, co zza nich wracali, jeszcze tolerował. Gdzie klucze schował, nikt nie wiedział. Zagroził, że jak kto więcej spróbuje, rozgrzeszenia nie da, a bez rozgrzeszenia przez drzwi do Królestwa Niebieskiego nikt się nie dostanie. Już tam w niebie mają swoje sposoby. Sam nigdy za drzwi nie zajrzał, a po namyśle do nauki postanowił się odwołać. 

Nauka nie za wiele pomogła, a może i pomóc nie chciała? Na dziesięciu uczonych, co wiedzę swoją do sprawy przyłożyło, po trzech słuch zaginął. Wtedy pierwszy raz się okazało, że można zza drzwi w ogóle nie wrócić.

Przyszedł czas, że każdy z marzeń się rozliczył i nie było więcej potrzeby na drugą stronę chodzić. Niektórym ten brak niewiadomej w osobistych sprawach nawet trochę doskwierał. Niczego nie móc żałować to jakby żyć w połowie, a choćby i spełnionym życiem, to jednak niekompletnym. Zmówili się ludzie, że najwyższa pora drzwi zamurować, a w stare miejsce Najświętszą Panienkę odzyskać. Nikt nie protestował i nikt nie zauważył, że ksiądz po cichu z głosowania wyszedł. Ciemno już było, gdy łuna nad miasteczkiem drogę do samego nieba rozświetliła. Kto mógł, ten pobiegł gasić, ale zmyślnie od środka zaprószony ogień wszystkich wyprzedził. Dopiero wtedy ktoś spytał, gdzie proboszcz, bo zniknął. Strażacy nikogo nie znaleźli i nikt z zamkniętego kościoła wydostać się nie próbował. Widać marzenie o lepszym życiu może od wszystkiego okazać się silniejsze.

Nowy kościół w rok postawili, ale pamięć o starym w ludziach została. Mówią czasem, że to sen był. Może. Ale kto to widział taki sen, co wszystkim naraz się przyśnił?

 

Czytaj również:

Polowanie
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Doznania

Polowanie

Mamy nieznane opowiadanie Lema!
Stanisław Lem

Archiwum zmarłego pisarza, teczka, która miała zawierać zupełnie inny tekst. A w środku ta opowieść o desperackiej ucieczce i bezwzględnym pościgu.

Przebiegł już chyba milę, a nawet się nie rozgrzał. Sosny rosły rzadziej. Wysokopienne, szły pionowo w górę, pod ostrym kątem do stoku nachylonego w półmrok, skąd dobiegał to cichszy, to głośniejszy szum strumienia. A może rzeki. Nie znał tej okolicy. Nie wiedział, dokąd bieg­nie. Biegł. Już od jakiegoś czasu nie dostrzegał na polankach ani czarniawych śladów ognisk, ani wdeptanych w trawę strzępów kolorowych opakowań, wiele razy zmoczonych przez deszcz i wysuszonych potem na słońcu. Nikt tu widocznie nie docierał, bo i drogi żadnej nie było, i widoki otwierały się z otwartych miejsc nieciekawe. Wszędzie stał las, poplamiony zielenią buków, dalej ku szczytom coraz ciemniejszy i jedyne, co na nim bielało, to były wnętrza złamanych drzew. Przewracał je wiatr albo same padały od starości. Gdy zagradzały mu drogę, mierzył bystro oczami, czy opłaci się wysiłek skoku, czy może lepiej przedrzeć się dołem, między zasychającymi miotlasto gałęziami.

Czytaj dalej