Czy Pan istnieje, Mr. Johns?
i
ilustracja: Daniel Mróz
Doznania

Czy Pan istnieje, Mr. Johns?

Stanisław Lem
Czyta się 15 minut

Czyli pół wieku temu Stanisław Lem odpowiada na pytanie, czy zastąpią nas roboty, a odpowiedź jest bardziej niż aktualna.

SĘDZIA: Sąd przystępuje do rozpatrzenia sprawy Cybernetics Company contra Harry Johns. Czy strony są obecne?

ADWOKAT: Tak, panie sędzio.

SĘDZIA: Pan występuje w imieniu?…

ADWOKAT: Jestem radcą prawnym firmy Cybernetics Comp., panie sędzio.

SĘDZIA: A gdzie jest pozwany?

JOHNS: Tu jestem, panie sędzio.

SĘDZIA: Zechce pan podać swe personalia?

JOHNS: Z ochotą, panie sędzio. Nazywam się Harry Johns, urodziłem się 6 kwietnia 1917 roku w Nowym Jorku.

ADWOKAT: W kwestii zasadniczej, panie sędzio. Pozwany mówi nieprawdę: on się wcale nie urodził.

JOHNS: Proszę, oto moja metryka. A na sali jest mój brat, który…

ADWOKAT: To nie jest pana metryka, a ów osobnik nie jest pana bratem.

JOHNS: A czyim? Pańskim może?

SĘDZIA: Proszę o spokój. Panie radco, za chwilę. A więc, panie Johns?

JOHNS: Ojciec mój, świętej pamięci Lexington Johns, miał warsztat samochodowy i wszczepił mi zamiłowanie do tego zawodu. Mając siedemnaście lat, wziąłem pierwszy raz udział w wyścigach samochodowych. Odtąd startowałem zawodowo 87 razy i zdobyłem do dnia dzisiejszego 16 razy pierwsze miejsce, 21 razy drugie…

SĘDZIA: Dziękuję, te szczegóły nie należą do sprawy.

JOHNS: Trzy złote puchary, trzy złote puchary…

SĘDZIA: Powiedziałem: dziękuję.

JOHNS: I srebrny wieniec.

PREZES CYBERNETICS COMP. DONOVAN: O, zaciął się.

JOHNS: Nie doczekasz pan tego.

SĘDZIA: Proszę o spokój! Czy ma pan prawnego zastępcę?

JOHNS: Nie. Bronię się sam. Moja sprawa jest czysta jak łza…

SĘDZIA: Czy wie pan, jakie roszczenia wysuwa wobec pana Cybernetics Company?

JOHNS: Wiem. Jestem ofiarą nikczemnej działalności podstępnych rekinów…

SĘDZIA: Dziękuję. Panie radco Jenkins, zechce pan przedstawić sądowi treść pozwu?

ADWOKAT: Tak jest, panie sędzio. Dwa lata temu pozwany uległ wypadkowi w czasie wyścigów samochodowych pod Chicago i stracił nogę. Zwrócił się wówczas do naszej firmy. Jak wiadomo, Cybernetics Company produkuje protezy rąk, nóg, sztuczne nerki, serca i inne zastępcze narządy. Pozwany nabył w sprzedaży ratalnej protezę lewej nogi i wpłacił pierwszą ratę. Po czterech miesiącach zwrócił się do nas ponownie, tym razem zamawiając protezy dwu rąk, klatki piersiowej i karku.

JOHNS: Blaga! Kark – to było na wiosnę, po wyścigu górskim.

SĘDZIA: Zechce pan nie przerywać.

