Brazylijczyk wśród śniegów Arktyki
i
zdjęcia: materiały promocyjne
Opowieści

Brazylijczyk wśród śniegów Arktyki

Jan Pelczar
Czyta się 18 minut

Jan Pelczar: Arktyka to dla Ciebie, w przypadku miejsca akcji tego filmu, ląd drugiego wyboru.

Joe Penna: W pierwszej wersji główny bohater znajdował się na Marsie. W scenariuszu to była już oswojona planeta, na której da się posadzić rośliny i drzewa. W naszym świecie przedstawionym mieszkały tam setki tysięcy ludzi. Ale pojazd głównego bohatera rozbił się w najmniej zaludnionej części Marsa. Producenci przyjęli mnie życzliwie, ale zapytali, czy słyszałem o nowym projekcie Ridleya Scotta. Nie wiedziałem, że twórca Gladiatora przygotowuje Marsjanina na podstawie bestsellerowej powieści. Przekonałem za to ludzi z branży, że moja historia jest uniwersalna i może rozgrywać się na Ziemi. Wybór padł na bezludne tereny Arktyki. Fabuła nabrała tam nawet większego sensu, stała się łatwiejsza do zrozumienia.

Trzeba było zmienić całe tło, a to wymagało pracy od nowa nad dokumentacją?

To prawda. Rozmawiałem z wieloma geologami, astronautami, astrogeologami. Zadawałem pytania tym, którzy interesują się Marsem, studiują warunki potencjalnego życia na tej planecie, zastanawiają się, w jaki sposób będzie można ją skolonizować. Konsultantami stali się ludzie, którzy tworzą plany przetrwania ludzkości na Marsie. Wszystko, czego się od nich dowiedziałem, trafiło do kosza. Zacząłem rozmawiać z pilotami, którzy latają nad Arktyką, szaleńcami utrzymującymi się z lotów nad pustynią lodową. Dzielili się ze mną doświadczeniem lekarze – specjaliści od hipotermii. Pytałem ich, jak zachowuje się w niskich temperaturach ciało człowieka, jaki kolor zyskują twoje palce, jak bije twoje serce, jakie są doświadczenia ludzi, którzy na sporym mrozie doznali urazu, uderzyli się w głowę. Konsultowałem się z internistami i neurologami. W obu przypadkach potrzebowałem rozmów i wiedzy, by napisać wiarygodną historię. Gdy zmyślasz, publiczność szybko to odkryje. Ta praca przyniosła też ciekawe spotkania. Poznałem na przykład swojego rodaka, który pół roku spędza w Arktyce, a pół – na Antarktydzie. Podąża śladami zimy.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Kim jest?

Nazywa się Francisco Matos, Chico Matos. Zajmuje się ściganiem niedźwiedzi i zorzy polarnej. Ma w swojej kolekcji wspaniałe ujęcia zorzy, jedne z najlepszych zdjęć tego zjawiska na świecie. Jego doświadczenia stały się inspiracją jednego ze zwyczajów naszego filmowego bohatera. Chico, by nie ucierpieć podczas wypraw, każdej nocy przywiązuje flary do sznurka wokół obozowiska. Jeśli niedźwiedź polarny podejdzie za blisko, flara odpali się i wystraszy zwierzę.

Czyli to z nim rozmawiałeś, by dowiedzieć się, jak przetrwać w Arktyce?

Tak. Na niedźwiedzie poradził odstraszające flary. Na zimno – niejedzenie śniegu. Nie można go nigdy spożywać tak po prostu. Trzeba zawsze przytrzymać śnieg w ustach, aż się rozpuści i dopiero potem przełknąć wodę. Inaczej dodatkowo się wyziębimy i stanie się bardziej prawdopodobne, że umrzemy. W Arktyce decyzja o zjedzeniu śniegu jest desperackim gestem samobójczym.

