Alternatywna lista lektur AD 2021/22
i
Rick&Brenda Beerhorst, Flickr.com/CC BY 2.0
Edukacja

Alternatywna lista lektur AD 2021/22

Kanon dla licealistów
Paulina Małochleb
Czyta się 15 minut

Do czego służy kanon lektur? Czy ma uczyć dziejów Polski: z ideologicznym naddatkiem uzupełniać kurs realizowany na lekcjach historii? A może ma uczyć o świecie? A jeśli tak – to jakim? Świecie polskim i naszych problemach? Tu nad Wisłą?

Ale przecież Wisła jest osią od niedawna, przed 1939 r. układ geograficzny był zupełnie inny? Co z procesami, które zżerały świat, gdy Polski nie było i których konsekwencje widać do dzisiaj? Więc może ma przypominać o polskich ofiarach, stratach, żałobie? Ma dublować to, co płynie z mediów i debat publicznych? A może ma kształtować postawy? A jeśli tak, to jakie? Heroicznego bohaterstwa? Ma uczyć, że polskość jest wartością? To przecież zestaw, który był potrzebny – ale w przeszłości i przede wszystkim elitom, które walczyły o odbudowę państwa. 

A może lektury powinny dawać wsparcie w procesie dojrzewania i rozwoju? Pokazywać role, stereotypy i wyjście poza nie? To propozycja dość oczywista, ale jakoś zupełnie do tej pory niebrana pod uwagę, jeśli policzyć wszystkich samotnych powstańców porzucających rodziny, a zasiedziałych na liście lektur.

Kolejny rok batalii o tę nieszczęsną listę lektur sprawia, że coraz większa grupa rodziców pozwala swoim dzieciom na nieczytanie, coraz więcej osób uświadamia sobie umowność kanonu i wychodzi z założenia, że język polski to przedmiot, przy którym łatwiej się poddać i przeprowadzić tradycyjną procedurę ZZZ: zakuć, zdać, zapomnieć. Bo prawdziwe życie, dobre książki, fajna literatura znajduje się zupełnie gdzie indziej.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

1. Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata
(wydanie dowolne)

Zaraz przyszedł mi do głowy, gdy myślałam o książce, która mogłaby pokazać absurd państwa autorytarnego. Mam wrażenie, że Rok 1984 Orwella ze scenami przemocy wydaje się zbyt oddalony, jakby wizja przyszłości odsuwała realne zagrożenia w przestrzeń fantastyki. Za to groteskowy nawias wprowadzony przez Bułhakowa sprawia, że czytamy historię diabłów, Behemota i Małgorzaty-wiedźmy, jako coś dużo bardziej bliskiego. Zupełnie serio zatem można czytać scenę, gdy Nikołaj Iwanowicz prosi o zaświadczenie dla żony, że poprzedniej nocy zamienił się w wieprza. Teza Bułhakowa jest właściwie dość prosta: komunizm radziecki jest tak straszny, tak głęboko już zakorzeniony, że nawet Woland ze swoją świtą nic nie może na niego poradzić, poza jakimiś lokalnymi awanturkami. Zepsucie, podporządkowanie, ślepe posłuszeństwo, hipokryzja, koniunkturalizm wylewają się tu właściwie z każdej strony i gdy odejmiemy z tej powieści romans – porażają.

2. Mikołaj Grynberg, Oskarżam Auschwitz
(
wyd. Czarne)

Grynberg wydaje mi się bardziej konieczny dzisiaj, niż inni autorzy opisujący koszmar obozów, dlatego głównie, że wiele elementów Auschwitz przeszło już do naszej zbiorowej wyobraźni, za to następne pokolenia będą musiały się zmierzyć nie tyle z historią obozów, ile raczej z pamięcią o nich. Z tym, jak kolejne generacje ocaleńców żyją z traumą doświadczenia własnych przodków. Grynberg pokazuje oba te zjawiska, bo w opowieściach jego rozmówców, czyli dzieci osób, które przeżyły Holocaust, wracają obrazy przeszłości i jednocześnie rysuje się porażający obraz trwania owych doświadczeń w głowach wszystkich członków rodziny.

