Człowiek orkiestra wśród książek
i
ilustracja z archiwum: Daniel Mróz, nr 449/1953
Wiedza i niewiedza

Człowiek orkiestra wśród książek

Marcin Kozłowski
Czyta się 7 minut

Moje wizyty w bibliotekach zazwyczaj są krótkie – wchodzę, wypożyczam (lub oddaję) i wychodzę. Zacząłem jednak zastanawiać się, czy wśród tysięcy książek i wszechobecnej bibliotecznej ciszy możliwe jest przeżywanie prawdziwych, czasem obezwładniających wzruszeń, doświadczenie radości, strachu albo wydzielenie dużej dawki adrenaliny. Tak, właśnie w bibliotece.

Sam proces wypożyczania książki należy bez wątpienia do najspokojniejszych w pracy bibliotekarza, ale byłby w błędzie ten, kto uważa, że czytelnik przystanie na wszystko bez szemrania. Niekiedy trzeba mocno pokombinować, by zaspokoić potrzeby miłośników literatury.

„Jedna z pań czyta tylko biografie i tylko polskie. Twierdzi, że innych czytać nie będzie, bo nie potrafi wymówić obco brzmiących nazwisk – opowiada Grażyna Adamczewska z biblioteki w Wijewie. – Mówiłam jej, że też mam z tym problem, więc tylko patrzę na nazwiska, nie muszę przecież umieć ich wymawiać. Panią to jednak irytuje i nie daje się przekonać” – dodaje. Z kolei do Agnieszki Głowińskiej z wypożyczalni nr VI na warszawskiej Pradze-Północ swego czasu przychodziła czytelniczka szukająca książek o porcelanie. Pani Agnieszka specjalnie dla niej zamawiała takie z księgarni, co nie było łatwe, bo pozycji o tej tematyce nie ma znów tak wiele.

ilustracja z archiwum: Daniel Mróz, nr 449/1953
ilustracja z archiwum: Daniel Mróz, nr 449/1953

U Roberta Kijka w Bibliotece dla Dzieci i Młodzieży nr XXXI w Warszawie pojawiają się natomiast bardzo wymagający i znający się na rzeczy rodzice. „Nie tylko czytają książki, ale śledzą też rankingi powieści dla dzieci, są na bieżąco. Taki rodzic wie na przykład, że książka Marcina Szczygielskiego została nagrodzona w konkursie imienia Astrid Lindgren” – mówi mi bibliotekarz. Ale takie sprecyzowane oczekiwania go cieszą. Dzięki temu łatwiej zdecydować, jakie książki kupić.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pan Robert zetknął się też kiedyś z osobą, która za wszelką cenę chciała pierwsza mieć dostęp do wszystkich bibliotecznych nowości. W pewnym momencie miała w systemie aż czterdzieści rezerwacji w różnych placówkach. Kończyło się na tym, że książek tych z oczywistych względów nie odbierała, blokując przez tydzień dostęp do każdej z nich.

Książka po przejściach

Problemy w pracy bibliotekarza mogą wystąpić, gdy mija ustalony termin, czytelnik ma oddać książkę, ale czuje się do niej zbyt przywiązany. Bibliotekarze próbują różnych sposobów – e-maile, telefony, ponaglenia pisemne. I niekiedy, po kilku miesiącach lub latach, taka książka wraca.

Tłumaczenia czytelników są zazwyczaj takie same: zapomniałem, przeprowadzałem się, zgubiłem. Spóźnialscy bywają jednak nieświadomi, że przez ten cały czas mogła naliczyć się kara. W niektórych bibliotekach to kilkadziesiąt groszy dziennie. Niewiele? Po kilku latach potrafi się uzbierać nawet kilkaset złotych. I wtedy może dojść do awantury.

„Najczęściej słyszymy argument: »to z moich podatków, więc mogę trzymać książki, ile mi się podoba«. Taka osoba nie rozumie, że książka to dobro wspólne, które trzeba szanować. Nie chce im się przynieść książki z czystego lenistwa” – uważa pan Robert.

Pani Agnieszka miała kiedyś do czynienia ze spryciarzami, którzy nie oddawali książek, a kiedy mieli ochotę na kolejne, szli po prostu do innego oddziału, gdzie mieli czyste konto. Sprawa wyszła na jaw, gdy wszystkie oddziały zaczęły pracować na wspólnym systemie. Proceder ukrócono.