Dla Chico Arktyka to raj na ziemi, ale nawet on nie byłby tam w stanie przetrwać w stroju Adama.

Ja nie przetrwałbym nawet w ubraniu. Nie przetrwałbym w samolocie lecącym nad Arktyką. Zginąłbym jeszcze przed katastrofą. Nigdy nie przywykłem do zimna. Jestem przyzwyczajony do pogody, która pozwala przez cały rok korzystać z uroków plaż. Lubię, gdy jest gorąco. Nawet lata mieszkania w Bostonie nie uodporniły mnie na zimno.

Nie wiem, skąd wziął się taki Chico, Brazylijczyk, który tak kocha zimę, zimno i śnieg. Napisałem do niego, przedstawiłem się i opowiedziałem o swoim pomyśle. Chico rozpoznał mnie, bo oglądał mój kanał na YouTubie. Odpisał, że wkrótce będzie przejazdem w Los Angeles. Wtedy przegadaliśmy długie godziny o sposobach na przetrwanie pośród lodów i zimna Arktyki. Sporo z jego pomysłów uwzględniliśmy w scenariuszu jako nawyki głównego bohatera. By uczynić całą historię prawdopodobną, opowiadamy o perypetiach pilota samolotu transportowego, który rozbił się podczas lotu nad Arktyką.

Mads Mikkelsen w "Arktyce", zdjęcie: materiały promocyjne
Mads Mikkelsen w „Arktyce”, zdjęcie: materiały promocyjne

To codzienna rutyna, wedle której postępuje.

Jest jej niewolnikiem. Działa zgodnie z alarmem w zegarku. Gdy tylko słyszy charakterystyczne „bi bip, bi bip”, robi odpowiednią rzecz. Wyciąga złowione ryby, wędruje do małej piramidy z kamieni, czyści gigantyczny znak SOS, wspina się na wzgórze, by uruchomić ręcznie generator zasilający coś na kształt odbiornika i nadajnika. Próbuje wysyłać sygnały, regularnie wypuszcza flary. Poprzez rutynę przedstawiamy bohatera, a potem następuje zwrot akcji, który zaburza codzienność.

Zastanawiałem się, czemu się nie poddaje. I zastanawiałem się, co zrobiłbym na jego miejscu. Czy miałbym na to wszystko siłę?

Lubię żartować, że bym nie przetrwał. Widzowie też tak często żartują: ja bym umarł w tydzień. Licytują się. Myślę, że to nie jest prawda. Jesteśmy upartymi stworzeniami. Nie tylko ludzie. Każdy żywy organizm stara się przetrwać. Każde zwierzę i każda roślina starają się znaleźć sposób na to, by pozostać przy życiu. To napęd, który jest w nas głęboko zakodowany. Umieść roślinę w cieniu, a znajdzie sposób, by pozyskać energię słoneczną. Widziałem niesamowite filmy poklatkowe z bakteriami, które są ścigane w ludzkiej krwi przez limfocyty T. Mikroorganizmy też starają się za wszelką cenę przetrwać. To samo napędza bohatera Arktyki. Musi łowić ryby, by mieć co jeść. Musi jeść, by przeżyć. Musi czyścić znak SOS, by ktoś mógł go zauważyć i pospieszyć na pomoc. Wszystko, co robi, służy przetrwaniu. Włącza się automatyczny sposób myślenia, zaczyna się machinalne wykonywanie czynności. I zakładam, że gdyby nie prowadził kalendarza, nie odliczał dni, które minęły, pogubiłby się i nie byłby już w stanie przetrwać. Rok w takich warunkach może mieć ciężar dekady.

Ponadczasowość tej historii była Twoim napędem jako reżysera?

