Co można rzec o rzece
i
"The Thames from Somerset House", Cornelis Bol, 1650 r./ Wikimedia Commons, Dulwich Picture Gallery
Żywioły

Co można rzec o rzece

Agnieszka Drotkiewicz
Czyta się 6 minut

O różnych cechach rzek, ich zapachach, związkach z przypadkiem i językiem oraz o pamięci, która jest ostatnią tajemnicą człowieka, z Esther Kinsky, autorką książki Nad rzeką, rozmawia Agnieszka Drotkiewicz

Agnieszka Drotkiewicz: „Każda rzeka stanowi granicę, to była jedna z nauk w dzieciństwie. Rzeka otwiera widok na inność, zmusza do zatrzymania się, do uważnego przyjrzenia się przeciwległej stronie”. W książce Nad rzeką pokazujesz różne, w tym te sprzeczne ze sobą cechy rzek: życiodajna, śmiercionośna, łącząca, odgraniczająca. A która z cech rzeki jest najważniejsza dla Ciebie?

Esther Kinsky: Dla mnie najważniejsze jest to, że rzeka jest granicą. Dla patrzącego istnieje zawsze przestrzeń „za rzeką”. To spojrzenie na drugą stronę jest dla mnie bardzo ważne. Wychowałam się nad Renem i dla mnie to było podstawowe doświadczenie mojego dzieciństwa – istnienie tej drugiej strony, tego „za rzeką”. Drugi brzeg zawsze ma w sobie coś obcego. Koryto rzeki pozostaje takie samo, ale co się dzieje na tej wodnej granicy? To mnie intryguje.

A czy masz poczucie, że każde przejście przez rzekę – płynięcie promem czy choćby przejechanie mostem na drugi brzeg miasta – jest czymś, co Cię zmienia?

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Tak, mocno to odczuwam. Przez wiele lat, kiedy mieszkałam w Londynie, rzeka była niesamowitą granicą. Zawsze mieszkałam na północy Londynu – i ta część południowa była dla mnie jakby „za granicą”. Tamiza nie jest taką wielką rzeką jak Ren, ale jest na niej znaczący przypływ i odpływ, zmienia się jej poziom – to robi duże wrażenie. Często chodziłam do kina na południowym brzegu i za każdym razem, przekraczając Tamizę, miałam wrażenie, że coś we mnie się zmienia.

Nad Renem, kiedy byłam mała, to poczucie było jeszcze silniejsze z tego względu, że na Renie po wojennych zniszczeniach było wówczas jeszcze bardzo mało mostów. W Bonn był tylko jeden – drugi i trzeci zostały wybudowane później, w Kolonii były tylko trzy. Zawsze robiło na mnie wrażenie, gdy tam, gdzie mostów nie było, przeprawiało się na drugą stronę promem. Już kiedy byłam mała tym, co mnie najbardziej intrygowało, była zmiana perspektywy. Nagle „moje miejsce” było po drugiej stronie. Myślę, że to jest głębokie doświadczenie dla dziecka, szczególnie kiedy się powtarza, fakt, że wszystko, co jest blisko – dom, rodzina – że to nagle zostaje „za rzeką”.

Powiedziałaś o Tamizie, ale główną bohaterką Twojej książki jest inna londyńska rzeka – Lea. I o ile Tamizę wszyscy znają, o River Lea słyszało dużo mniej osób.

Ta rzeka była bardzo ważną granicą w historii Londynu – wiele lat temu wytyczała granicę miasta, co miało swoje implikacje prawne. Kilkanaście lat temu mieszkałam przez jakiś czas blisko niej, kiedy jeszcze na długości wielu kilometrów była granicą pomiędzy dzikością a cywilizacją – radykalna inność tej exclusion zone robiła na mnie niesamowite wrażenie. Wiele zmieniło się po olimpiadzie w Londynie – tereny zalewowe koło rzeki zostały oczyszczone i wysprzątane… niestety. Teraz buduje się tam domy, a jeszcze 17–18 lat temu akceptowano istnienie tej strefy wykluczonej. Ale poziom wody gruntowej jednak jest tam nadal tak wysoki, że pod cienką warstwą piasku niemal widać tysiące małych rzeczek… Tamiza sprawia wrażenie stosunkowo małej rzeki, ale blisko morza staje się ogromna – jej ogrom jest głównie podziemny. Wielka delta Tamizy zaczyna się właśnie za miejscem, gdzie wpływa do niej Lea – więc po jednej stronie masz to ogromne miasto, a po drugiej potężną deltę.

