Archeolog fotografii
i
Jerzy Lewczyński, „Autoportret”, 1955 r., zbiory Muzeum w Gliwicach
Przemyślenia

Archeolog fotografii

Libera wybiera, czyli subiektywny poczet polskich artystów
Zbigniew Libera
Czyta się 10 minut

Przez krótki czas był pod wpływem realizmu socjalistycznego, ale szybko zainteresował się ekspresjonizmem i surrealizmem. Dziś Jerzy Lewczyński uznawany jest za kogoś, kto uczynił z fotografii przedmiot sztuki.

Kiedy pod koniec zeszłego stulecia mieszkałem przez jakiś czas w okolicach nowojorskiego Greenwich Village, co wtorek przesiadywałem w pewnej francuskiej restauracji śniadaniowej przy Thompson Street z teką rysunków oraz fotografii, które osoby dobrze poinformowane mogły oglądać lub nawet nabyć na miejscu. Pewnego razu, gdy poskarżyłem się jednemu z klientów, że fotografie znacznie lepiej się sprzedają niż rysunki, ten odparł, że nic w tym dziwnego, bo w społecznościach otwartych fotografię, jako bardziej demokratyczną, ceni się wyżej. Rysunek chce dominować, wykazuje maestrię autora, pragnie dla niego podziwu, obraz fotograficzny natomiast nie należy do nikogo – to również ty mogłeś nacisnąć spust migawki.

Czy to brak dostatecznego otwarcia? Nie wiem, ale fotografia wciąż nie zyskała właściwej pozycji w społeczeństwie mówiącym po polsku. Rysunki ceni się u nas zdecydowanie bardziej. Ale nawet jeśli obecnie powstaje więcej fotografii w ciągu dnia, niż ten dzień ma minut, zapewne fotografia może być także sztuką. A mamy w tym pewną tradycję. W zgodnej opinii znawców przedmiotu „ojcem polskiej fotografii artystycznej” był Jan Bułhak, który działał w pierwszej połowie XX w. Edward Hartwig bardzo zbliżył fotografię do sztuki współczes­nej w latach 60. Bohater dzisiejszego wyboru, Jerzy Lewczyński, uczynił zaś z fotografii przedmiot sztuki.

Listonosz z aparatem

Życiorys Jerzego Lewczyńskiego nie obfituje w traumatyczne wydarzenia, nagłe zmiany akcji i mrożące krew w żyłach historie. Jest wręcz zwyczajny, jeśli można powiedzieć tak o jakimkolwiek życiorysie, a szczególnie o życiorysach ludzi z pokolenia Lewczyńskiego. Ten życiorys jest niejako zgodny z jego przekonaniem, że „zwyczajność może odzwierciedlać kwestie najistotniejsze”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jerzy Lewczyński, "Nasze powiększenie – Nysa 1945", 1971 r., zbiory Muzeum w Gliwicach
Jerzy Lewczyński, „Nasze powiększenie – Nysa 1945”, 1971 r., zbiory Muzeum w Gliwicach

Jerzy Tadeusz Lewczyński urodził się 14 marca 1924 r. w Tomaszowie Lubelskim, gdzie jego ojciec, Lucjusz, pełnił funkcję urzędnika w Sejmiku Wydziału Powiatowego. Matka Jerzego, Irena Maria z domu Gradkowska, pochodząca z rodziny inteligenckiej z ziemi kieleckiej, pracowała w urzędzie pocztowo-telegraficznym. Kiedy mały Jurek miał cztery lata, rodzina przeniosła się do pobliskiego Rachania, gdzie pan Lucjusz objął posadę sekretarza gminy, a w 1937 r. został wójtem. To tutaj Jerzy spędził dzieciństwo. Od 1936 r. uczęszczał do Gimnazjum im. B. Głowackiego w Tomaszowie Lubelskim. Już wtedy zainteresował się fotografią. Pierwsze zdjęcie zrobił aparatem Baby Brownie 6,5 x 4 cm, ale więcej fotografował kodakiem BB 6,5 x 4 cm, a później także aparatem Agfa – Billy Rekord 6 x 9 cm. Naukę przerwała wojna. Ojciec Jerzego wstąpił do Związku Walki Zbrojnej pod pseudonimem Józef. W 1942 r. pełnił obowiązki burmistrza w Tomaszowie Lubelskim. W tym czasie, zapewne dzięki znajomościom matki, Jerzy rozpoczął pracę listonosza na poczcie w Rachaniu, aby później przenieść się do urzędu pocztowego w Tomaszowie Lubelskim. W styczniu 1943 r. podczas rodzinnej wizyty w Rachaniu Lucjusz Lewczyński został aresztowany przez żandarmów Schutzpolizei i zabity podczas przesłuchania. Wkrótce sam Jerzy został żołnierzem Armii Krajowej, którym był już do końca wojny.