Chciałem stworzyć uniwersalną opowieść. Najbardziej uniwersalna jest właśnie walka o przetrwanie. Nie rozgrywa się tu żaden konflikt, który trzeba rozgryźć i zrozumieć. Nie trzeba interpretować wypowiedzianych słów, by zrozumieć, że komuś jest zimno. Największy dylemat: uciekać i zostawić kogoś bez pomocy czy nie, też jest łatwy do przedstawienia. Większość kwestii, które wypowiada w filmie Mads Mikkelsen brzmi: „Hej”. Czasem „hej” oznacza: „Jest tam kto?”, a czasem: „Tu jesteśmy”, niekiedy: „Czy wszystko w porządku?”. Tyle dialogów mi wystarczyło, by opowiedzieć moją pierwszą uniwersalną historię. Na początku było ich znacznie więcej, ale poprosiłem Madsa, by podczas lektury scenariusza skreślił każdą linijkę, którą jest w stanie zastąpić wyrazem twarzy. Jego zdolność mimiczna ogołociła Arktykę z setek dialogów.

Wybór aktora do głównej roli był oczywistością?

Mads Mikkelsen nigdy nie był dla mnie realną opcją. Nigdy bym nie przypuszczał, że taka gwiazda zagra w moim debiucie. Niedawno wystąpił w Bondzie (Casino Royale), właśnie skończył zdjęcia do Gwiezdnych wojen: Łotr jeden, zagrał złoczyńcę w superprodukcji Marvela (Doctor Strange). Wcześniej był serialowym Hannibalem Lecterem, wystąpił w wielu wybitnych duńskich produkcjach. Co nam jednak szkodziło spróbować? Szczególnie, że mieliśmy ogromne szczęście, bo Mads przeczytał scenariusz i się zgodził. I jestem przekonany, że nie ma na świecie wielu aktorów, którzy byliby w stanie powtórzyć to, co zrobił Mikkelsen. By powiedzieć tak wiele samym spojrzeniem. By mieć kondycję, by wytrzymać zdjęcia do pełnometrażowego filmu katastroficznego w 19 dni. Wielu aktorów zażądałoby przerwy. Mads taki nie jest. Nigdy nie zachowywał się jak gwiazda. Tylko raz się na niego uniosłem. To było podczas kręcenia sceny wypełzania z jaskini. Okazało się, że aby zdążyć w idealnej lokalizacji przed stopnieniem śniegu, musimy znacznie przyspieszyć. Plan rozstawiliśmy błyskawicznie, czekaliśmy tylko, aż dowiozą aktora. Zbliżał się zmierzch. Mieliśmy kilkanaście minut na zdjęcia, by wykorzystać ustawienie świateł i kamery, a następnego dnia ujęcia w tym miejscu mogły już nie być możliwe. Tymczasem Mads dostojnie wszedł na plan, stanął koło mnie i operatora, pogładził się po brodzie i zapytał: jak się czuję w tej scenie, co mną kieruje? Nie wytrzymałem i krzyknąłem: „Mads, stawaj PRZED kamerą, nie OBOK. PRZED KAMERĄ! Właź do środka i po prostu wygramol się z jaskini!”. Popatrzył na mnie i spokojnie powiedział: „Świetna wskazówka, rozumiem, mam zagrać, że bardzo mi się spieszy”.

Mads Mikkelsen i Joe Penna na planie "Arktyki", zdjęcie: materiały promocyjne
Mads Mikkelsen i Joe Penna na planie „Arktyki”, zdjęcie: materiały promocyjne

Ale nie kręciliście zdjęć w Arktyce, tylko na Islandii?

Islandia była, na moje szczęście, nieco cieplejsza od samej Arktyki. I mają tam znakomite ekipy filmowe. Miejscowi ludzie nie są specjalnie religijni, ale jednocześnie bardzo uduchowieni. Niektórzy prosili o to, by uszanować ich przekonania, że żyją pośród nas gnomy. Nie mogliśmy dotykać niektórych skał. Islandzka kuchnia jest eklektyczna: jedzą wieloryby, konie i sympatyczne ptaki zwane maskonurami.