W Twojej książce każda z rzek jest inna, a Ty jesteś wrażliwa na ich kolory, dźwięki, zapachy. Czym różnią się zapachy rzek?

Na przykład rzeki płynące jeszcze bardzo daleko od morza, tak jak na Węgrzech, mają zupełnie inny zapach niż te, które są bliżej niego. Myślę, że rzeki w głębi kontynentów mają nawet większą siłę od tamtych – nieco przyćmionych przez potęgę bliskiego morza.

Piszesz, że mapa tworzona przez rzeki przypomina krwiobieg – woda, podobnie jak krew, utrzymuje przy życiu.

To podobieństwo rzuca się w oczy, gdy widzisz na mapie te wszystkie rzeki i rzeczki w obszarze delty. Ale dla mnie nie tyle ważne są metafory, ile faktura. Czy faktura gruntu, ziemi nie przypomina skóry, pod którą płynie krew?

Niezwykła jest atmosfera Twojej książki, bo po otwarciu jej wchodzi się do innego świata; to jest trochę atmosfera baśni, ale bez elementów nadprzyrodzonych, ona raczej pokazuje to, co nadprzyrodzone w nas.

Zdecydowanie nie chciałabym, żeby tę książkę czytać jako baśń. Są w niej zdarzenia dziwne, niecodzienne, ale tak po prostu jest, tak się dzieje – może to ma związek z miejscami na peryferiach? To cecha peryferyjności – wiele rzeczy się miesza i przez to powstaje szczególna atmosfera.

Pomyślałam o rzeczach, które woda wyrzuca na brzeg – jest to zbiór całkiem przypadkowy, a przypadek jest poetycki. Podobnie jak w peryferyjnej dzielnicy Londynu, gdy opisujesz choćby Chorwata, który prowadzi sklep z używanymi rzeczami – te rzeczy też są w jakiś sposób wyrzucone na brzeg.

Masz rację, rzeka jest zawsze związana z przypadkiem.

U Brunona Schulza są „boczne uliczki języka” – czy Twoim zdaniem rzeka z jej dopływami też może być metaforą języka?

Tak, w pewnym sensie, choć dla mnie język jest raczej światem. Ale można też tak spojrzeć. Często pisałam o tym, że język robi się bardzo płaski, kiedy jest konsensualny, zestandaryzowany – w tym sensie faktycznie można go porównać do nudnej, uregulowanej rzeki. Ale ja wolę dziką rzekę. I tak samo zależy mi na poszerzeniu granic językowych i na przekraczaniu granic i reguł języka.

Pociągają Cię strefy graniczne – teraz mieszkasz we Włoszech, koło Triestu, czyli znowu na pograniczu, w regionie Friuli, gdzie urodził się Pier Paolo Pasolini.

To region blisko różnych granic, między dwiema rzekami. Jedną z nich jest Tagliamento – ogromna i ostatnia zupełnie dzika rzeka w Europie. Strefy blisko granic zawsze mnie bardzo interesują.

Jeśli jest granica, to oznacza, że istnieje jakaś różnica, a na styku – siłą rzeczy – powstaje z tych różnic coś nowego.

Tak i w pewnym sensie – nie da się określić, czym jest ta granica. Dla mnie było wielkim odkryciem, że Friuli to region, który jest pełen różnych języków. Są takie doliny w górach, gdzie ludzie mówią bardzo, bardzo starym językiem słowiańskim, funkcjonują też warianty niemieckiego i jest język friulski – jeden z języków retoromańskich, bardzo chronionych przez Unię Europejską. Mówi nim ponad pół miliona osób i jeśli zna się włoski, można go trochę zrozumieć, ale to inny język.

Mowiłaś niedawno o tym, jak ważne jest dla Ciebie „spojrzenie, które idzie przed zdefiniowaniem”.

To wiąże się z moją osobistą poetyką. Bardzo interesuje mnie to, co dzieje się w tym małym ułamku sekundy między spojrzeniem, rozpoznawaniem i nazwaniem. Trochę jak wtedy, gdy czekasz na to, by pojawił się na polaroidzie obraz. W tej książce pojawiają się czarno-białe polaroidy i one są zawsze bardzo zamazane. Te zdjęcia wyglądają dla mnie jak obrazy wspomnień, o których nie wiedziałam, że je mam. Fascynuje mnie to, że sprzęt fotograficzny ma swoje własne życie, potrafi wytworzyć coś, co jest intymnie połączone z różnymi skrytymi we mnie wspomnieniami, które wychodzą na jaw wraz ze zdjęciem. Nie chodzi mi o sztukę fotografii, lecz o to, jak obiekt, na który patrzysz, staje się odbiciem twojego życia wewnętrznego.

