Motto: „– Kto to są luje? – Moje pytanie zagłuszają dzikie piski. – Kto to są luje, kto to są luje. Boże, Bożenka, luje, kto to są?! No, dobra, powiedzmy, że nie wiesz” (Michał Witkowski, Lubiewo)
Buziaki z Afryki! 35° / 60% (temp. / wilg.), więc to nie może być po prostu Małopolska. Ciałem i duchem jestem w Afryce i chciałbym coś dobrać, zapach nawet nie na lato, tylko na smutek tropików. Ktoś coś?
W Izraelu w wojsku „ubierają się” w paczulę w celach logistycznych, chodzą z nią jak z GPS-em i noktowizorem w jednym: „Bierzesz kropelkę i wcierasz dokoła szyi, o, tak. I z paczulą się nie zgubisz, koledzy cię zawsze znajdą” (Walc z Baszirem). I o to w ogóle chodzi z tymi zapachami – również po ciemku być zauważalnym. Paczula OK, psikałbym, ale w połączeniu, w szerszej kompozycji, nie w czystej postaci, a latem tylko na froncie.
Idea była, żeby pójść na fragrance shopping i nie kupić znowu kwiatków, wbić sobie do głowy, że perfumeria to nie jest kwiaciarnia, taaak? Przełamać się, w czym pomaga upał. Nie wierzę w kalendarz perfum, że te na zimę, a te na niezimę – lecz on we mnie też nie wierzy. I jednak się nie da operowych fumów założyć na plażę albo do tramwaju latem. Gorące powietrze jest podobno lżejsze, tylko ciekawe, dlaczego jest właśnie odwrotnie: ciężkie, „nie ma czym oddychać”, poproszę sole trzeźwiące! Upalne powietrze jest już gęste samo w sobie, niekompatybilne z dusznymi zapachy. Gorąc dodać „Portret damy” (mój topowy fragrance) równa się zagazowanie. Nie mogą być kwiatki, bo i tak czuć je all over, dość ma dzień swych własnych kwiatków.
Chociaż się urodziłem w samym środku lata, w piątek wieczorem, od razu na weekend, nie kocham upałów. Latem pachnie się inaczej, bo lato działa jak ciało: podgrzewa wszystko do trzydziestu sześciu stopni. Można ławkę w parku oblać perfumami albo płytę chodnikową i też będzie bukiet. Latem wszystko pachnie, również te powierzchnie, które bynajmniej nie „pachną”.
Skoro jest upał, a to znaczy: zaduch, trzeba go przełamać, poza tym, że siebie. Świeży, freszowy zapach na lato to w ogóle nie jest pomysł, bo jeśli coś jest pomysłem przez ostatnie dwie dekady, to chyba czas zmienić płytę. Kto chce chodzić w odświeżaczu? Świeżość – nie, a jeśli ktoś musi, to chociaż nie owocowa, nie ziołowa świeżość. Poszedłem po „linii soli”, za skojarzeniem, że sole trzeźwiące. Szukamy zatem słonego, czegoś wytrawnego, czegoś, co przewalczy mdłą słodycz powietrza. Jak apostołowie byli „solą ziemi”, tak potrzeba nam zapachu, który by osolił zaduch. Obcinając długą opowieść na krótko: „Fat Electrician” od Etat Libre d’Orange.
Nie takie najdroższe! Drogo, owszem, pachnie, ale drogo nie kosztuje. Nie podszedłbyś, jak i ja nie podchodziłem, bo wygląda bardzo tanio. Flakon jest tandetny… Sorry, ale jest. Sugeruje zapach z kiosku. Zresztą sami piszą: „Etat Libre d’Orange doesn’t spend time, energy, or money in the design of its bottles. We are perfumers, not glass-makers”. Musiałem być do ich flakonu zaprowadzony i mu przedstawiony. Pani z perfumerii wzięła mnie za rękę i mówi, że padnę. Zamknij oczy, otwórz nozdrza. Bo nie uwierzysz, póki będziesz tylko widział!
Była to miłość od pierwszego niuchu. Zapach bardzo męski, pachnący robolem, chłopem, pracą w polu, pracą w czerwcu. Wraca facet z sianokosów… Główny składnik kompozycji to trawa typu wetiwer, orientalne siano, bardzo popularne, a swoją wersję tej stodoły mają chociażby Hermès, Guerlain, Givenchy, Dior, Tom Ford, Frederic Malle, w skrócie: wszyscy. Serge Lutens zrobił z wetywerii bardzo sympatyczny, eleganci zapach i tak też można, ale dzisiaj my nie o tym. Elegancko wypicujemy się jesienią, na pierwszą premierę w sezonie, tymczasem ma być wiatr i płócienna koszula ze strzępiącym się dekoltem. „Chcę, żeby w letni dzień, w upalny letni dzień przede mną zżęto żytni łan!” (Stanisław Wyspiański). Na takie życzenia dobry jest „Fat Electrician”, bowiem to perfuma ze wsi.