Próbowałeś?

Wieloryba nie. Zjadłem odrobinę koniny. Maskonura nie mógłbym ruszyć. Wciąż miałem przed oczami te sympatyczne stworzenia. Islandczycy byli bardzo wyrozumiali. Poza tym niezwykle gościnni i towarzyscy. To było wspaniałe doświadczenie z wielu powodów. Jedyne, co było moim przekleństwem, to zimno. Marzłem we wszystkie dni zdjęciowe. To najzimniejsze miejsce, w jakim kiedykolwiek wylądowałem. A mieszkałem w Bostonie. To miasto było moją Arktyką.

Jak przetrwałeś europejski Boston?

Miałem ubranie ogrzewane na baterie: koszulę na baterie, rękawiczki na baterie, kurtkę polarną. Mój przyjaciel, współscenarzysta i montażysta filmu, Ryan Morrison, pochodzi z Bostonu. Przywykł do zimna. Podczas niektórych dni zdjęciowych wychodził w samym T-shircie. Ja byłem cały czas w kurtce. Ale tempo pracy było rozgrzewające. Cały czas musisz podejmować decyzje. Gdzieś brakuje śniegu, trzeba przenieść plan, problemów logistycznych jest takie mnóstwo, że przestajesz się przejmować zimnem. To było też integrujące. Pośrodku islandzkiego interioru mieliśmy coś na kształt hotelu. Właściwie stodołę. Wszyscy musieliśmy tam spać. Oto Mads Mikkelsen w tak samo tandetnym pokoju jak asystentka produkcji. Wszyscy byli równi, było w tym coś jednoczącego. Większość zdjęć realizowaliśmy jak najbliżej Reykjavíku, by oszczędzić. Część musieliśmy nakręcić w górach interioru, bo tam najdłużej zalega śnieg. Pracowaliśmy w marcu i kwietniu. Im dalej w wiosnę, tym wyżej i bardziej na północ musieliśmy się przesuwać, by mieć jeszcze śnieg w kadrach.

Nie mogliście dodać go w postprodukcji?

Nie mieliśmy pieniędzy i woli na efekty specjalne. Chciałem, żeby w filmie było jak najmniej trików komputerowych, by jak najwięcej ujęć przedstawiało rzeczywistość. Arktyka miała być realnym obrazem. Kupiliśmy samolot, umieściliśmy go w jeziorze i nakręciliśmy ujęcia we wraku rozbitej maszyny. Zdjęcia zaplanowaliśmy w porach zimnych, by widać było parę, która unosi się, gdy nasz bohater oddycha na mrozie. W studiu nie uzyskalibyśmy pary z oddechu. Trudno byłoby też aktorom udawać, że jest im zimno. Drżenie z powodu wyziębienia jest bardzo specyficzne. Trzęsie się całe ciało. Twarz robi się czerwona. Najbardziej doświadczony aktor straciłby mnóstwo energii, gdyby musiał udawać, że mu zimno. A końcowy efekt nie byłby idealny. Samo wyziębienie na planie w naturalnych warunkach też pochłania sporo energii, ale nie tak wiele. I efekt jest wiarygodny.

Mads Mikkelsen w "Arktyce", zdjęcie: materiały promocyjne
Mads Mikkelsen w „Arktyce”, zdjęcie: materiały promocyjne

Niedźwiedź polarny też nie został wygenerowany komputerowo.

Niedźwiedzica Agi ma 22 lata. Jest jedynym na świecie żywym i wytresowanym niedźwiedziem polarnym. W naturze te zwierzęta dożywają średnio 20 lat. Trener Agi mówi, że jego podopieczna jest okazem zdrowia. Spodziewa się, że będzie żyła jeszcze długo. W scenie z jej udziałem sięgnęliśmy po przysmaki. Gdy nie mogła ich dosięgnąć, ryknęła. Nigdy nie widziałem na planie tylu przerażonych osób. Po wszystkim powiedziałem tylko: powiedzcie, że się nagrało. Dźwięk, który usłyszycie w tej scenie, to nie są żadne efekty, to zarejestrowany na planie ryk niedźwiedzicy.

