Do czego służy kanon lektur? Czy ma uczyć dziejów Polski: z ideologicznym naddatkiem uzupełniać kurs realizowany na lekcjach historii? A może ma uczyć o świecie? A jeśli tak – to jakim? Świecie polskim i naszych problemach? Tu nad Wisłą?
Ale przecież Wisła jest osią od niedawna, przed 1939 r. układ geograficzny był zupełnie inny? Co z procesami, które zżerały świat, gdy Polski nie było i których konsekwencje widać do dzisiaj? Więc może ma przypominać o polskich ofiarach, stratach, żałobie? Ma dublować to, co płynie z mediów i debat publicznych? A może ma kształtować postawy? A jeśli tak, to jakie? Heroicznego bohaterstwa? Ma uczyć, że polskość jest wartością? To przecież zestaw, który był potrzebny – ale w przeszłości i przede wszystkim elitom, które walczyły o odbudowę państwa.
A może lektury powinny dawać wsparcie w procesie dojrzewania i rozwoju? Pokazywać role, stereotypy i wyjście poza nie? To propozycja dość oczywista, ale jakoś zupełnie do tej pory niebrana pod uwagę, jeśli policzyć wszystkich samotnych powstańców porzucających rodziny, a zasiedziałych na liście lektur.
Kolejny rok batalii o tę nieszczęsną listę lektur sprawia, że coraz większa grupa rodziców pozwala swoim dzieciom na nieczytanie, coraz więcej osób uświadamia sobie umowność kanonu i wychodzi z założenia, że język polski to przedmiot, przy którym łatwiej