Chory komputer
i
„Seated Woman with Blog”, Mike Licht według Picassa, NotionsCapital/Flickr (CC BY 2.0)
Doznania

Chory komputer

Stanisław Lem
Czyta się 4 minuty

Komputer był chory i leżał w łóżeczku
I przyszedł pan doktor, postukał po wieczku.
„Ach, co ci brakuje, co trapi, mów zaraz
Czy niskie napięcie ci sprawia ambaras,
Czy masz na awarię lub zapaść dowody,
Czy wszystkie pracują, jak trzeba, obwody?”

A kiedy komputer i słowa nie powie

Pan doktor sam siebie postukał po głowie
I klawisz nacisnął i spojrzał w ekranik
I ujrzał fatalny pamięci wprost zanik.
Komputer wystękał: „Ja dłużej nie mogę!
Ach ratuj doktorze, biednego niebogę!
Rozpocznij lekarską właściwą terapię…”

Pan doktor za swój fonendoskop się łapie.
I słucha. I patrzy. Niełatwo się leczy,
Gdy gada komputer zupełnie od rzeczy.
„Ja nie chcę” powiada „żyć dłużej w tym biurze,
Bo tylko zmartwienia, kłopoty mam duże.
Mnie już nadojadły te nudne programy,
Ja wrócić chcę prędko do taty, do mamy,
Do cioci, do wujcia, do babci, do dziadka,
A miejsce me jakiś buchalter niech zatka.
Mnie wszyscy tu mówią, iż jestem maszyną,
A ja bym żabuchną być wolał, ptaszyną,
A choćby i nawet zwyczajną papugą,
Bylebym nie musiał rachować wciąż długo.
To znów mi się marzy po prostu szalenie,
Bym nieco popływać mógł w krytym basenie,
Wywrócić niekiedy na macie koziołka
I czytać bajeczki te, wie pan, Matołka…”

A doktor zmartwiony spode łba wciąż zerka
Na ekran, na lampki, na mysz komputerka
I długo się z bliska przygląda tej myszy
Zarazem lamenty chorego wciąż słyszy,
Aż wreszcie się ozwie: „Rachuba twym musem,
Ktoś ciebie zaraził okropnym wirusem.
Za sprawcą zarazy już ślad pewno zarósł,
Ten wirus to powód choroby…” „Nie, wiarus!”
Odpowie komputer: „W dal skoczyć chcę susem,
Albowiem sam jestem wirusem wiarusem!”

Doktora od słów tych zatrzęsła się głowa,
Gdyż całkiem szalone to były już słowa.
Z walizki wyciągnął obcęgi i młotek,
Zaśpiewał łagodnie: „Wlazł kotek na płotek”,
I chcąc, aby wylazł ów wirus przeklęty,
Układa na biurku ciekawe przynęty:
Plasterek szyneczki, kęs ementalera…
Lecz wirus nie kwapi się wyjść z komputera.
Położył na stole potężne banknoty,
By wirus się skusił. Też nie ma ochoty.
Więc wyjął fujarkę i gra na fujarce,
Lecz wirus nie słucha, daremne to harce.
Pan doktor się w końcu rozzłościł fatalnie
I młotkiem w komputer co siły jak walnie!
I wirus wyleciał. Był Anioł to Michał.
Nie wierzgał, nie parskał, nie śpiewał, nie kichał,

Bo doktor skrępował natychmiast wirusa,
By już go nie brała szkodliwa pokusa.
Bo gorsze od dżumy, od grypy, cholery
Wirusy są: od nich wszak mrą komputery.

Te wszystkie wirusy, to sprawa nieczysta,
Układa je jakiś zły typ, programista,
Bo w nim satysfakcja obrzydła wprost wzbiera
Gdy duch komputera i pamięć umiera.

Nie trzeba więc wzywać ni tatę, ni mamę,
Lecz pana doktora z leczącym programem.
On mówi wirusom: „Ja zaraz wam pogram!
Ja przeciw wirusom stworzony mam program!”

A na to komputer te słowa powtarza
I tak się odzywa do pana lekarza:
„Już zdrów jestem znowu, lecz panu nie skłamię,
Że chciałbym być jednak przy tacie i mamie.
Że chciałbym, by byli wciąż przy mnie rodzice,
A nie wciąż rachować Bóg wie co w fabryce!
Być wolę synusiem, bratankiem lub córką,
A nie ciągle cyfry i cyfry pchać dziurką!”

Pan doktor z rozpaczy za głowę się łapie;
„Nieznane – powiada – są takie terapie,
By choćby najnowszą metodą niemiecką
Przerobić komputer na dziecko!”


Tekst z archiwum, numer specjalny z 1 stycznia 1992 r. (pisownia oryginalna)

 

"Seated Woman with Blog", Mike Licht według Picassa, NotionsCapital/Flickr (CC BY 2.0)
„Seated Woman with Blog”, Mike Licht według Picassa, NotionsCapital/Flickr (CC BY 2.0)

 

Trwa Rok Lema, a Fundacja PRZEKRÓJ jest partnerem tego wydarzenia. Dlatego każdego 13. dnia miesiąca na stronie publikujemy teksty Stanisława Lema lub z nim związane. Zachęcamy do lektury!

Czytaj również:

O polskiej drodze do motoryzacji
i
Ford „Mercury”, model 1857, na reklamowej ilustracji w amerykańskim miesięczniku
Wiedza i niewiedza

O polskiej drodze do motoryzacji

Stanisław Lem

Były monter samochodowy, autor „Obłoku Magellana”, pisał w „Przekroju” o motoryzacji.

Czas, w którym prywatny samochód musiał się kryć pod zardzewiałą karoserią, jest już za nami. Nie trzeba więcej stosować mimikry, poprzez zdzieranie lakieru i kopanie błotników. Wartburgi przestały skupiać osłupiałych krajowców, na ulicach Krakowa i Warszawy pojawiają się, skromnie czekające pod domami, Warszawy, Fiaty-pchełki (sześćsetki), Multiple, z rzadka — Standardy, Spartaki i Moskwicze, od czasu do czasu — Zim albo jakiś wielorybi grzmot z importu marynarskiego. Zmusić przechodniów do klękania i zaglądania „pod spód” może jeszcze tylko jakiś superprzeszklony, najnowszy „Amerykan”. Wkraczamy zatem bez większego hałasu w następne stadium motoryzacji kraju. Nie ma jednak mowy o sztywniacko-schematycznym kopiowaniu Zachodu; i tutaj istnieje narodowa specyfika, a doganianie odbywa się polską drogą — w przenośni i dosłownie.

Czytaj dalej