ADWOKAT: Po tej, drugiej z kolei, transakcji zadłużenie pozwanego w firmie osiągnęło 2967 dolarów. Po dalszych pięciu miesiącach zwrócił się do nas w imieniu pozwanego jego brat. Pozwany przebywał wówczas w lecznicy Monte Rosa pod Nowym Jorkiem. Wypełniając nowe zamówienie, firma dostarczyła po wpłaceniu zaliczki szereg protez, których szczegółowa lista załączona jest do aktów. Między innymi figuruje tam zastępujący półkulę mózgową elektronowy mózg marki Geniak w cenie 26,500 dolarów. Zwracam uwagę wysokiego sądu na fakt, że pozwany zamówił u nas model Geniaka luksusowy, na stalowych lampach, z aparaturą do marzeń sennych w naturalnych kolorach, filtrem przykrości i tłumikiem zmartwień, chociaż jawnie przekraczało to jego możliwości finansowe.

JOHNS: Pewno, wolelibyście, żebym kusztykał teraz waszym seryjnym móżdżkiem!

SĘDZIA: Proszę o spokój!

ADWOKAT: O tym, że pozwany działał ze świadomym, złośliwym zamiarem nie zapłacenia firmie za nabyte części, świadczy też fakt, iż nie zamówił u nas zwyczajnej protezy ręki, ale protezę specjalną, z wbudowanym zegarkiem szwajcarskim marki Schaffhausen na 18 kamieniach. Kiedy dług pozwanego doszedł do 29,863 dolarów, wystąpiliśmy z żądaniem zwrotu wszystkich nabytych protez. Jednakże sąd stanowy odrzucił naszą skargę, motywując to tym, że pozbawienie pozwanego protez uniemożliwiłoby mu dalsze istnienie, albowiem w tym czasie z byłego mr. Johnsa została już tylko jedna połowa mózgu.

JOHNS: Co to znaczy „z byłego Johnsa”?! Czy jesteś pan premiowany przez firmę od wyzwisk, kauzyperdo?

SĘDZIA: Proszę o spokój. Mr. Johns, jeśli będzie pan obrażał stronę pozywającą, ukarzę pana grzywną.

JOHNS: Ależ to on mnie obraża!

ADWOKAT: W takim stanie, to jest zadłużony i sprotezowany od stóp do głów przez Cybernetics Company, która okazała mu tyle serca, spełniając w lot wszystkie jego życzenia, pozwany na prawo i lewo szkalował publicznie nasze wyroby, narzekając na ich jakość. To jednak nie przeszkodziło mu zjawić się u nas po dalszych trzech miesiącach. Uskarżał się on na szereg niedomagań i dolegliwości, które, jak stwierdzili nasi eksperci, płynęły stąd, że jego stara półkula mózgowa źle się czuła w nowym, że tak powiem, wyprotezowanym otoczeniu. Powodowana humanitaryzmem, firma raz jeszcze przychyliła się do prośby pozwanego i zgodziła się całkowicie zgenializować go, to jest zamienić jego własną, starą część mózgu drugim bliźniaczym aparatem marki Geniak. Tytułem tej nowej wierzytelności pozwany wystawił nam weksle na sumę 26,950 dolarów, z których do dziś dnia spłacił ledwo 232 dolary i 18 centów. Wobec takiego stanu rzeczy, proszę wysokiego sądu, pozwany złośliwie utrudnia mi mowę, zagłuszając ją jakimś syczeniem, ćwierkaniem i zgrzytaniem. Wysoki sąd zechce go upomnieć!

SĘDZIA: Panie Johns…

JOHNS: To nie ja, to mój Geniak. On tak zawsze, kiedy intensywnie myślę. Czy mam może odpowiadać za Cybernetics Comp.? Wysoki sąd może upomnieć prezesa Donovana za brakoróbstwo!

ADWOKAT: W takim stanie rzeczy firma zwraca się do sądu z żądaniem przysądzenia jej pełnych praw własności do wyprodukowanego przez nią, znajdującego się tu oto na sali sądowej samozwańczego zespołu protez, który bezprawnie podaje się za Harry Johnsa. 

JOHNS: Co za bezczelność! A gdzie jest Johns, według pana, jak nie tu!?