Niedawno tłumaczyłam znów Pamiętnik z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego, to była jedna z pierwszych książek, które tłumaczyłam z polskiego, prawie 30 lat temu. Teraz zrobiłam to zupełnie na nowo – od pierwszego do ostatniego słowa. Uderzyło mnie to, że jest to książka przede wszystkim o wspomnieniu, czyli nie tylko o powstaniu, lecz także o pamięci. A pamięć jest ostatnią niesamowitą tajemnicą człowieka, nawet neurologia nie potrafi wyjaśnić, jak ona funkcjonuje.


Esther Kinsky ©Matthes & Seitz Berlin
Esther Kinsky ©Matthes & Seitz Berlin

Esther Kinsky:

pisarka, poetka oraz tłumaczka literatury polskiej, rosyjskiej i angielskiej. Tłumaczyła m.in. utwory Mirona Białoszewskiego, Ryszarda Krynickiego, Magdaleny Tulli, Joanny Bator. Za działalność translatorską otrzymała nagrody: Brücke Berlin 2002 (wspólnie z Olgą Tokarczuk, za przekład książki Dom dzienny, dom nocny), Nagrodę im. Paula Celana 2009 i Nagrodę im. Karla Dedeciusa 2011. Książka prozatorska Esther Kinsky Nad rzeką ukazała się w Polsce w przekładzie Sławy Lisieckiej nakładem wydawnictwa Biuro Literackie.

 

Czytaj również:

Odpowiedzialność jest sexy. Wolność w książkach Edwarda St. Aubyna
i
"Lilie wodne 1915", Claude Monet, z kolekcji Musée Marmottan Monet
Przemyślenia

Odpowiedzialność jest sexy. Wolność w książkach Edwarda St. Aubyna

Agnieszka Drotkiewicz

Być w stanie skoncentrować uwagę

Listopadowy wieczór w Monachium, temperatura bliska 0°C. Wysiadam z metra na Königsplatz i idę pod wiatr przez ogromny plac pełen czerwonych maków z jedwabiu. To instalacja niemieckiego artysty Waltera Kuhna upamiętniająca stulecie kończącego pierwszą wojnę światową rozejmu w Compiègne. Na zimnie i wietrze trudno mi się zorientować w mapie, mało jest też przechodniów, by spytać kogoś o drogę. Trochę więc trwa, zanim trafię do Szkoły Filmowej, gdzie w ramach Literaturfest München ma się odbyć spotkanie z pisarzem Edwardem St. Aubynem – autorem cyklu powieści, których bohaterem jest Patrick Melrose, i Edwardem Bergerem, reżyserem serialu zrealizowanego na ich podstawie. W torbie tak ciężkiej, że niosę ją przed sobą w obu rękach, mam melrose’owskie książki po polsku i po angielsku, a także inne utwory St. Aubyna: A Clue to the Exit – opowieść o śmiertelnie chorym scenarzyście, który przed śmiercią próbuje zgłębić temat świadomości człowieka i napisać wspaniałą książkę, co czyni na Lazurowym Wybrzeżu i na pustyni w Maroku; On the Edge – powieść o poszukiwaniu sensu życia w ośrodkach duchowej przemiany; Lost for Words – opisuje kulisy nagrody literackiej („absolutnie niepodobnej do nagrody Bookera”). Niosę też najnowszą książkę brytyjskiego pisarza – Dunbar (ukazała się również w Polsce, nakładem W.A.B., w tłumaczeniu Macieja Płazy), powieść z serii szekspirowskiej wydawnictwa Hogarth – wydano w niej m.in. powieść Jeanette Winterson nawiązującą do Opowieści zimowej czy parafrazę Burzy Margaret Atwood. Edward St. Aubyn wziął na warsztat Króla Leara, w jego przypadku trudno o lepszy wybór. W torbie mam też plik własnych notatek. Zamierzam poprosić Edwarda St. Aubyna o rozmowę na temat wolności.

Czytaj dalej