Przez cały ten czas aż do lipca 1944 r. Lewczyński kontynuował prace nad fotografią przy użyciu prymitywnego sprzętu fotograficznego, m.in. powiększalnika na lampę naftową i miski domowego użytku jako kuwety na wywoływacz i utrwalacz. Dużą rolę w tym samodoskonaleniu odegrał nieco starszy od niego Feliks Łukowski z Siemnic, który imponował Jerzemu odwagą przy robieniu zdjęć reportażowych. Po latach, w 1987 r., Lewczyński zwróci Łukowskiemu dług wdzięczności, publikując o nim teksty, a także odtwarzając około 400 jego zdjęć, które dokumentowały życie ziemi zamojskiej w latach 1940–1949.

Jerzy Lewczyński, "Lekcja palenia" (tryptyk), 1974 r., zbiory Muzeum w Gliwicach
Jerzy Lewczyński, „Lekcja palenia” (tryptyk), 1974 r., zbiory Muzeum w Gliwicach

W 1944 r., aby uniknąć aresztowania przez nowe komunistyczne władze, co często w owym czasie zdarzało się byłym członkom ruchu oporu, Lewczyński wstąpił do II Armii Ludowego Wojska Polskiego. Po zakończeniu służby w 1945 r. podjął studia na Wydziale Inżynieryjno-Budowlanym Politechniki Śląskiej w Gliwicach. I tu zaczyna się właściwa historia artysty fotografa Jerzego Lewczyńskiego. Po ukończeniu studiów w 1951 r. przez 30 lat pracował jako projektant w Biurach Projektów Przemysłu Chemicznego w Gliwicach.

Na początku lat 50. niezwykle ważną osobą dla Lewczyńskiego był Tadeusz Maciejko, prezes Gliwickiego Towarzystwa Fotograficznego, który już w latach 30. we Lwowie tworzył nowoczesną fotografię w duchu Bauhausu. To właśnie Maciejko przekazał mu tajniki techniki i estetyki fotograficznej, tym razem już zupełnie poważnie. Niemałą rolę odegrała też ważna książka László Moholy-Nagya z 1925 r. zatytułowana Malerei, Photographie, Film, z którą zapoznał go właśnie Maciejko. Inną ważną dla Lewczyńskiego inspiracją w tym czasie był krytyk Alfred Ligocki, autor poczytnych książek o fotografii, który wykładał wówczas w filii krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach.

Od socrealizmu do ekspresjonizmu

Do 1955 r. Lewczyński pozostawał pod wpływem piktorializmu, czyli koncepcji fotografii pochodzącej jeszcze od Jana Bułhaka, która łatwo łączyła się z tradycją realizmu socjalistycznego. Na zdjęciach z tego okresu można zobaczyć wiejską kobietę z krową na polu, robotnika na kominie ukazanego w skrócie perspektywicznym, jak również samego Lewczyńskiego z aparatem fotograficznym. Wkrótce prace te przyniosły mu serię nagród, m.in. I nagrodę w Konkursie Spółdzielczości Pracy czy nagrody w konkursie tygodnika „Dookoła Świata” i Konkursie Turystycznym PTTK. Został sekretarzem Gliwickiego Towarzystwa Fotograficznego, a także członkiem kandydatem Związku Polskich Artystów Fotografików.

