Czy ludzie sztuki są gorsi od płatnych morderców?
Opowieści

Czy ludzie sztuki są gorsi od płatnych morderców?

Stach Szabłowski
Czyta się 4 minuty

Dlaczego nie lubi się osób, które robią sztukę współczesną?” – myślałem, oglądając Velvet Buzzsaw, horror o środowisku artystycznym. W tym filmie mściwe dzieła mordują, patroszą i dekapitują ludzi sztuki. Leje się krew kuratorek i aspirujących artystów, opiniotwórczych krytyków, wpływowych galerzystek, a nawet ich ambitnych asystentek. Litujemy się? Nie, dla mieszkańców światka sztuki nie ma litości. Widz przygląda się rzezi tego pretensjonalnego towarzystwa ze złośliwą satysfakcją. Nawet ja sam, choć jako krytyk i kurator nadawałbym się świetnie na jedną z ofiar, złapałem się na tym, że nie płaczę po fikcyjnych wprawdzie, ale jednak koleżankach i kolegach po fachu.

Na Velvet Buzzsaw zwróciła mi uwagę Agata Pyzik, intelektualistka, pisarka i publicystka, osoba wyjątkowo przenikliwa. Przestraszyć się – o wiele bardziej śmiertelnie – można na innych horrorach, ale światka sztuki gdzie indziej się nie obejrzy. Filmy na ten temat to białe kruki. Swoją drogą zastanawiające, ba!, znamienne, że kiedy jeden z tych kruków przylatuje na ekrany, to tylko po to, by krążyć nad pobojowiskiem zasłanym trupami ludzi sztuki, ubitymi przez złośliwych scenarzystów.

Sztuka współczesna była kiedyś czarnym charakterem kultury: dziedziną abstrakcyjną, nieestetyczną, niezrozumiałą. Szokującą! Na świetnej skądinąd wystawie w Zachęcie Lalki: teatr, film, polityka widziałem niedawno dosadną krótkometrażówkę na ten temat. Film pochodzi z 1958 r., jest lalkowy i nosi tytuł – jakże złowieszczy – Wystawa abstrakcjonistów. Jesteśmy na wernisażu, w galerii gromadzą się goście. Kurator wygłasza mowę, oczywiście długą, ale za to nudną; nikt go nie słucha. Wreszcie wstęga zostaje przecięta, obrazy odsłonięte i – o zgrozo – wszędzie sztuka współczesna, wszystkie obrazy abstrakcyjne! Publiczność zasłania oczy, chce uciekać, lecz jest już za późno; zgromadzeni, jeden po drugim, padają zemdleni.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Czy porażeni sztuką goście galerii dojdą do siebie? Czy w konfrontacji z abstrakcją nikt nie doznał trwałego uszczerbku na zdrowiu? Wystawa abstrakcjonistów nie przynosi odpowiedzi na to pytanie, ale my odpowiedź znamy. Wszystko będzie dobrze. Publiczność ocknie się i pogodzi ze sztuką współczesną. Pokazujące ją muzea rosnąć będą jak grzyby po deszczu od Warszawy przez Bilbao po Dubaj, a ludzie ustawią się w kolejki do kas; w godzinach szczytu w Tate Modern szpilki nie da się włożyć.

Przybywa targów, biennale i powierzchni wystawienniczych; nikt już nie mdleje na wystawach, chyba że wystawia Marina Abramović – wtedy zdarzają się przypadki utraty przytomności z uwielbienia, jak kiedyś na koncertach Beatlesów. Polubiliśmy sztukę współczesną. Ludzi, którzy ją robią, (jeszcze?) nie. Kino, to niezawodne zwierciadło rzeczywistości, też za nimi nie przepada. Rzadko w ogóle zaszczyca to środowisko uwagą. Bez liku jest filmów o lekarzach, prawnikach, a nawet seryjnych mordercach. Ci ostatni bywają przedstawiani jako ludzie w gruncie rzeczy sympatyczni; wszyscy chlipaliśmy kiedyś nad losem dzielnego Leona Zawodowca. Przedstawiciele sztuki współczesnej, jeżeli już znajdą się w obiektywie kamery, nie wyglądają tak dobrze. W The Square, najlepszej w ostatnich latach fabule o środowisku artystycznym, sztuka i jej instytucje ukazane są jako alegoria kryzysu zmierzchającego Zachodu, bohater zaś – szwedzki kurator – to nieszczęsny pajac, upadły liberał, beznadziejnie zaplątany w polityczną poprawność, własną hipokryzję i pretensjonalne pozy.