Reklamuje się jako semi-modern vetiver, siano współczesne, i faktycznie główny akord jest wybitnie naturalny, wyekstrahowany z pola. Pachnie naturą minus kwiatuszki. Od początku dymi mirrą, a mnie potrzeba choć trochę kadzenia, żeby mi się podobało. Żeby trawa z mirrą nie dała dymu z ogniska, dodano przecier z kasztanów, crème de marrons, dzięki któremu zapach jest nieinwazyjny, po prostu delikatny. Może tak pachną prażone kasztany z fifki? „Frajer kupił Di gorące smażone kasztany, bo strasznie się dziwiła, jak to, kasztanów przecież się nie je, kasztany spadają z drzew, kiedy trzeba iść do szkoły… Szli, a ona jadła te kasztany z papierowej trójkątnej torebki – niedobre, ale jadła, bo na pewno drogie!” (Michał Witkowski, Fynf und cfancyś). Od kasztanów „Elektryk” robi się milusi, miękki, nie morduje otoczenia jak na przykład „Duro” albo „Dirty Flower Factory”. Zatem nie ma kampu i być go nie może, bo to zapach jest dla mężczyzn, a mężczyźni pachną, a nie epatują. Zapach niekobiety (por. Zapach kobiety). Serce kompozycji, czyli wetywerię, podano na słono, wytrawnie, żeby z kolei „bita śmietana z kasztanów” nie zrobiła z tego zasypki dla niemowlaków. Do akordów głowy, serca i bazy dodałbym akord końcowy, to znaczy akord „zejścia”. Tutaj to pelargonia, której nie ma w składzie, ale jest w odczuciu. Gdy już nic nie zostaje z zapachu na skórze, zostaje właśnie to.
Nuty: wetiwer, przecier kasztanowy, liście z drzewa oliwnego, mirra, wanilia (błe!), opoponax (whatever).
Co do tego ostatniego: ten przedziwny składnik zasługuje na akapit. Czymkolwiek jest, można go nabyć w ezohurtowni „Szamański Bęben”: „W magii żywica ta wiązana jest z nekromancją oraz astrologiczną grupą Marsa, Plutona i zodiakiem Skorpiona. Przez jej powiązania jest doskonałym składnikiem magii ochronnej, wspomagającym także w procesie pozyskiwania wiedzy i rozwiązywania problemów; ponadto jest pomocna we wchodzeniu w stany medytacyjne. Żywica opoponax pochodzi z Kenii, gdzie jej właściwości ochronne są stosowane w leczeniu ukąszeń węży, wypędzaniu pasożytów z organizmu, przez co może być stosowana jako obrona przed atakiem wampirów energetycznych oraz działaniem złych myśli. Jej woń jest czasem porównywana do tak samo słodkiej mirry i orkiszu. Znakomicie nadaje się do spalania na węgielkach. Wydziela niesamowity aromat, troszkę podobny do balsamu czy lawendy. Zastosowanie: opoponax był stosowany w leczeniu skurczów, astmie, chronicznych problemach wewnętrznych, histerii i hipochondrii. Obecnie stosowany jest głównie jako kadzidło”. Czyli dobrze wywąchałem, że Afryka dzika.
Etat Libre d’Orange, wytwórca tego zapachu, ma korzenie afrykańskie przez swego założyciela, Etienne’a de Swardta from RPA, a siedzibę we Francji i w Paryżu („I tu, i tu”, Masłowska, Wojna polsko-ruska, tylko w wersji filmowej). Nazwa marki jest dwuznaczna, bo znaczy zarazem „Pomarańczę w stanie czystym” i „Wolne Państwo Oranię”. Wolę nie wnikać. Firma jest krejzolska, lubi zadać bobu nazwą. A to nazwie coś „Charogne” (Ścierwo), a to „Sécrétions magnifiques” (Boskie wydzieliny), i to ostatnie pachnie jak przepocona rurka do trzymania się w tramwaju (pole touching), najsyfniejsze perfumy w historii ludzkości. I co mam zaprzeczać, skoro też tak myślę. Czasem nazwy ich zapachów są nazwami francuskimi, czasem są niefrancuskimi, czyli angielskimi. Muszę zażyć kompozycji „Tom of Finland”, która ma najdłuższy skład w dziejach i musi być boooska, jeśli nazwa jest à propos. W filmie reklamowym swego maison de Swardt jeździ na rowerze z zestawem firmowym jak Uber Eats, a do flakonów dolewa wody! Z drugiej strony: kranówy jednak paryskiej.
Perfumy pod tytułem „Fat Electrician” sugerują zapach luja. Co do „luj”, kto to jest, por. Lubiewo. To by wyjaśniało „półnowoczesność”, semi-modernity tego zapachu. Praca z prądem to nowoczesny zawód, bo zakłada istnienie prądu, ale przedstawiciele tego zawodu często są przednowocześni, „prawdziwi”, często są lujami. I wychodzi połączenie: wiek XXI z wczesnym XIX. Może oto cały sekret? Oni są ze świata, gdzie prądu jeszcze nie było, więc mogą z nim „robić”, bo on im nie robi. Wiem, że to klasistowskie oraz projekcyjne postawienie sprawy, ale właśnie tak to sobie imaginuję. Jeśli boisz się prądu i brzydzisz nim, gwoździa nie wbijesz, śrubki nie wykręcisz, a masz jednak aspirację być tak trochę chłopem, zarób sobie w inny sposób i nabądź „Grubego Elektryka”.
W poprzednim odcinku obiecałem, że będzie trochę szydery, konkretnie z wanilii. I tak, tak, jest w „Elektryku” ta okropna nuta. Zatem: szyd, szyd, szyd! Mimochodem odkryłem podczas riserczu, bo w wąchaniu nie czuję się na tyle pewnie, by mieć tylko swoje zdanie, tak więc odkryłem, czemu mało się pisze o perfumach – bo się więcej gada. Krytyka zapachów gładko przeszła z blogów na YouTube’a. Pisać o rozkoszach nosa nie jest najłatwiej, chciałoby się podeprzeć gestem, głosem (zachwyt), przewaleniem oczami (wanilia).
Z ostatniej chwili!
U nas masz trzy bezpłatne artykuły do przeczytania w tym miesiącu. To pierwszy z nich. Może jednak już teraz warto zastanowić się nad naszą niedrogą prenumeratą cyfrową, by mieć pewność, że żaden limit Cię nie zaskoczy?
Data publikacji:

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!