Dźwięk w naszym filmie jest znakomity, bo dookoła nas były kilometry i hektary śniegu, które pogłębiały brzmienie. Kiedy ktoś krzyknął, było to słychać bardzo daleko. Poza tym otaczała nas martwa cisza.

Teraz lepiej rozumiesz ludzi, którzy chcą żyć cały rok na pustkowiu, w zimnie?

Rozumiem nawet Chico. Nie zgadzam się z nim, ale go rozumiem. W tej części świata można doświadczyć magii. Gdy pierwszy raz zobaczyłem lodowiec, zamurowało mnie. Nie mogłem w to uwierzyć. To frazes, ale zdjęcia nie oddają sprawiedliwości – lodowiec to coś niezwykłego. Niesamowity jest też kontrast pomiędzy jasnością śniegu a ciemną wulkaniczną skałą, która przebija się tam, gdzie pokrywa już topnieje. To było piękne i pomogło w filmowaniu znaku SOS. Obawiałem się, że nie będzie go dobrze widać w kamerze, ale wyszedł wyraźnie nawet w ujęciach z drona, który był wysoko nad ziemią.

Śnieg topnieje coraz szybciej z uwagi na globalne ocieplenie. Nie sprawiało Wam to problemów?

Znikał szybciej, niż planowaliśmy. Mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy na najbardziej suchą zimę w historii Islandii. Dwa dni przed rozpoczęciem zdjęć śniegu nie było wcale. Myśleliśmy, że trzeba będzie odwołać plan. Nie było nas stać na wyprodukowanie śniegu. I wtedy zaczął padać. Odkąd prowadzone są pomiary, nie spadło go w Islandii tak dużo w ciągu 24 godzin. Ja się cieszyłem, ale producenci byli zmartwieni, bo nie mogliśmy dojechać na plan. Ale czekanie na odśnieżenie dróg to dla filmu, którego akcja rozgrywa się w Arktyce, mniejszy problem od braku śniegu.

Po światowej premierze w Cannes jesteście daleko od problemów. Przed Tobą kolejne festiwale, a co na koniec? Oscary?

Nie stajemy w oscarowe szranki, bo wtedy tak skromna produkcja jak nasza może przepaść. Tak stało się z filmem Wszystko stracone z Robertem Redfordem w roli samotnego żeglarza. Pod wieloma względami mocno nas zainspirował. Jego produkcja się nie zwróciła, nie zdobył też żadnej nominacji. Był zbyt mały w walce z głośnymi tytułami, które wielkie wytwórnie wypuszczają jesienią i zimą. Nie warto porywać się na Oscary. Zależy mi po prostu, by ludzie poszli i zobaczyli film. Wejdzie do kin w spokojniejszym miesiącu i tylko na tym zyska. Wszystko stracone pozostaje, mimo braku nominacji, wspaniałym filmem. Survival to gatunek, który mnie pociąga. Nawet w moim następnym filmie, przynajmniej w pewnym fragmencie, pozostanę mu wierny. Byłem fanem Cast Away i roli Toma Hanksa w tym filmie. Przepiękna jest animacja Czerwony żółw, kolejna piękna inspiracja dla naszej opowieści. Obejrzałem też w trakcie przygotowań filmy, które ciekawie budują napięcie: 183 metry strachu127 godzin. Ucieczka skazańca Roberta Bressona pokazała mi, jak opowiadać przy użyciu minimalnych środków, ale jednocześnie zbudować film wyraźny estetycznie. Odwagi dodała mi też produkcja Pixara WALL-E. Ten film przekonał mnie, że nie potrzebuję słów, by wyrazić emocje. Jeśli dwie lampy-czołówki na robocie potrafią pokazać smutek, to uznałem, że Mads Mikkelsen też sobie poradzi.

