Ćwiczenia z empatii
i
Kadr z filmu "Ema", materiały prasowe
Przemyślenia

Ćwiczenia z empatii

Rozmowa z Pablo Larraínem
Łukasz Knap
Czyta się 5 minut

Energetyczna, emancypacyjna, taneczna. Taka jest Ema, nowy film chilijskiego reżysera Pablo Larraína (Neruda, Jackie), który wchodzi do kin 11 września. W obsadzie Mariana Di Girolamo i Gael García Bernal.

Łukasz Knap: Lubi pan bohaterkę swojego filmu?

Pablo Larraín: Lubię. Ale doskonale rozumiem, że nie każdy widz mojego filmu z nią sympatyzuje. Amerykańskie kino faworyzuje bohaterów, którym jednoznacznie się kibicuje. Ogólnie kino mainstreamowe unika bohaterów niejednoznacznych. Tymczasem o Emie można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest jednoznaczna. Doskonale rozumiem pana pytanie, a jednocześnie mam wrażenie, że gdyby głównym bohaterem Emy był mężczyzna, pewnie nie zadałby mi pan tego pytania.

Zadałbym, ale rozumiem pana wątpliwość. Ema uwodzi ludzi, sypia, z kim chce i kiedy chce. Jak wiemy, takie zachowanie w przypadku kobiet bywa stereotypowo kojarzone z rozwiązłością, a w przypadku mężczyzn z bogatym życiem erotycznym. Mnie chodzi jednak o coś innego, że Ema traktuje ludzi przedmiotowo. Trudno się z nią utożsamić. Jaki był pana pierwszy impuls, aby opowiedzieć historię tej bohaterki?

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Empatia jest ważnym narzędziem każdego reżysera. Dla mnie również, ale kręcąc Emę, myślałem o filmie, który będzie jak taniec, w którym jest przyciąganie i… odpychanie. Ważniejsze niż to, czy moja bohaterka da się lubić, wydało mi się znalezienie właściwego rytmu dla tej opowieści.

Gdybym nie wiedział, że jest pan reżyserem Emy, po półgodzinie projekcji zgadywałbym, że za kamerą stanęła kobieta. Jaki udział w procesie powstania filmu miały kobiety?

Bardzo duży. Mariana Di Girolamo (odtwórczyni głównej roli – przyp. Ł.K.) miała zasadniczy wkład twórczy. Przynosiła na plan własne pomysły, za którymi chętnie podążałem. Ten film nie powstałby, gdybym przyjął postawę despoty, chcącego zrealizować tylko swoją wizję. Ema dzieli wrażliwość Mariany, to jej serce bije w tym filmie najmocniej. Uwierzyłem w nią jako aktorkę i w postać, którą chciała zagrać. Chwilami czułem się jak ktoś, kto pełni posługę wobec niej i jej postaci. Bywały dni, kiedy spotykaliśmy się i kręciliśmy spontanicznie. Bez planu, bez scenariusza. W tym sensie to także film Mariany.

Ema jest silną, niezależną kobietą, która idzie po swoje, nie zważając na to, czy jej działania są legalne, czy nie. Oglądając film, myślałem o kobietach, ujawniających w ramach #metoo swoją krzywdę, zgłaszających przestępstwo z pominięciem sądu.

Ema jest wiedziona instynktem. Kwestia prawa w jej wypadku zdaje się nie mieć żadnego znaczenia. Nie szuka sprawiedliwości, bo nie czuje się ofiarą, w tym sensie jako bohaterka nie wpisuje się w paradygmat kultury ofiary (z ang. victimhood culture). Nie dziwię się, że wiele kobiet, zamiast iść do sądu, wybiera alternatywne sposoby dochodzenia sprawiedliwości. Wyobrażam sobie, że w niektórych przypadkach to jedyna droga, żeby się obronić i zawalczyć o własną godność. Wydaje mi się też, że takie kobiety często motywuje nie tyle żądza wsadzenia kogoś za kratki, ile nałożenie kary społecznego ostracyzmu na sprawcę przemocy. Żyjemy w bardzo ciekawych, skomplikowanych czasach, które w błyskawiczny sposób zmieniają reguły dochodzenia sprawiedliwości. Oczywiście, że w ich ramach dochodzi zapewne do różnych nadużyć, ale wierzę, że w znakomitej większości przypadków ofiary działają ze szczerych pobudek. Publiczne wyznanie własnej krzywdy kosztuje bardzo dużo wysiłku.

Ważnym wątkiem filmu jest adopcja. Dlaczego?