ADWOKAT: Tutaj na sali nie ma żadnego Johnsa, albowiem doczesne szczątki tego znanego czempiona wyścigowego spoczywają po trosze na różnych autostradach Ameryki. Jeśli więc sąd przychyli się na naszą korzyść, nie zostanie poszkodowana żadna osoba fizyczna, albowiem firma zawładnie jedynie tym, co się jej – od nylonowego pokrycia po ostatnią śrubkę – prawowicie należy!

JOHNS: A jakże! Oni chcą mnie na kawałki rozebrać! Na protezy!

PREZES DONOVAN: Nie pańska rzecz, co zrobimy z naszą własnością.

SĘDZIA: Panie prezesie, proszę uprzejmie o zachowanie spokoju. Dziękuję panu, panie radco. Co pan ma do powiedzenia, mr. Johns?

ADWOKAT: Panie sędzio, chcę jeszcze zauważyć w kwestii zasadniczej, że pozwany właściwie wcale nie jest pozwanym, a tylko pewnym materialnym przedmiotem, głoszącym, że należy sam do siebie. W rzeczywistości jednak, ponieważ nie żyje…

JOHNS: Podejdź pan tu bliżej do mnie, to się pan przekonasz, czy ja nie żyję!

SĘDZIA: Tak – hm, to istotnie bardzo – bardzo dziwny wypadek. Hm, panie radco, tę kwestię, żywotności czy nieżywotności pozwanego, zawieszam na razie, aż do zapadnięcia wyroku, gdyż inaczej utrudniłoby to nam normalny tok przewodu. Pan ma teraz głos, mr. Johns.

JOHNS: Wysoki sądzie, i wy, obywatele Stanów, którzy przypatrujecie się nikczemnym wysiłkom wielkiego koncernu, zmierzającym do zniszczenia swobodnej, myślącej indywidualności…

SĘDZIA: Proszę mówić tylko do sądu. Nie jest pan na wiecu.

JOHNS: Tak jest, panie sędzio. Sprawa wygląda w ten sposób. Faktycznie nabyłem w firmie Cybernetics parę protez…

PREZES DONOVAN: Parę protez! A to dobre!

JOHNS: Wysoki sąd zechce przywołać do porządku tego pana. Otóż, nabyłem te protezy. Mniejsza o to, jakie one są. Mniejsza o to, że stale, czy chodzę, czy siedzę, czy jem, czy śpię, w głowie tak mi brzęczy, że musiałem się przeprowadzić do osobnego pokoju, bo budziłem w nocy brata. Że przez te zachwalane Geniaki, które są przerobionymi z demobilu maszynami rachującymi, wpadłem w natręctwo liczenia, tak że muszę wciąż liczyć płoty i koty i słupy i ludzi na ulicy i Bóg wie co jeszcze. Nie będę się nad tym rozwodził. W każdym razie miałem rzetelny zamiar spłacenia wszystkich należności, ale do pieniędzy mogę dojść jedynie wygrywając wyścigi. Tymczasem miałem złą passę, wpadłem w przygnębienie, straciłem głowę i…

ADWOKAT: Pozwany sam przyznaje, że stracił głowę. Proszę, by sąd zwrócił na to uwagę.

JOHNS: Nie przerywaj mi pan! Powiedziałem to nie w tym sensie. Straciłem głowę, zacząłem grać na giełdzie, przegrałem i musiałem się zadłużyć. Przy tym czułem się pod psem. Wciąż łupało mnie w lewej nodze, w oczach iskrzyło, miałem jakieś idiotyczne dręczące sny o maszynach do szycia, albo pończoszniczych, albo o trykotarskich. Leczyłem się u psychoanalityków, którzy wykryli u mnie kompleks Edypa, bo moja matka szyła na maszynie, gdy byłem dzieckiem. Osłabłego, ledwo ruszającego się, firma zaczęła ciągnąć po sądach. Gazety o tym pisały, i w rezultacie złośliwych oszczerstw gmina metodystów – bo ja jestem metodystą – zamknęła przede mną drzwi do kościoła.

