Marek Raczkowski

Od małego rysował nagie kobiety i samochody, dzięki czemu tak wyćwiczył rękę, że na warszawską Akademię Sztuk Pięknych dostał się za pierwszym razem, z kompletem punktów. Jego szwagier był podówczas rektorem, ale to nie ma nic do rzeczy. W 1992 r. zadebiutował jako rysownik prasowy w „Obserwatorze Codziennym”. Później współpracował m.in. z „Życiem”, „Polityką”, „Zwierciadłem”, „Wall Street Journal” oraz pewnym czasopismem francuskim, którego nazwy nie jest w stanie zapamiętać. W 2003 r. dostał nagrodę Grand Press w kategorii publicystyka (sic!). W tym samym roku związał się z „Przekrojem”, a już rok później narysował swojego pierwszego kosmitę. Jak twierdzi, są dwa rodzaje kosmitów – ci podobni do embrionów i ci podobni do ślimaków – i on rysuje wyłącznie tych ślimakowatych. Taki wybór na pewno o czymś świadczy, choć trudno powiedzieć, o czym. Wystawy, nagrody, nagrody, wystawy – dużo tego było, nawet za granicą. Jeszcze niedawno uważał, że jest nieśmiertelny, ale ostatnio zaczął podejrzewać, że kiedyś jednak może umrzeć. Ta myśl nawiedza go zawsze, gdy odchodzi jakiś wielki artysta, niekoniecznie rysownik.