Jednak decydujące dla przyszłego rozwoju artystycznego okazało się spotkanie Lewczyńskiego ze Zdzisławem Beksińskim i Bronisławem Schlabsem w Poznaniu w 1956 r. przy okazji organizacji wystawy Krok w nowoczesność. Powstała wówczas nieformalna grupa, która istniała do 1959 r., a jej działalność – jak się później okazało – miała ogromne znaczenie zarówno dla fotografii, jak i całej sztuki awangardowej tego okresu w Polsce. Beksiński, Lewczyński i Schlabs wystawiali wspólnie zaledwie kilka razy: po raz pierwszy w 1958 r. w Galerii Sztuki Nowoczesnej, później w Klubie Krzywego Koła przy Staromiejskim Domu Kultury, ostatni wspólny pokaz miał zaś miejsce już po rozpadzie grupy w 1961 r. w Deutsche Gesellschaft für Photographie w Kolonii.

Jerzy Lewczyński, z cyklu "Negatywy" (tryptyk), 1975 r., zbiory Muzeum w Gliwicach
Jerzy Lewczyński, z cyklu „Negatywy” (tryptyk), 1975 r., zbiory Muzeum w Gliwicach

Ich najważniejsza wspólna prezentacja, znana jako Pokaz zamknięty, odbyła się 20 czerwca 1959 r. w siedzibie Gliwickiego Towarzystwa Fotograficznego. Na pokaz zaproszono 25 osób: kilku fotografów, krytyków oraz sympatyków, m.in. dwoje psychiatrów, którzy mieli dokonać analizy psychiki autorów na podstawie zaprezentowanych prac. Alfred Ligocki w recenzji dla pisma „Fotografia” nazwał ów pokaz „Antyfotografią”. Ligocki rozumiał fotografię jako dokument, a jej przyszłość łączył z rozwojem nowoczesnego reportażu. Beksiński, Lewczyński i Schlabs uważali natomiast, że fotografia powinna wyjść poza jej medialne ograniczenia, czyli poza dokument i reportaż. Proponowali fotografię ekspresjonistyczną o surrealistycznych konotacjach.

Lewczyński wystawił wówczas 17 fotografii, przy czym niektóre z nich rozłożone były na stołach, m.in. dwie kompozycje po trzy zdjęcia bez tytułów. Pierwszy zestaw składał się z fotografii ukazującej płytę cmentarną, serię cyfr i żetonów oraz kartki z rachunkami. Na zestaw drugi składały się zdjęcia plakatu kabaretowego, bramy cmentarnej oraz kartki ze szkolnego zeszytu. Prace te daleko wykraczały poza to, co dotychczas określano mianem fotografii artystycznej. Lewczyński połączył w jedno oryginały i kopie, zdjęcia własne i znalezione, sztukę wysoką i czyste rzemiosło, wysublimowaną estetykę i amatorski zapał.

Świadkiem jest światło

Odtąd ta strategia będzie mu już towarzyszyć zawsze. W 1968 r. w ramach wystawy Fotografia subiektywna w Krakowie pokazał kolejne zestawy z użyciem reprodukcji zdjęć amatorskich i tekstów. W pracy zatytułowanej Dzieciństwo odwołał się do własnej historii, wystawiając fotografie rodzinne. O tej swojej pracy powiedział w wywiadzie udzielonym Krzysztofowi Jureckiemu w roku 2003: „Reprodukcja z zeszytu szkolnego – ja idący z wujkiem, jakaś legitymacja. Ta anegdota, od dziecięcego zdziwienia do dorosłego życia, jest zdumiewająca. Jeśli ktoś kocha fotografię i jest wrażliwy na obraz, to potrafi zrozumieć tę anegdotę. Los dziecka w nieprzewidywalny sposób tak się rozwinie”.

W 1970 r. Lewczyński znalazł na ulicy stare negatywy wykonane w pierwszych dniach po wyzwoleniu Śląska z niemieckiej okupacji. Zrobił ich kopie i odbitki, a następnie wystawił, podnosząc je tym samym do rangi sztuki. Celem tej pracy było przywrócenie pamięci o tym, co zostało zapomniane, a być może nawet odnalezienie osoby portretowanej oraz autora fotografii. W kolejnym roku powstała bodaj najbardziej znana praca Jerzego Lewczyńskiego – Nasze powiększenie Nysa 1945. Artysta wykonał za zgodą autora sporych rozmiarów odbitkę z amatorskiego negatywu, wzbogacając ją powiększeniami twarzy osób, które znajdowały się na zdjęciu. Fotografia przedstawiała wagony kolejowe wypełnione tłumem ludzi, prawdopodobnie repatriantów. Z tego samego 1971 r. pochodzi kolejna praca wykonana z negatywów znalezionych na strychu jednego z domów w Sanoku, zatytułowana Tryptyk znaleziony na strychu.