Zwykle pięć procent adopcji w Chile jest nieudanych. W takich wypadkach adoptowane dzieci wracają do domów dziecka. To są bardzo dramatyczne sytuacje dla wszystkich zaangażowanych w ten proces, ale największe odium – często bardzo niesprawiedliwie – spada na kobiety. Chciałem przyjrzeć się temu tematowi z kobiecej perspektywy. Warto podkreślić, że dziecko w filmie ma kolumbijskie pochodzenie. W Chile mamy bardzo dużo imigrantów z Kolumbii, narażonych na ksenofobiczne ataki. To tworzy dodatkowy kontekst dla tej opowieści.

Chciałem zapytać o inny trop, który może być niezrozumiały dla europejskiego widza. Mariana Di Girolamo, główna aktorka, wcześniej grała w telenowelach. Czy dlatego na początku kwestie bohaterów brzmią jak żywcem wyjęte tego gatunku?

Nie, mówią tak, bo te sceny mają charakter melodramatyczny. Ema łączy wiele gatunków: musical, wideoklip, thriller psychologiczny i właśnie melodramat. Gdy pojawiają się sceny miłosne albo rodzinne, zwykle wykorzystywałem w nich estetykę melodramatu. To niedoceniony gatunek.

Jaki jest pana ulubiony melodramat?

Magnolia. To fantastyczny, złożony melodramat. Poza tym Co się wydarzyło w Madison County.

Jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby myśleć o Emie jako melodramacie, może dlatego, że muzyka w Emie jest dynamiczna, czasami wręcz agresywna. No i pana film w żaden sposób nie sprawił, że chciałem płakać. Po wyjściu z kina raczej chciało mi się tańczyć.

Jak mówiłem, Ema jest filmem hybrydowym. Chciałem w nim pokazać, że taniec ukazuje ważną część naszej tożsamości. Przypomina mi o to o pewnym wydarzeniu z mojego życia. Ktoś nagrał telefonem, jak tańczę na imprezie, a potem opublikował wideo w wiadomości do zamkniętej grupy na WhatsAppie. Znajomi zaczęli sobie ze mnie żartować. Nie miałem pojęcia, że byłem wtedy nagrany i nie wiem dlaczego, ale jakoś zabolały mnie te niewinne przecież żarty. Może dlatego, że taniec pokazał jakąś ważną, ale intymną cechę mojej osobowości?

Jaką konkretnie?

Rzecz w tym, że nie da się tego opisać, bo to „coś” wyraża się tylko przez taniec. To „coś” widać w sposobie, w jaki się poruszamy. W emocjach, które nadają rytm każdemu ruchowi naszego ciała. Potrafi pan opisać, jak pan tańczy? Taniec można pokazać, ale trudno o nim mówić. Tańca się doświadcza. Pewne cechy charakteru ujawniają się tylko przez taniec. Jest to też wspaniały sposób, żeby pokazać bohatera filmowego. To, jak tańczymy, jest tak samo indywidualne, jak nasz sposób mówienia i jak wyrażamy emocje na twarzy. Każdy taniec jest osobisty. Taniec definiuje nas w nieoczywisty, piękny sposób. Dlatego zależało mi na tym, aby w Emie taniec był nie tylko formalnym ozdobnikiem, ale też kluczowym elementem narracji.

Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego Ema mi się podobała, chociaż pana bohaterka budzi we mnie tyle sprzecznych emocji.

Nie musi pan nawet tego rozumieć. Wystarczy, że to pan poczuje. Kino doskonale pokazuje to, czego nie da się opowiedzieć słowami.

Nie zdradzając zakończenia, chciałbym zapytać o pana interpretację zaskakującego finału. Ja go odbieram jako przewrotną wizję poliamorycznej rodziny, jak pan to widzi?

Gdy kręcę film, zawsze z tyłu głowy mam myśl, że będzie oglądał go widz o innej niż moja wrażliwość, ze swoim własnym bagażem doświadczeń, innym niż mój. Nie lubię filmów, które nie zostawiają miejsca na wyobraźnię. Wierzę w inteligencję widzów, dlatego nie śmiałbym narzucać im jakiejkolwiek interpretacji.

Czytaj również:

Perfekcja mnie przeraża
Przemyślenia

Perfekcja mnie przeraża

Rozmowa z Benem Mendelsohnem
Jakub Armata

Po pierwsze, chodzi o to, by czerpać maksymalną przyjemność ze swojej pracy. Po drugie, by starać się jeszcze mocniej, bo to gwarancja lepszego rezultatu – mówi Jakubowi Armacie Ben Mendelsohn. 

Jakub Armata: Po tym, jak zrobił pan sporą karierę w Hollywood, czego dowodem są role w popularnych blockbusterach z produkcjami Marvela na czele, wraca pan do rodzinnej Australii, by zagrać w skromnym, niepozornym Babyteeth w reżyserii Shannon Murphy. Co kryje się za tą chwilową ucieczką z Fabryki Snów?

Czytaj dalej