Jeśli traktujemy owe lektury Holocaustowe jako rodzaj ostrzeżenia, to właśnie taka zmiana, przestawienie opowieści na tor życia prywatnego, pokazanie ceny, jaką płaci nie tylko ten, kto ocalał, ale też jego dzieci i wnuki, jest dzisiaj konieczne i ma większą moc. I jeszcze jedna cecha rozmów Grynberga wydaje mi się wyjątkowo ważna: jego rzeczowy ton – w którym zawarte jest zarówno współczucie, jak i oddalenie w rozmowie – daje szansę, by uodpornić czytelników na holo-kicz, święcący triumfy od kilku lat na wydawniczych półkach.

3. Alain Mabanckou, Kielonek
(wyd. Karakter, tłum. Jacek Giszczak)

Historia jednego baru w Kongo, spisana przez tytułowego bohatera, staje się pretekstem, by opowiedzieć o jego stałych bywalcach, ale także o tym, jak żyje się w dawnej kolonii, jakie hierarchie budują się w głowach ludzi wychowanych w kulcie francuskiej metropolii, której są kompletnie obojętni.

Mabanckou nie tylko opowiada o tym, co się dzieje po rozpadzie świata kolonialnego, ale także o tym, jak z tej perspektywy funkcjonuje literatura, jego język jest bowiem zjawiskiem całkowicie nowym – bo szydzi też z tego, jak biali wyobrażają sobie powieść czarnego autora z dziczy. I do tej pozornie sprymitywizowanej formy powieściowej autor wprowadza nieprawdopodobną ilość kontekstów, kryptocytatów, daje szansę na zrobienie kursu literatury powszechnej w jednej lekturze.

4. Toni Morrison, Umiłowana
(wyd. Świat Książki, tłum. Renata Gorczyńska)

Tylko z perspektywy szlacheckiego dworu może wydawać się, że największe wydarzenia, takie jak kolonizacja i dekolonizacja, nie dotyczą w żaden sposób Polaków. Dotyczyły i dotyczą ich dzisiaj i wydaje mi się, że niezbędna jest wiedza na temat zjawisk historycznych i refleksji, które się z nimi wiążą.

Umiłowana to powieść o dziewiętnastowiecznym niewolnictwie amerykańskim. Morrison uderza w sam środek problemu, pokazując świat pełen cierpienia, tortur, bólu, strachu i żalu. Rozliczenie z polityką białych i ich prawem zostaje zepchnięte do tła, bo na pierwszym planie rozgrywa się rodzinna historia Sethe, jej rachunek z własną przeszłością i czynem, którego się dopuściła. Ktoś mógłby uznać, że czarna niewolnica mordująca swą córkę to za dużo jak na licealną głowę – jeśli jednak licealista może czytać o tym, jak student prawa zabija siekierą staruszkę, to  należałoby się bardziej zastanowić nad tym, w jakich warunkach akceptujemy przemoc, a w jakich wydaje nam się ona rażąca?

Powieść Morrison jest ważna i dlatego, że opowiada o istotnych wydarzeniach z perspektywy kobiet. Zrywa z utrwalonym przekonaniem (reprodukowanym ciągle na polskiej liście lektur), że męski bohater dodaje wagi i znaczenia każdej opowieści.

5. Rebecca Makkai, Wierzyliśmy jak nikt
(Wydawnictwo Poznańskie, tłum. Sebastian Musielak)

Polska literatura, przez kilkadziesiąt lat uwięziona za żelazną kurtyną, nie zarejestrowała naprawdę wielu wydarzeń – czasem więc trzeba sięgnąć do przekładów po to, by opowiedzieć o tym, czego u nas nie ma. Tak jest właśnie z powieścią Makkai – nie dość, że jest to świetna robota literacka, to przede wszystkim jest to wielki pomnik nagrobny wystawiony ofiarom epidemii HIV z lat 80.

Makkai opowiada o środowisku amerykańskich gejów, przy czym nie koncentruje się na ich tożsamości, temat jest tu inny. Tożsamość jest oczywista, istotne jest za to zmaganie się z uprzedzeniami środowiska, z zagrożeniem chorobą i samotnością, z brakiem rozwiązań prawnych, a także z życiem pomiędzy normami i grupami. Jeśli założymy, że lektury licealne mają nie tylko przekazywać wiedzę, albo kształtować postawy, ale też dawać wsparcie w procesie dojrzewania (czego zupełnie nie widać w oficjalnych wytycznych, bo jakoś idiotycznie zakłada się, że do liceum trafiają dojrzali intelektualnie ludzie), to lektura Makkai jest właściwie konieczna, bo pozwala pokazać życie tych, którzy zaakceptowali swą tożsamość, tę „orientację”, o której w Polsce wciąż się dyskutuje i ciągle nie udaje się poza tę dyskusję wyjść.