ADWOKAT: Pan się na to uskarża? A co, pan wierzy w życie pozagrobowe?

JOHNS: Wierzę. Co to pana obchodzi?

ADWOKAT: Obchodzi mnie, bo mr. Harry Johns już obecnie żyje życiem pozagrobowym, a pan jesteś zwyczajnym uzurpatorem!

JOHNS: Licz się pan ze słowami!

SĘDZIA: Proszę strony o zachowanie spokoju.

JOHNS: Wysoki sądzie, kiedy znajdowałem się w tak ciężkich warunkach, firma zaskarżyła mnie. Kiedy zaś jej bezwstydne pretensje zostały przez sąd odrzucone, zwrócił się do mnie pewien ciemny typ, niejaki Goas, podesłany mi przez prezesa Donovana. Ale wtedy o tym nie wiedziałem. Ten Goas przedstawił mi się jako monter-elektryk i powiedział mi, że na wszystkie moje dolegliwości, na te łupania i iskrzenia jest tylko jedna rada – żebym się dał do reszty zgenializować! W tym stanie zdrowia, w jakim się znajdowałem, nawet myśleć nie mogłem o wyścigach samochodowych, cóż więc miałem robić? Zgodziłem się, proszę wysokiego sądu, i Goas zaprowadził mnie na drugi dzień do działu montażowego Cybernetics…

SĘDZIA: To znaczy, że panu wyjęto…?

JOHNS: No tak.

SĘDZIA: I na to miejsce włożono…?

JOHNS: No tak, tak, ale ja nie rozumiałem, dlaczego oni tak chętnie mi to zrobili, na dogodnych warunkach, z długoterminową spłatą. Ale teraz to już dobrze wiem! Oni chcieli, proszę wysokiego sądu, żebym się pozbył tej starej półkuli! Bo przed tym sąd odrzucił ich roszczenia na tej podstawie, że biedny kawałek mojej starej głowy nie mógłby samoistnie wegetować, gdyby mi zabrano całą resztę, więc nic im sąd nie przyznał! Dlatego chcieli wykorzystać moją naiwność i osłabienie władz umysłowych, wywołane wypadkami. Podesłali mi tego Goasa, żebym się sam zgodził na usunięcie starego kawałka, i w ten sposób wpadł w sidła ich szatańskiego planu! Ale to szataństwo ma na szczęście krótkie nogi! Bo proszę wysoki sąd o rozpatrzenie, co warte jest ich rozumowanie? Powiadają, że mają prawa do mojej osoby. Z jakiego tytułu? Powiedzmy, że ktoś kupuje na kredyt u sklepikarza żywność – mąkę, cukier, mięso i tam dalej, a po jakimś czasie ten sklepikarz występuje do sądu z żądaniem, żeby mu oddano na własność dłużnika, ponieważ, jak wiadomo z medycyny, w przemianie materii substancje cielesne wciąż są zastępowane przez środki żywnościowe, tak że teraz, po paru miesiącach, cały dłużnik razem z głową, wątrobą, rękami i nogami składa się z tłuszczów, białek, jajek i węglowodanów, które sprzedał mu na kredyt sklepikarz. Czy jakikolwiek sąd na świecie przychyli się do roszczeń sklepikarza!? Czy żyjemy w średniowieczu, kiedy Shylock żądał funta żywego mięsa swojego dłużnika!? Tu zachodzi analogiczna sytuacja! Ja jestem czempionem wyścigowym o nazwisku Harry Johns, a nie żadną maszyną…

PREZES DONOVAN: Nieprawda! Maszyną pan jesteś!

JOHNS: Taak? No to kogo właściwie firma skarży? Na jaki adres opiewa pozew sądowy? Jakiejś maszyny, czy mój, mr. Johnsa? Panie sędzio, może zechce pan wyjaśnić tę kwestię?