Velvet Buzzsaw podobne pozy przyjmują, bodaj pierwszy raz w historii Hollywood, prawdziwe gwiazdy. Jake Gyllenhaal, niezapomniany Donnie Darko, gra zmanierowanego krytyka, Rene Russo – wyrachowaną galerzystkę, Toni Collette jest skorumpowaną instytucjonalną kuratorką, a John Malkovich – nadętym artystą, który stroi nieprzejednane miny, ale w gruncie rzeczy dawno się sprzedał. Samo życie (artystyczne). Nieprzypadkowo film zaczyna się na targach sztuki Art Basel w Miami. Wiadomo, na targach cynizm art worldu sięga zenitu. Już dla tej sekwencji warto zobaczyć Velvet Buzzsaw, choć jest to tylko horror typu slasher, a nie festiwalowy hit klasy The Square czy film przypominający produkcje o współczesnych artystach, które w Polsce kręci Łukasz Ronduda, autor PerformeraSerca miłości. Za sprawą tych ostatnich filmów mogliśmy zobaczyć na dużym ekranie kawałek polskiego art worldu. Znamienne jednak, że nawet Ronduda, choć sam jest kuratorem, nie rozpieszcza kolegów i koleżanek: galerzystki w jego filmach to modliszki, kuratorki mają serca wykute z nierdzewnej stali; wszyscy ubierają się na czarno.

Velvet Buzzsaw całe to zmanierowane towarzystwo dostaje (wreszcie?) za swoje. Bohaterowie trafiają na wyjątkową spuściznę artystyczną. Jej autor umarł w nędzy i zapomnieniu, ale ludzie art worldu już krążą nad tą sztuką niczym sępy, wietrząc tłusty żer: pieniądze, sławę, prestiż. Takie padlinożerstwo zwykle w świecie sztuki się udaje, lecz nie tym razem; jesteśmy w horrorze, w którym dzieła mają moc nie tylko symbolicznej natury. Więcej szczegółów zdradzać mi nie wolno dla dobra tych, którzy zechcą zobaczyć Velvet Buzzsaw i ucieszyć oczy widokiem ludzi sztuki srogo karanych za pasożytowanie na niej, a może jeszcze bardziej za nieznośne pozerstwo.

Kiedy ja oglądałem film, najbardziej bałem się nie morderczych obrazów, tylko samego siebie. Czy widziany z boku też wyglądam jak jedna z kabotyńskich figur obśmiewanych w tej krwawej opowiastce? Czy tak wygląda świat sztuki, któremu – w dobrej wierze, przysięgam! – poświęciłem najlepsze lata swojego życia? Czy nasze środowisko zasłużyło na tak surową cenzurkę? A może jest odwrotnie i środowisku artystycznemu należy się film, w którym galerzystka, kuratorka czy krytyk przedstawieni są jako złoczyńcy o złotych sercach, tacy jak Leon Zawodowiec? Wychodzi na to, że na razie się nie należy. Ale zapewniam – pracujemy nad tym.

 

Czytaj również:

Czy lalki lubią banany?
i
"Lalki: teatr, film, polityka, widok wystawy, Zachęta", fot. Daniel Rumiancew
Przemyślenia

Czy lalki lubią banany?

Spotkanie z zombie
Stach Szabłowski

Zachęta pokazuje lalki. Są niesamowite – we freudowskim sensie. W artystycznym również; wiele z nich to wybitne dzieła sztuki nowoczesnej. Pytanie tylko, czy jest czas na zabawę starymi lalkami, kiedy w sztuce trzeba jeść świeże banany?

Banany są polityczne, konsumpcja bananów – i nie tylko – jest polityczna. Polityczny jest seks i oczywiście polityczna jest sztuka, nie mówiąc o jej instytucjach. Te dopiero są upolitycznione! A lalki? W tym właśnie rzecz: lalki również są uwikłane w politykę, a także w awangardę, historię, psychoanalizę, cielesność, duchowość. Lalki zamieszane są w najrozmaitsze sprawki. Zabawa nimi to nie zabawa, w każdym razie nie jest niewinną igraszką. Można zatem odłożyć na chwilę banana i iść na wystawę o lalkach bez wyrzutów sumienia. Wystawa jest fantastyczna, ale to nie są fantazje, w które ucieknie się przed rzeczywistością. Lalki są na to zbyt realne.

Czytaj dalej