Bibliotekarzowi może też skoczyć ciśnienie, kiedy widzi, w jakim stanie książki wracają. „Są zalewane kawą, herbatą, trafiła do nas nawet książka pogryziona przez psa” – opowiada pani Elżbieta z biblioteki w Niemcach. Niektórzy bywalcy biblioteki pani Grażyny w Wijewie bardzo lubią za to czytać w wannie, co też, niestety, od razu widać. Miłośnicy relaksu w pianie grzecznie jednak odkupują utopione przez siebie dzieła. Pani Agnieszka od jednego z czytelników usłyszała, że książka była zalana, bo padało, a przecież nie dostał w bibliotece przy wypożyczeniu woreczka foliowego.

U pana Roberta zdarzają się porwane lub wręcz wyrwane strony. „Dzieci bywają energiczne, to jest wpisane w ryzyko prowadzenia biblioteki dla najmłodszych” – usprawiedliwia swoich czytelników. Zdarzyło się też, że książka stała się deserem dla chomika.

Jedna z moich rozmówczyń narzeka na brudne okładki. „Wszystkie książki okładamy folią, a i tak wracają nieestetyczne. Może dlatego, że ludzie mają w domu taki nieporządek?” – zastanawia się nad przyczyną. Do innej trafiają książki zawilgocone. „Dużo mieszkań w okolicy jest nieogrzewanych, więc kartki nabierają wilgoci. Nic nie mówimy, bo to w końcu nie wina tych czytelników” – wzdycha.

Ciekawe bywa też to, co wśród stron można znaleźć. W książkach dla dzieci pan Robert znalazł kiedyś skarpetkę, a nawet podpaskę (na szczęście nową i nieużytą), które występowały w charakterze zakładek.

Pani Maria znajdowała w książkach prywatne listy, rachunki, potwierdzenia przelewów i święte obrazki. Było też 200 złotych. Czytelnik szybko się zreflektował, na szczęście książki nikt nie zdążył wypożyczyć i pieniądze wróciły do właściciela. U pana Roberta też raz wyskoczyła ze środka stówa. I również trafiła do portfela, z którego pochodziła.

Kryminały i dramaty

Czasem między regały może zajrzeć też niebezpieczeństwo. Jedna z bibliotekarek miała już do czynienia z osobami pod wpływem alkoholu i narkotyków. „Trzeba być dyplomatycznym” – mówi, kiedy pytam, jak sobie radziła. Innej przy wyproszeniu podchmielonego czytelnika pomógł pracownik gminnego urzędu znajdującego się w pobliżu.

W bibliotece pojawiają się też złodzieje. „Byłam sama na zmianie, poszłam na chwilę na zaplecze. Usłyszałam, że ktoś wchodzi, więc zawołałam, że już idę. Zobaczyłam trzy uciekające osoby i komputer wiszący na kablach. Próbowali go wyciągnąć” – opowiada mi bibliotekarka. Dodaje, że znikają też książki, co wychodzi na jaw przy inwentaryzacji. Nikogo jednak jeszcze nie złapała na gorącym uczynku.

Do pani Agnieszki z Pragi-Północ przyszedł kiedyś pan… na bosaka. „Usiadł przy komputerze i zaczął płakać. Szkoda mi się go zrobiło, ale bałam się podejść. Chwilę potem się uspokoił. Podziękował i wyszedł” – opowiada.

Zastanawiam się głośno, czy ów pan nie miał butów, bo po prostu nie było go na nie stać. Nic bardziej mylnego: buty, owszem, były, ale pozostawione przed biblioteką. Czyżby więc mężczyzna zwyczajnie nie chciał nabrudzić?

Marię Szewczyk z biblioteki w Podegrodziu niezwykle stresują za to burze. „Dwa razy z rzędu po uderzeniu pioruna wysiadła mi winda dla niepełnosprawnych. Jest wtedy nieczynna przez trzy miesiące, bo trzeba sprowadzać części z Włoch. Kiedy choćby zagrzmi, cierpnie mi skóra!” – mówi.

Pani Maria bywała też budzona nagłymi nocnymi telefonami. „W czujce pojawiał się pająk i wtedy dzwoniła do mnie firma ochroniarska, że coś się dzieje, że chyba włamanie. Na szczęście to wszystko fałszywe alarmy, oby tylko takie rzeczy się zdarzały” – śmieje się.

Ciastka i papużki

Sympatycznych chwil i wzruszeń bibliotekarze też mają pod dostatkiem. Do pani Agnieszki przychodzą starsze osoby i proszą o pomoc w zalogowaniu się do poczty e-mailowej. Dostają na skrzynkę listy i zdjęcia od dzieci mieszkających za granicą. Seniorzy bardzo się wtedy cieszą, kiedy uda im się to odczytać, czasem chwalą się pani Agnieszce dziećmi i wnukami.

Bo biblioteka jest jednym z niewielu miejsc, gdzie samotne osoby mogą uzyskać bezpłatną pomoc lub zwyczajnie z kimś porozmawiać.

