Biogramy książąt i księżniczek słowiańskich
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum
Rozmaitości

Biogramy książąt i księżniczek słowiańskich

Wszystko Będzie Dobrze
Czyta się 1 minutę

Dobrochna III – niegodna imienia

Słowiańska księżna znana z tego, że wbrew swojemu imieniu była bardzo złą osobą. Zgładziła ona (podając truciznę, wynajmując płatnych zbirów, rzucając kamieniami z okna baszty) 17 kontrkandydatów do tronu książęcego Dzielnicy Kłodawskiej. Otruty przez nią inny Słowianin, Wodzisław Szalony, miał zakrzyknąć przed śmiercią: „Złochna, nie Dobrochna!”.


Mieszko V – mało znany Słowianin

Rozpoznawalność Mieszków zmniejsza się proporcjonalnie do zwiększania się ich numeru porządkowego. Mieszko I jest nieporównywalnie bardziej znany niż Mieszko II, który z kolei – mimo że raczej nieznany – jest wręcz kolosalnie bardziej znany niż Mieszko III i tak dalej. Jak łatwo się domyślić, książę Mieszko V jest wręcz kos­micznie nieznany – z tego, co wiemy, tekst, który Państwo czytają, to pierwszy i do tej pory jedyny materiał na jego temat. Jako że wiedzę o dawnych postaciach czerpiemy ze źródeł pisanych, a nasz tekst jest pierwszy, to niestety nie możemy o Mieszku V napisać w zasadzie nic. Pewne światło na jego postać rzucają wykopaliska w Gnieźnie, gdzie znaleziono coś, co może być jego kością. Nie ma jednak pewności, czy nie jest to kość Mieszka VI (o ile ten istniał, bo nie wiemy, czy Mieszko V miał dzieci).

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj


Mściwój XII – zawzięty podpalacz

Mściwój znany był z mściwości. Jak powiadał: „Każdemu dam odpłatę/zemszczę się, spalę chatę”. I faktycznie mścił się, podpalając chaty osób, które czymś mu zawiniły. Pewnego dnia Mściwój źle zaplanował wyprawę na sąsiednie księstwo i zakończyła się ona porażką. Winą za klęskę Mściwój obarczył siebie – w myśl swoich zasad postanowił więc zemścić się na samym sobie. Na nic zdały się głosy przerażonych doradców, świty i rodziny – uparty Mściwój podpalił własny zamek. W myśl swoich zasad postanowił zemścić się na sobie za to podpalenie, podpalił więc chatę, w której przebywał, kiedy miał dość zamkowego życia. W myśl swoich zasad postanowił zemścić się na sobie także za to podpalenie, nie posiadał już jednak żadnej nieruchomości, którą mógłby podpalić. W ten sposób krąg wendety został przerwany. Nie mogąc „dopełnić pomsty”, upokorzony Mściwój rozchorował się i umarł.


Światopełk II – władca świateł

Ten słowiański książę również potrakto­wał swoje imię zbyt dosłownie – owładnęła nim obsesja światła. Kazał wyburzyć wszystkie dachy w swoim zamku, żeby słońce swobodnie wpadało do środka, otaczał się tysiącami pochodni (co wielokrotnie wywoływało pożary), sprowadzał najlepsze świece z Czech, Niemiec i Francji. Czując, że to za mało, nienasycony Światopełk próbował wynaleźć nowe źródło światła – po długich badaniach, stulecia przed Edisonem, opracował projekt! Niestety, z braku odpowiednich możliwości technicznych i materiałów w XIII-wiecznej Polsce „żarówka Światopełka” nigdy nie powstała.

Czytaj również:

Opowieści białoruskiej Szeherezady
i
Alfons Mucha, cykl "Epopeja słowiańska", nr 18: Przysięga „Omladiny” pod słowiańską lipą. Odrodzenie słowiańskie (XIX w.), 1926 r. (niedokończone), zamek w Moravskim Krumlovie; zdjęcie: domena publiczna
Wiedza i niewiedza

Opowieści białoruskiej Szeherezady

Mikołaj Gliński

Od ludowych opowieści grozy po manifest narodowy, czyli jak polski szlachcic Jan Barszczewski napisał klasykę literatury białoruskiej, która ­ma w sobie coś i z opowiadań Gogola, i z Frankensteina Mary Shelley.

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, gdzieś na dalekich północno-wschodnich rubieżach polskiego imaginarium była sobie szczęśliwa kraina. To tam pośród gęstych lasów, na brzegu ogromnego „na kształt odnogi morskiej” jeziora stoi dom, a może dworek, w którego oknie każdej zimowej nocy pali się świeczka. Staje się ona jakby latarnią morską dla zbłąkanych wędrowców – jadących konno lub sunących na saniach po skutej lodem tafli jeziora, które zimą zamienia się w szeroki gościniec bez żadnych punktów orientacyjnych i drogowskazów. W takich chwilach, pośród śnieżnej zadymki, majaczący w oknie płomyczek staje się jedynym ratunkiem dla zimowych rozbitków, a dom – bezpieczną przystanią. Na tych, którym uda się dotrzeć w jego gościnne progi, czeka ciepła strawa, miejsce przy kominku, a nawet nocleg pod ciepłą pierzyną. Jest jednak jeden warunek, a stawia go sam gospodarz: gość musi opowiedzieć historię i dobrze, żeby była zajmująca. Chociaż na szczęście milczkom i nudziarzom nikt tu głów za karę nie ścina.

Czytaj dalej