6. Thomas Mann, Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny
(wyd. Świat Książki, tłum. Ewa Librowiczowa)

Świetne studium życia mieszczańskiego, powieść o rodzinie ściśle podporządkowanej normom i konwenansom drugiej połowy XIX wieku. Mann przedstawia relacje panujące między poszczególnymi członkami rodziny zamożnych kupców z Lubeki i jednocześnie daje krytyczny obraz mieszczańskich reguł życia. Wydaje mi się to szczególnie ważne w chwili, gdy przynależność do middle class jest główną ambicją większej części polskiego społeczeństwa. Sądzimy dzisiaj, że klasa średnia, spadkobierczyni dziewiętnastowiecznego mieszczaństwa, to jedyna możliwość rozwoju dla stopniowo bogacącego się społeczeństwa. I choć powieść Manna opowiada o pewnym kostiumie, to można ją czytać w perspektywie bardziej uniwersalnej, jako opowieść o modelu życia: z kim można się ożenić, by utrzymać prestiż rodu, kto nie pasuje, jaka jest swoboda w obrębie normy, ile dzieci należy mieć, gdzie są wentyle bezpieczeństwa, jakie prawa przysługują mężczyznom, a jakie kobietom w ramach tego układu, na kim spoczywa ciężar zarabiania, w jaki sposób prowadzi się interesy?

Na tak postawione pytania Mann precyzyjnie odpowiada. A przecież i dzisiaj wydają się podobne pytania obowiązywać. Co oznacza produktywność, jak należy oszczędzać, jakie cnoty pielęgnować, jak się wypoczywa, gdzie się szuka rozrywek? W odpowiedziach ujawnia się właśnie ten ciasny gorset normy, wychodzą na jaw wszystkie ograniczenia społeczne.

7. Zofia Nałkowska, Granica
(wydanie dowolne)

Klasyczna lektura, ale czytana inaczej – jako powieść o biedzie, wykluczeniu, strajku, ograniczonej pozycji kobiet. Tradycja kultury, zmieniana stosunkowo od niedawna, każe patrzeć nam na bohatera męskiego jak na postać uniwersalną, i to jego dylematy analizować i rozszerzać. Dlatego też Nałkowska wybiera na plan pierwszy Zenona Ziembiewicza i historię jego moralnego upadku. Tymczasem na drugim planie dzieją się rzeczy dużo ciekawsze, Nałkowska pokazuje moralną kompromitację ludzi goniących za pieniądzem i ślepą furię, przemoc tych, którzy mieszkają pod podłogą i nad głowami uprzywilejowanych, w ścisku, brudzie, chorobie. Ten obraz grupowy powinniśmy go wreszcie zobaczyć, tymczasem zawsze raczej słabo wybrzmiewa on przy omawianiu tej lektury w szkołach.

8. Zyta Oryszyn, Najada
(wyd. Drzazgi)

Powieść z 1970 r., mało dzisiaj pamiętana, a bardzo głośna w chwili publikacji. Oryszyn nie tylko pokazuje wieś w epoce PRL-u, ale też ustawia ten obraz tak, że nie wydaje się on skończoną ramotą. Główna bohaterka, Maria, dusi się na wsi, chciałaby odejść do miasta, do szkoły i pracy, musi jednak pozostać w gospodarstwie i pomagać owdowiałej matce. Widzimy obie kobiece postaci jako konkretne, działające osoby, bardzo niejednoznaczne. Matka wydaje się oschła, surowa, niedostępna. Córka – oceniana z zewnątrz – przedstawia się jako dziewczyna wycofana, nieśmiała, nieporadna. Każda z nich jest jednak zupełnie inna, ich relacja także ma wiele odcieni, zwłaszcza że w układzie rodzinnym uczestniczą także zmarły ojciec i brat, który uciekł do miasta już wcześniej i tam prowadzi swoje osobne życie.