Pani Grażyna żartobliwie mówi o sobie „psycholog”. Starsze osoby przychodzą do niej i mówią o swoich smutkach. „Skarżą się na przykład, że nie mogą spać. Sporo czytam o naturalnym leczeniu, więc czasem coś podpowiem, może spróbować taką lub taką herbatkę, może coś innego” – mówi.

„Kiedyś do naszej wypożyczalni dla dorosłych przyjeżdżał maluchem 90-letni pan. Za każdym razem kupował nam w cukierni ciastka” – wspomina pan Robert. Do biblioteki pani Marii wpada regularnie ze słodyczami sześćdziesięciokilkuletni mężczyzna. Siada w czytelni, a panie bibliotekarki w ramach rewanżu za poczęstunek przygotowują mu kawę. „Zawsze składa nam życzenia na Dzień Bibliotekarza. Jedyny, który o nas pamięta” – mówi pani Maria.

Jeszcze weselej jest w dziecięcej bibliotece pana Roberta, gdzie zamieszkała papużka falista.

– Znaleźliśmy ją niedaleko nas. Nie miałaby szans na przeżycie, więc ją przygarnęliśmy. Nie tylko kupiliśmy klatkę, ale i drugą papużkę, żeby nie czuła się samotna. Na Facebooku zaczęliśmy też poszukiwania właściciela – mówi.

– Taka papużka chyba jest dość głośna jak na biblioteczne standardy – zauważam.

– W naszej bibliotece nie jest cicho. Dzieci oczywiście nie krzyczą, ale zachowują się normalnie, swobodnie. Papużki nikomu nie przeszkadzają – zapewnia pan Robert.

Z książką do żłobka

„Jestem nie tylko bibliotekarką, ale i sprzątaczką, powierniczką, organizatorką imprez, księgową, kadrową, do tego piorę firanki i je wieszam” – wylicza pani Grażyna, kiedy pytam, czy praca wśród książek nie bywa czasem zbyt spokojna.

Pani Elżbieta z placówki w Niemcach przyznaje, że w innych zawodach z pewnością mają o wiele trudniej. Widzi jednak, że od bibliotek wymaga się coraz więcej. W bibliotece pani Elżbiety są więc i klub dyskusyjny, i spotkania autorskie, i wakacyjne zajęcia, i noc bibliotek. A koleżanka pani Elżbiety z oddziału dla dzieci nawet chodzi do żłobka i tam czyta maluchom, bo przecież na literaturę trzeba uwrażliwiać od małego.

Podobnie dużo się dzieje u pani Agnieszki: „Musimy się starać i wychodzić do czytelnika” – mówi.

Pani Maria z Podegrodzia zawsze zaprasza do siebie chociaż na jeden dzień takich, którzy uważają, że w bibliotece leży się do góry brzuchem. „Miałam takie przypadki, kiedy zatrudniałam stażystów przez urząd pracy. Mówili mi potem: »ojej, ja nie wiedziałem, że tu tyle roboty«” – mówi. Ostatnio spełniła swoje marzenie i zorganizowała dla chętnych warsztaty pisania ikon.

„Dzisiaj bibliotekarz to człowiek orkiestra. Zna się nie tylko na literaturze, ale ma też wszechstronną wiedzę, nie wspominając o znajomości języków obcych, urządzeń, programów komputerowych…” – wylicza pan Robert.

Wszyscy zapewniają, że nie narzekają na nudę, bo sensem ich pracy tak naprawdę wcale nie są książki. Sens nadają jej ludzie.

Ilustracja z archiwum: Daniel Mróz, 1954 r.
Ilustracja z archiwum: Daniel Mróz, 1954 r.

Czytaj również:

Biblioteka Niepodległości
i
zdjęcie: Tuomas Uusheimo
Wiedza i niewiedza

Biblioteka Niepodległości

Zygmunt Borawski

Można na stulecie niepodległości kraju wybudować budynek, który przysłuży się całemu społeczeństwu oraz ­– co nie jest takie oczywiste – mieć w tym całkowite poparcie parlamentu i obywateli, nawet jeżeli jego koszt wyniesie 98 mln euro (431 mln zł).­ Tym budynkiem jest biblioteka, a narodem, który poparł taki pomysł, mogą być tylko Finowie.

Czemu? Finlandia była jednym z pierwszych państw w Europie, w którym uchwalono ustawę o bibliotekach określającą zadania i wytyczne dotyczące pracy bibliotek publicznych oraz gwarantującą powszechny i bezpłatny dostęp do książek. Pierwsze takie prawo zostało uchwalone w 1928 r. i od tego czasu było wielokrotnie uaktualniane, bo według jego założeń biblioteki muszą rozwijać się wraz ze zmieniającym się społeczeństwem.

Czytaj dalej