SĘDZIA: Hm… no – pozew jest adresowany do Harry Johnsa, N. York, 44 Avenue…

JOHNS: Słyszy pan, mr. Donovan!? A poza tym, panie sędzio, pozwoli pan, że zadam jeszcze jedno pytanie w kwestii proceduralnej: czy prawo Stanów Zjednoczonych przewiduje w ogóle, że można występować sądownie przeciw maszynie? Żeby można np. wzywać ją do sądu, skarżyć o cokolwiek…

SĘDZIA: No… e… nie. Nie, tego prawo nie przewiduje.

JOHNS: Wobec tego sprawa jest całkiem prosta: albo ja jestem maszyną, i wtedy ta rozprawa w ogóle nie może się odbyć, albowiem maszyna nie może być stroną w przewodzie sądowym, albo nie jestem maszyną, tylko osobą, a wtedy jakie prawa rości sobie do mnie jakaś tam firma? Czy mr. Donovan chce zostać właścicielem niewolników?

DONOVAN: Co za tupet… a jednak… te nasze Geniaki… co…?!

JOHNS: Wysoki sądzie, o metodach, jakich używa firma, niechaj świadczy następujący fakt. Gdy schorowany, ledwo jako tako poskręcany opuściłem szpital i udałem się na plażę, by zaczerpnąć świeżego powietrza, stwierdziłem, że za mną ciągną tłumy. Jak się okazało, na plecach nadrukowano mi napisy „made in Cybernetics Comp.”, tak że musiałem na własny koszt dać to wyciąć i wstawić sobie łaty! A teraz prześladują mnie! Tak, człowiek ubogi zawsze jest narażony na gniew bogaczów, zawsze mówili mi to nieodżałowani matka i ojciec…

PREZES DONOVAN: Pańskim ojcem i matką jest Cybernetics Company.
SĘDZIA: Proszę o spokój! Czy pan skończył, mr. Johns?

JOHNS: Nie. Chciałem podkreślić, po pierwsze, że firma powinna łożyć na moje utrzymanie, bo nie mam z czego żyć. Zarząd Motoklubu unieważnił mój start w wyścigach panamerykańskich sprzed miesiąca, oświadczając, że moim samochodem kierowało „automatyczne bezludne urządzenie”! Kto mnie tak urządził!? Oni! Firma Cybernetics, która wysłała do Motoklubu oszczerczy list paszkwilancki! Odbierają mi chleb, więc niech płacą na moje utrzymanie, i niech dostarczają mi części zamiennych! Może to moja wina, że się tak szybko zużywam, to tu, to tam!? Mam cierpieć przez producentów tandety!? Mało tego jeszcze, przy każdym osobistym zetknięciu urzędnicy firmy, a szczególnie właściciele znieważają mnie! Prezes Donovan proponował mi polubowne załatwienie sprawy – żebym się zgodził zostać reklamową makietą i osiem godzin dziennie sterczał w oknie wystawowym! Kiedy mu powiedziałem, że to niegodne wyścigowca, i żeby się wypchał takimi pomysłami, odparł, że już mnie wypchał, i że go to kosztowało 56,000 dolarów! Za tę i podobne zniewagi będę skarżył firmę! A teraz proszę, by wysoki sąd zechciał przesłuchać w charakterze świadka, mojego brata, gdyż zna on doskonale szczegóły sprawy.

ADWOKAT: Panie sędzio, zakładam protest przeciw wezwaniu brata pozwanego na świadka.

SĘDZIA: Czy ze względu na pokrewieństwo?

ADWOKAT: I tak, i nie… Rzecz w tym, że brat pozwanego uległ w ubiegłym tygodniu katastrofie lotniczej.

SĘDZIA: Aha, i nie może zjawić się przed sądem?

BRAT JOHNSA: Mogę, jestem tutaj.