Kręciłeś reklamy oglądane przez widzów na całym świecie. Twój kanał na YouTubie, MysteryGuitarMan, przyniósł ci globalną popularność. Telewizyjne show, które prowadziłeś, Xploration Earth 2050 o tym, jak będzie wyglądał świat w 2050 roku, zdobyło siedem statuetek Emmy. Teraz debiutujesz filmem, który miał światową premierę w Cannes. Które z tych osiągnięć nazwałbyś spełnieniem marzeń?

Dekadę temu, tuż po przeprowadzce do Los Angeles, spałem na podłodze, Internet kradłem z wi-fi sąsiada, żeby cokolwiek zjeść, chodziłem do darmowych jadłodajni. Co miesiąc spóźniałem się z opłaceniem czynszu. Nie miałem żadnych pieniędzy. Był środek kryzysu finansowego, musiałem uciekać z Bostonu tam, gdzie można zostać reżyserem. Pojechałem do Nowego Jorku, ale było zimno i padało. W Los Angeles w lutym mogłem chodzić w podkoszulce. Zostałem. Żyłem marzeniem, że będę coś realizował. Cokolwiek – reklamówki, filmiki, programy telewizyjne. Każda z tych produkcji była spełnieniem marzenia. To nudne i to kolejny liczman, ale tak było. Gdy zrobiłem swój pierwszy spot, powiedziałem, że moje życie się zmieniło: „To jest to, co chcę robić, chcę być reżyserem”. Kiedy moje wideo na YouTubie obejrzało 10 milionów widzów, nie mogłem uwierzyć – przecież gigantyczny stadion nie mieści nawet 100 tysięcy. A sto razy więcej widziało moje dzieło! Dzisiaj mój kanał ma oglądalność przekraczającą 454 miliony. 3 miliony subskrybentów. Te liczby są oszałamiające. A pełnometrażowy debiut z Madsem Mikkelsenem, pierwszy film, pokazać na festiwalu w Cannes? To coś niewiarygodnego. Czasem brakuje mi słów. Właśnie przeżywam najlepsze chwile w życiu. Dalej będzie już z górki. Tylko gorzej. Jestem pewien.

Przecież wiesz, jak będzie wyglądała Ziemia w 2050 roku. Nie strasz nas, że tego dowiedziałeś się od naukowców – że będzie tylko gorzej.

Kocham rozmawiać z naukowcami właśnie dlatego, że wszyscy są optymistami. W kinie oglądasz postapokaliptyczne filmy. Telewizja karmi widzów programami o nieuchronnym zniszczeniu świata, nadciągającej katastrofie. Na Twitterze pełno złowieszczych wpisów. Całe książki są wypełnione niekorzystnymi proroctwami. Kiedy rozmawiasz o tym z naukowcami, oni uspokajają: będzie tylko lepiej. Wszystko się polepszy. Będą upadki i wzloty, ale trend w ostatnich tysiącleciach jest dla ludzkości korzystny. Wystarczy, że będziemy dbać o środowisko. Dbajmy o Ziemię, by wciąż było możliwe nakręcenie na niej filmu zatytułowanego Arktyka. Rozpowszechnią się automatyczne samochody i drony, dzięki temu zniknie połowa dróg, a komunikacja stanie się bezpieczniejsza. Prowadzenie samochodu przez człowieka stanie się nielegalne. Ludzie będą żyli dłużej w dobrym zdrowiu. Niewykluczone, że zaczniemy żyć wiecznie, przynajmniej w komputerowych symulacjach. Moja żona stara się sprowadzić mnie na ziemię. Nazywa siebie realistką. Ja nazywam ją pesymistką.

Perspektywa dłuższego życia jest według Ciebie optymistyczna? Jak długo chciałbyś żyć?

