Biebrza
i
zdjęcie: Wiktor Wołkow
Opowieści

Biebrza

Stefan Maciejewski
Czyta się 3 minuty

Nie ma już w Polsce wielu tak niepowtarzalnych krain, jak dolina Biebrzy. Jej naturalne przyrodnicze i krajobrazowe piękno – w licznych enklawach dzikie, pierwotne i tajemnicze – ma magnetyczną siłę.

Kto bodaj raz przewędruje przez skrawek królestwa bagien, przyzdobionych wysepkami grądów, kępami leśnych uroczysk; kogo łódź bodaj na dzień wyniesie na rozlaną po horyzont wiosenną Biebrzę, a latem wprowadzi w labirynt tysiąca meandrów; kogo jesienna nostalgia wwiedzie w pejzaż zrudziałych turzycowisk, mechowisk, mgielnych bieli, złoconych brzezin, których ciszę budzi niosące się od borów bukowisko łosi, a bywa, że i wilcze wycie – ten będzie tu powracał… Dolina weźmie go bez reszty w jasyr.

Egzotyczny świat biebrzańskiej przestrzeni – rozciągniony na ponad 160 kilometrach długości doliny – zmienia się wraz z porami roku. Zimowa biel zatraca granice między horyzontem nieba i ziemi. Jedynie wiecznie zielony bór wyróżnia się smugami. Wiosenne rozlewiska gubią granice rzeki, wypełniając wodami całą pranieckę doliny. Tylko piaszczyste grądy sterczą ponad wodą i czubki kępiastych łozin. Ledwie nieco wody opadną, dolinę wypełnia rozgowor niezliczonego ptactwa. Jedne gatunki budują gniazda, wysiadują jaja, inne po krótkim odpoczynku odlatują dalej na północ. Tam, gdzie wody ustąpią, torfowiska pokrywa soczysta zieleń turzycowisk; na mokradłach złocą się łany kaczeńców, później przepiękne, frędzelkowate kwiaty bobrka trójlistnego oraz żółte korony jaskra wielkiego. W czerwcu na obrzeżach bagien wabi oko okazały wielosił błękitny i biel wełnianek. Pod koniec lata pysznią się wielkie złociste kwiaty gnidosza królewskiego. Stada żurawi, bocianów, wodnego ptactwa szykują się do odlotu.

Kiedy u schyłku lata noce stają się chłodniejsze, nad bagnami tworzą się biele – warstwy szarobiałych mgieł. Przed świtem ich barwa zmienia się w szarofiołkową, następnie w szaroniebieską, aby po wschodzie słońca przeistoczyć się w pomarańczową i żółtą. Wraz z podnoszeniem się słońca mgły się rozpływają.

Jesienią bagna brunatnieją, ozłocone tu i ówdzie żółcią liści brzóz, ściemniałą zielenią liści olszy, szkarłatem liści klonu. Po dolinie niesie się tęskny krzyk żurawi, a na bukowiskach rozlega się głuche postękiwanie łosi wabiących samice.

zdjęcie: Wiktor Wołkow
zdjęcie: Wiktor Wołkow
zdjęcie: Wiktor Wołkow
zdjęcie: Wiktor Wołkow
zdjęcie: Wiktor Wołkow
zdjęcie: Wiktor Wołkow

Ma biebrzańska ziemia siłę metafizycznej symbiozy – tak silnie jawiącej się jeszcze wśród tatrzańskich turni czy w ostępach Puszczy Białowieskiej – gdzie wiekowy dąb, rosochata wierzba, piaszczysta wydma, ruczaj z niezapominajkami, rzeka, las, drewniana chata, krowa koń na pastwisku, bocian na gnieździe, lecący żuraw, kłusujący łoś, przemykający wilk, szczupak i człowiek stapiają się w całość, z prawami natury i kalendarzem przyrody współtworząc organiczną jedność.

Kto Biebrzę dla siebie odkryje, dochowuje jej wierności. Ma ona coraz większe grono miłośników, zwłaszcza przyrodników krajoznawców i fotografików. Palma pierwszeństwa przypada tu znanemu fotografikowi Wiktorowi Wołkowowi z Białegostoku, autorowi dwu albumów o Biebrzy. Ten ostatni, pt. „Biebrza”, robi właśnie na rynku księgarskim prawdziwą furorę. Wołkowowi, fotografującemu dolinę Biebrzy od 30 lat, nie wystarczyło już oglądanie, podpatrywanie i polowanie na biebrzańskie piękno z ziemi. Zapragnął na dolinę spojrzeć z lotu ptaka. Dwanaście lat zmagań z „tematem” przyniosło rezultat zaskakujący.

zdjęcie: Wiktor Wołkow
zdjęcie: Wiktor Wołkow
zdjęcie: Wiktor Wołkow
zdjęcie: Wiktor Wołkow
zdjęcie: Wiktor Wołkow
zdjęcie: Wiktor Wołkow

W pierwszych latach swego trapersko-fotograficznego żywota pasją Wołkowa były, wzorem Włodzimierza Puchalskiego, „bezkrwawe łowy”, pogoń za dzikim zwierzem. Lecz już wówczas, łapiąc aparatem fotograficznym na gorąco świat przyrody, dokumentując jej życie, szukał w naturze czegoś znacznie głębszego, trudniejszego do dostrzeżenia i uchwycenia. Szukał sztuki, wydobywania z przyrody malarskiego piękna. Nie tego kiczowatego, sielsko-romantycznego, lecz bogatszego, bardziej złożonego, na które stapia się w jedną całość realistyczna rekwizytornia przyrody z jej bogactwem niepowtarzalnych świetlnych zjawisk, dających w efekcie przetworzony w sztukę wirtualny świat przyrody. Wołkow jest tyleż fotografikiem, co i artystą malarzem. Patrzy na przyrodę oczami malarza i umie z niej wydobyć całą malarską estetykę.

Wiktor Wołkow
Wiktor Wołkow

Tekst pochodzi z numeru 2716/1997 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

 

Czytaj również:

Dymy nad Tasmanią
i
Zatoka Wineglass widziana z góry Amos, Park Narodowy Freycineta, Tasmania; zdjęcie: Dean Hughes (CC BY 2.0)
Ziemia

Dymy nad Tasmanią

Emilia Dłużewska

„Niebo fioletowi się i gęstnieje, ale na piasek spada tylko kilka kropel. To nie wyczekiwana ulewa, lecz tasmańskie przekleństwo: sucha burza. Powietrze pochłania wilgoć, zanim ta dotrze do ziemi. Zarzewia ognia, które normalnie mogłaby zgasić ulewa, przeradzają się w pożary”.

Dlaczego śledztwa w sprawie morderstw na Tasmanii tak trudno zakończyć? Bo nikt nie ma karty dentystycznej, za to ślady DNA pasują do wszystkich” – brzmi jeden z licznych dowcipów, które Australijczycy opowiadają o wyspie. Położona 240 km na południe od kontynentalnej części kraju Tasmania stereotypowo uważana jest za ubogą, zacofaną prowincję, której półdzicy mieszkańcy z braku wyboru krzyżują się między sobą.

Czytaj dalej