Jerzy Lewczyński, "Życie" (dyptyk), 1995 r., zbiory Muzeum w Gliwicach
Jerzy Lewczyński, „Życie” (dyptyk), 1995 r., zbiory Muzeum w Gliwicach

W 1977 r. podczas wystawy Stany graniczne fotografii zaprezentował już tylko same znalezione negatywy, którym towarzyszył tekst: „Istnieje granica niwelująca różnicę między negatywem a pozytywem. Fotografia będąca przekazem spraw minionych posiada cechy dokumentu bezpośrednio uczestniczącego w wydarzeniach. W procesie szukania prawd absolutnych negatyw staje się pierwszym i wiarygodnym świadkiem. Kontakt z przeszłością fotograficzną materializuje się”.

Podsumowaniem dotychczasowych dokonań Lewczyńskiego okazała się wreszcie teoretyczna i artystyczna koncepcja „archeo­logii fotografii”. W 1997 r. Jerzy Lewczyński napisał: „Archeologią fotografii nazywam działania, których celem jest odkrywanie, badanie i komentowanie zdarzeń, faktów, sytuacji dziejących się dawniej w tzw. przeszłości fotograficznej.
[…] Jest też celem archeologii fotografii poszukiwanie świadków dawnych wydarzeń! Takim świadkiem jest światło, które było bodźcem technologicznych procesów utrwalania rzeczywistości i które wyrzeźbiło w negatywie dawną powszechną obecność! Negatyw stanowi więc ślad »tamtego« światła i jest autentycznym światłem minionych wydarzeń”.

2 lipca 2014 r. wielki archeolog fotografii Jerzy Lewczyński ostatecznie zakończył działalność, ale do tego czasu zdążył wykonać jeszcze bardzo wiele prac. Wymienię tylko kilka, pozostawiając czytelnikom przyjemność osobistego odkrywania pozostałych dzieł: Negatywy (1975), Nauka palenia (1974), Drzwi (1970), Stołówka (1980), Negatywy znalezione w Nowym Jorku (1980), Jedno życie (1982), Otwieram i zamykam oczy (1986), Życie (1995), Antytelewizja (2001). Jednak to nie wszystko. Lewczyński odtworzył dzieje pewnej żydowskiej rodziny z Sanoka na podstawie znalezionego anonimowego zdjęcia, zrekonstruował też losy rosyjskiej arystokratki z Sosnowca, odkrył fotografie Wilhelma von Blandowskiego oraz Feliksa Łukowskiego. Wreszcie w 1999 r. nakładem Wydawnictwa Lucrum s.c. Bielsko-Biała ukazała się opracowana przez niego Antologia fotografii polskiej, chyba jedyna taka pozycja książkowa w Polsce. Serdecznie zachęcam do zapoznania się z tą publikacją. Zamieszczone w niej prace dowodzą, że fotografia nie tylko stanowi dokument budujący pomost z naszą przeszłością, lecz także może być sztuką.

Czytaj również:

Jak czytać fotografie?
i
Wystawa Bruno Barbeya, MNW 2024, fot. Wojciech Wieteska
Doznania

Jak czytać fotografie?

Wojtek Wieteska

Bruno Barbey swoimi zdjęciami przenosi nas w czasy, kiedy wierzyliśmy jeszcze w siłę i prawdę fotografii.

Wystawy monograficzne, zwłaszcza tego typu, nie należą do stałego elementu programu warszawskiego Muzeum Narodowego. Retrospektywa fotograficzna Bruno Barbey. Zawsze w ruchu okazała się szczególna – także z innych powodów: społecznych, ekonomicznych, politycznych, kulturowych. Wszystkie te aspekty mają swoje odzwierciedlenie w twórczości fotografa i wszystkie zbiegają się w jednym punkcie: opowiadają o kondycji człowieka. Dzieła tego artysty zamykają jeden z najważniejszych rozdziałów w historii fotografii. Ten, kiedy wierzyliśmy, że wydarzenie przedstawione naprawdę się wydarzyło.

Czytaj dalej