Na pewno więcej niż 100 lat. Jest tyle rzeczy do zrobienia. Przy dzisiejszych możliwościach średnia wieku około 200 lat byłaby sprawiedliwa. Nie zapominaj, że nakręciłem Beyond, krótki metraż o człowieku, który żyje wiecznie. On akurat się męczył. Stracił wszystkich bliskich. No i nie miał wyjścia. Był uwięziony ze swoją nieśmiertelnością jak Bill Murray w Dniu świstaka. Kiedy nie masz wyboru, męczysz się. Kiedy w każdej chwili możesz powiedzieć stop, zyskujesz wolność. Dlatego tak interesujące jest dla mnie science fiction. Zderzasz ludzi z szalonymi pomysłami, takimi jak możliwość zamiany ciał w Altered Carbon. Nie możemy zbyt skutecznie majstrować w swojej genetyce, ale dobrze nam wychodzi zmiana postrzegania rzeczywistości. Człowiek może być smutny, kiedy wyląduje sam pośród lodów Arktyki. I będzie smutny, gdy zostanie sam na Marsie.

Myślałeś czasem, co zrobisz, gdy po przeczytaniu drugiej wersji scenariusza producenci powiedzą: ale jest już także słynny reżyser, który przygotowuje film o Arktyce?

Nie ma drugiej takiej rzeczy, która równie mocno pokazuje siłę charakteru jak przetrwanie pośród śniegów. Zastanawialiśmy się nad pustynią. Ale to wydawało mi się zbyt łatwe. Z pustyni zawsze można jakoś uciec. Beduini potrafili się do niej przystosować. Stajesz się nomadą i szukasz drogi wyjścia. Chyba że wylądujesz na środku Sahary, wtedy umrzesz w kilka dni. Rozmaite warianty postępowania to historie rozbitków. Ja na przykład jestem pragmatykiem. Gdybym znalazł się w szalupie na trzy osoby i podpłynęłaby czwarta, powiedziałbym: nie starczy nam jedzenia, to zaprojektowano tak, by uratowała się trójka, przykro mi, musisz odpłynąć. Ryan, współscenarzysta, ma więcej empatii, bywa też bardziej nonszalancki. Dzięki takim rozważaniom wyposażyliśmy naszego bohatera w dylematy moralne, w kryzys sumienia. Po realizacji filmu łatwiej mi zrozumieć bohaterów tych wszystkich opowieści, którzy musieli zrobić coś niewyobrażalnie strasznego, by przeżyć. Decyduje instynkt przetrwania. Idealnie sprawdza się to w realiach Arktyki. Tylko na pustyni lodowej masz szansę stać się automatem, robotem nastawionym na przetrwanie, wyposażonym w niemalże zwierzęcy instynkt. Szczególnie gdy dookoła nie ma żadnego innego człowieka. Często rozmawialiśmy o tym z Madsem: czy naprawdę jesteś człowiekiem, gdy nie masz w życiu nikogo innego? Jak można pozostać sobą, będąc samotnym?

Joe Penna na planie "Arktyki", zdjęcie: materiały promocyjne
Joe Penna na planie „Arktyki”, zdjęcie: materiały promocyjne

Czytaj również:

Ktokolwiek pamięta, ktokolwiek wie
i
zdjęcie: Krzysztof Wiktor
Opowieści

Ktokolwiek pamięta, ktokolwiek wie

Jan Pelczar

Reportaż o pamięci autorek filmu Fuga. W rolach głównych Gabriela Muskała i Agnieszka Smoczyńska.

Wiosenny wieczór 2005 roku. Kobieta wróciła z pracy do mieszkania w bloku. Leży w łóżku i przerzuca kanały w telewizorze. Od zawsze robił to jej ojciec, kardiolog. Odreagowywał po trudnych dyżurach. Ona zawodowo „trzyma za mordy” po kilkaset osób.

Czytaj dalej