Oryszyn buduje nieprawdopodobnie zmysłowy obraz wiejskiego życia, przeciągając tropy od romantycznych ballad do stechnicyzowanej współczesności, sięgając jednak po bohaterów należących do pokolenia urodzonego pod koniec wojny, a zatem generacji, która w lekturach szkolnych jest zupełnie nieznana.

9. Alice Oswald, Monument. Wykopaliska z „Iliady”
(wyd. Pogranicze, tłum. Magda Heydel)

Oswald, współczesna brytyjska poetka, wybiera z Iliady Homera sceny z pola walki i zapisuje je wierszem. Wydestylowany w ten sposób obraz staje się zapisem przerażającym: oto widzimy kolejne bezsensowne śmierci – zwłaszcza że u Oswald nie ma długich scen pojedynków, a tylko faktycznie ostatnie pchnięcie, uderzenie mieczem, dzidą, strzałą. Bohaterowie spod Troi giną trafieni w plecy i poetka zapisuje ich ostatnią myśl, wspomnienie ramion żony albo matki, dziecięcego śmiechu, zielonych pól. Przemoc i posoka z pola walki zderzają się w ten sposób ze wspomnieniem pokoju i cywilnego życia.

Wojna nie jest koniecznością, powodowaną wyższą potrzebą, ale rodzajem bezrozumnej, męskiej rozrywki, która – raz uruchomiona – natychmiast zwraca się przeciwko wszystkim biorącym w niej udział. Niewiele jest współcześnie tekstów takich jak ten, który jednocześnie byłby na wskroś nowoczesny (choć to myśl paradoksalna, skoro podstawą jest tu epos homerycki), a jednocześnie stanowił antidotum na wszystkie teorie uznające wyższość wojennego bohaterstwa. Bo, jak pokazuje Oswald, nie ma czegoś takiego. Jest tylko ciało, które cierpi i umiera.

10. Anna Świrszczyńska, Budowałam barykadę
(Wydawnictwo Literackie)

Ten zbiór to cios prosto w mit patriotyczny, mit walki i heroicznej śmierci z bronią w ręce. Szczepionka, która powinna być obowiązkowa, bo z lektury wierszy Świrszczyńskiej, sanitariuszki w powstaniu, wyłania się zupełnie inny obraz gloryfikowanego roku 1944. Właściwie nie muszę tej książki reklamować, bo z roku na rok w sierpniu cytaty z niej pojawiają się coraz częściej, jest czytana. Ważny byłby jednak gest wprowadzenia jej do kanonu, uznania, że zawarty w książce ładunek wywrotowy ma prawo do kanonu przynależeć, że opowieść o cywilnych ofiarach, heroizmie kobiet, o powszechności śmierci, wahaniu, lęku jest częścią naszej spuścizny narodowej.

Czytaj również:

10 książek (dla) dziwaków
i
Kobieta czytająca książkę, fotograf nieznany; kolekcja National Media Museum
Przemyślenia

10 książek (dla) dziwaków

Anna Wyrwik

Różni mądrzy ludzie dają nam różne listy lektur do przeczytania – są wśród nich np. zestawienia książek lewicowych albo prawicowych, lektur do nadrabiania albo dzieł laureatów rozmaitych nagród. Ja natomiast proponuję luźną i subiektywną listę książek dziwacznych.

Nie są one ani mądre, ani głupie, bo nie mieszczą się w takich kategoriach i w ogóle w niewielu kategoriach się mieszczą. Są po prostu błyskotliwe, wariackie i wymagają dużej dozy wyobraźni, takiej, która pozwala np. zrozumieć, dlaczego wchodzenie po schodach tyłem jest zdecydowanie lepsze, bo – jak pisał Julio Cortázar w Ostatniej rundzie (tłum. Z. Chądzyńska, Warszawa 2003) – „istnieją rzeczy, które można zobaczyć, tylko wchodząc tyłem, i inne, które tego nie chcą, które boją się tej metody, zmuszającej je do aż takiego obnażania się; te uczepione z uporem swego poziomu i swej maski, okrutnie mszczą się na człowieku, który wchodząc tyłem, potrafi zobaczyć coś więcej…”.

Czytaj dalej