ADWOKAT: Owszem, on może, ale rzecz w tym, że katastrofa miała przebieg tragiczny i na zamówienie jego żony firma wykonała nowego brata pozwanego.

SĘDZIA: Nowego co?

ADWOKAT: Nowego brata, a zarazem męża byłej wdowy.

SĘDZIA: Ach tak…?

JOHNS: No to co z tego? Dlaczego brat nie może zeznawać? Przecież szwagierka zapłaciła gotówką!

SĘDZIA: Proszę o spokój! Ze względu na konieczność zbadania przez sąd dodatkowych okoliczności, zarządzam odroczenie rozprawy!

Tekst z archiwum, nr 553/1955 r. (pisownia oryginalna).


Tekst powstał w 1955 r. jako słuchowisko radiowe – w tym samym roku pojawił się i w „Przekroju”, i w eterze. Najnowszą odsłonę – jako przedstawienie Białostockiego Teatru Lalek – miał w 2014 r. Największe poruszenie wywołała jednak zapomniana dziś groteska filmowa Andrzeja Wajdy z końca lat 60. Scenariusz do niej na podstawie własnego opowiadania napisał sam Stanisław Lem. Półgodzinny czarno-biały film w klimacie retro-futuro, z minimalistyczną dekoracją i kostiumami zaprojektowanymi przez Barbarę Hoff, spodobał się pisarzowi jak żadna inna adaptacja jego prozy. „Drogi Panie, przedwczoraj oglądałem w telewizji film Przekładaniec. Zarówno robota Pana, jak dzieło aktorów oraz wystrój scenograficzny wydały mi się bardzo dobre” – pisał do Wajdy. „»Przyszłość« bliska a nieokreślona została zrobiona bardzo pomysłowo, biorąc pod uwagę to zwłaszcza, jak szczupłymi środkami Pan tego dokonał”. Rok później na podstawie tego samego scenariusza BBC zrealizowała odcinek brytyjskiego teatru telewizji zatytułowany Roly Poly.

Lem sądowi pozostawił rozstrzygnięcie dylematu, ile naprawdę było pana Johnsa w panu Johnsie. Z kolei akcja wszystkich wcieleń tekstu – opowiadania, słuchowiska, filmu, teatru telewizji, spektaklu – toczy się wokół zagadki, ile jest oryginału w kolejnych jego wersjach. I która z nich jest najlepsza. 

Czytaj również:

Polowanie
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Doznania

Polowanie

Mamy nieznane opowiadanie Lema!
Stanisław Lem

Archiwum zmarłego pisarza, teczka, która miała zawierać zupełnie inny tekst. A w środku ta opowieść o desperackiej ucieczce i bezwzględnym pościgu.

Przebiegł już chyba milę, a nawet się nie rozgrzał. Sosny rosły rzadziej. Wysokopienne, szły pionowo w górę, pod ostrym kątem do stoku nachylonego w półmrok, skąd dobiegał to cichszy, to głośniejszy szum strumienia. A może rzeki. Nie znał tej okolicy. Nie wiedział, dokąd bieg­nie. Biegł. Już od jakiegoś czasu nie dostrzegał na polankach ani czarniawych śladów ognisk, ani wdeptanych w trawę strzępów kolorowych opakowań, wiele razy zmoczonych przez deszcz i wysuszonych potem na słońcu. Nikt tu widocznie nie docierał, bo i drogi żadnej nie było, i widoki otwierały się z otwartych miejsc nieciekawe. Wszędzie stał las, poplamiony zielenią buków, dalej ku szczytom coraz ciemniejszy i jedyne, co na nim bielało, to były wnętrza złamanych drzew. Przewracał je wiatr albo same padały od starości. Gdy zagradzały mu drogę, mierzył bystro oczami, czy opłaci się wysiłek skoku, czy może lepiej przedrzeć się dołem, między zasychającymi miotlasto gałęziami.

Czytaj dalej